KULTURĄ W PŁOT już kilkukrotnie znęcało się nad brakiem kreatywności specjalistów od marketingu, skupiając się jednak głównie na tych, którzy odpowiadają za promocję filmowych hitów. Spore grono czytelników miało już m.in. okazję zobaczyć, że wszystkie plakaty filmowe są takie same, a polska szkoła plakatu białym tłem stoi. Przyszła jednak pora, by bliżej przyjrzeć się zjawisku powielania nie tyle pomysłów na okładkę, co samych książkowych okładek w całej ich okazałości.
Popularne przysłowie głosi, aby nie oceniać książki po okładce, niemniej jednak zdecydowana większość czytelników dokonuje wyboru kolejnej lektury patrząc na obwolutę. Takie zachowanie próbują oczywiście wykorzystać wydawnictwa, które bardzo często starają się dobrać do miałkiej treści widowiskową oprawę. Czasami udaję się oczywiście pogodzić dobrze napisaną prozę ze świetnie zaprojektowaną okładką, jednak w większości wypadków warto pamiętać o wspomnianej na początku akapitu życiowej mądrości.
Ja jednak nie o tym. Tak jak niektóre wydawnictwa stać na zatrudnienie dobrego grafika bądź ilustratora, tak niektóre nie mogą (albo nie chcą, gdyż nie wierzą w dobrą sprzedaż danej pozycji) sobie pozwolić na zaangażowanie w projekt odpowiednio uzdolnionej osoby. Bardzo często powierza się więc stworzenie reprezentatywnej części danego tomu może nie przypadkowej, ale raczej pozbawionej twórczej weny osobie. Wytypowany przez wydawców człowiek najczęściej dostaje do dyspozycji program do obróbki grafiki i dostęp do repozytorium dość szablonowych fotografii czy ilustracji („stock photos”), z których wybiera którąś i (czasami) stara się ją w jakiś sposób podrasować.
Problem polega na tym, że gro wydawnictw często korzysta z tych samych katalogów, które na swój sposób są ograniczone i zazwyczaj nie oferują interesujących przykładów zdjęć i grafik skupionych wokół danej tematyki. Do czego to prowadzi? Najczęściej do zamknięcia danego gatunku w jednym okładkowym schemacie, a czasem do zakrawających na plagiat (albo nim będącymi) projektom obwoluty.
Zjawisko powielania okładek w Polsce może nie jest aż tak rozpowszechnione (ale, jak przekonacie się za moment, również występuje nad Wisłą), ale to co się dzieje na Zachodzie, często przechodzi ludzkie pojęcie. Zobaczcie zresztą sami i przekonajcie się, jak mało kreatywne są niektóre wydawnictwa.
Powyższe zestawienia okładek (za wyjątkiem ostatniej) przygotowałem sam, jednak wiele przykładów zaczerpnąłem z ciekawego zestawienia w serwisie GoodReads, bloga Bookaholics Book Club oraz forum Palimpsest. Tam znajdziecie jeszcze więcej przykładów niecnego procederu powielania okładek.
Polskie przykłady swoistych plagiatów odnalazłem na blogu Pani Joanny Gołaszewskiej.
Zgroza Panie, Zgroza!
Stocki to zło. Jednakowoż – myślę, że wydawcy powinni wykorzystać żenującą praktykę plagiatorską dla popularyzacji dobrej literatury. Wszakoż cel uświęca środki. Pomyślmy – gdyby spróbować sprzedać np. Kunderę przy pomocy okładki stylizowanej na (tfu!) „Greya”?
Skoro można sprzedać jeden gniot przy pomocy innego gniota, to może dałoby się zrobić i taki myk?
Zostawiam do refleksji 🙂
Pozdrawiam
-Igor
PolubieniePolubienie
mykomyt kurcze wiedziałem że mogą się sklonować ale nie w takiej ilości i autorach!!!
PolubieniePolubienie
A oprócz okładek, jest jeszcze inne zjawisko – kopiowania tytułów. Może nie dosłownie – ale po sukcesie „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” nastał czas na wszelkie książki, których tytuły miały podobne brzmienie – jak „Dziewczyna, która….”, „Mężczyzna, który” itp. A teraz z kolei po sukcesie „50 twarzy greya” to wszelkie książki literatury erotycznej (?) muszą mieć obowiązkowo w tytule „odcień lub nazwę koloru… Co w połączeniu z kopiowaniem okładek zakrawa już na totalny brak inwencji twórczej, odgrzewanie kotletów i sprzedawanie sprawdzonych pomysłów, byleby pomnożyć zyski.
A pomysł Igora, choć straszny, mógłby nawet się sprawdzić 😉
PolubieniePolubienie
Szkoda że zamiast wysilić szare komórki, graficy kopiują rozwiązania od innych.
PolubieniePolubienie
Niesamowite! Oczywiście niektóre już kiedyś widziałam, ale i tak dalej mnie to dziwi. Chociaż powinno przestać, gdy zobaczyłam zdjęcie z okładki „100 czystych stron”, jako reklamę salonu fryzjerskiego w Krakowie…
PolubieniePolubienie
W sumie z tych przykładów nie irytuje mnie tylko ten z „Wędrowcem nad morzem mgły” Caspara Davida Friedricha – nawet lubię jak książki mają na okładce słynne dzieła sztuki, zdecydowanie lepiej to wygląda niż źle obrobione zdęcia stockowe, od których sztampą wieje na kilometr 😛
PolubieniePolubienie
A ja mam pytanie: kto z grafików, choćby i z Bożej łaski, jest w stanie ogarnąć cały rynek wydawniczy i upewnić się, że nie wykorzystuje zdjęcia, które zostało już wykorzystane przez kogoś innego? Nie idzie. Stocki są złe, pewnie. Ale są również stosunkowo niedrogie, zwłaszcza w porównaniu ze zdjęciami agencyjnymi, że o dedykowanych sesjach zdjęciowych nie wspomnę. A kreatywność? Jaka kreatywność – trzeba frontem do klienta, bo jak przekombinujemy, to nie kupi.
PolubieniePolubienie
Starałem się przekazać, że wszystko to, co prezentują sobą powyższe okładki, to nie wina grafików, tylko wydawnictw, które czasami za wszelką ceną chcą ciąć koszty.
A jeśli chodzi o kreatywność, to masz dużo racji. Coś, co jest aż nazbyt przemyślane, może zacząć odstręczać. Ale nie powinno być regułą tworzenie tylko tego, co już podoba się klientowi. Pokazując mu tylko to, co widział wcześniej, nie dowiemy się, czy może spodobać się mu co innego.
PolubieniePolubienie
A do kolekcji dorzucę jeszcze: Wojciech Chmielewski „Brzytwa” wyd. Czytelnik i Grzegorz Miecugow „przypadek” wyd. Bellona (najnowsze) 😉
PolubieniePolubienie
Widzę, że plaga rozprzestrzenia się także na polskich wydawców. Dzięki za czujność!
PolubieniePolubienie
Również na forum Lubimy Czytać pojawił się wątek dotyczący powielania okładek – http://lubimyczytac.pl/dyskusja/69/1135/upchnac-jedna-pania-na-wielu-okladkach-czyli-o-powielaniu
Czytelnicy sporo tych kombinacji wyłapali ;).
PolubieniePolubienie
Muszę to wrzucić, bo właśnie to wydanie z taką okładką znajduje się w mojej osobistej domowej biblioteczce 😀 zatem dorzucam czwartą wersję wymienionej okładki 😉
PolubieniePolubienie
dużo tego.
PolubieniePolubienie
Ja jeszcze kiedyś widziałam książkę z okładką identyczną jak ta ze starej wersji „Gry o tron”, ale tytułu nijak sobie nie przypomnę.
PolubieniePolubienie
Ja jeszcze kiedyś widziałam książkę z okładką identyczną jak ta ze starego wydania „Gry o tron”, ale tytułu nijak sobie nie przypomnę.
PolubieniePolubienie
Ja dostrzegłam dwie książki z wykorzystanym tym samym motywem na okładkach.
Pokazałam tuhttp://natanna-mojezaczytanie.blogspot.com/2013/10/dwie-rozne-ksiazki-jedna-okadka_2.html
PolubieniePolubienie
To z lordem Byronem to akurat nie stock tylko klasyczny obraz z okresu romantyzmu.
Moja znajoma wydawała książką poradnikowo-zdrowotną. Wysłała wydawnictwu ładne ilustracje i dziesięć zdjęć do wykorzystania na okładce. Zdjęcia były dobrej jakości, kolorowe obiekty opisywane w książce na jednolitym, białym tle, można spokojnie przerabiać – wydawnictwo wzięło na okładkę zdjęcie ze stocka, nie pasujące do treści.
PolubieniePolubienie
Żyjemy w kulturze stocka. Nikt już nie płaci za autorskie projekty, skoro za kilka dolarów może mieć przepięknościowe zdjęcie ze stocka, które pasuje do wszystkiego, i na pewno nie wzbudzi żadnych kontrowersji. To szersze zjawisko – bo przecież te fotki są wszędzie – w projektach stron, okładkach książek, ale też wielkich kampaniach reklamowych. A to stępia wyczucie estetyczne. Żyjemy w kulturze obrazka, a ten obrazek w niebezpieczny sposób ogranicza się do uniwersalnego wyrazu radości w czasie spożywania sałatki. 😉
PolubieniePolubienie
Okładek z tym samym obrazkiem, chyba już nie da się uniknąć w naszych czasach 😉 Ale przyglądając się nim można zauważyć, że niektórzy graficy mieli jakiś fajny pomysł na zaadoptowanie zdjęcia, inni natomiast strasznie pokpili sprawę używając tej samej grafiki. Co ciekawe, są też okładki niesamowicie do siebie podobne… I tu nasuwa się pytanie, czy wpadli na ten sam pomysł, czy może się „zainspirowali” ? 😉
PolubieniePolubienie