„Inferno”, nowa książka Dana Browna, która w Stanach Zjednoczonych (i większych krajach europejskich) zadebiutowała 14 maja, w Polsce pojawi się dopiero na jesieni. Już teraz wiadomo jednak dwie rzeczy: że tak jak i na całym świecie, tak i w Polsce będzie bestsellerem oraz to, że tak naprawdę nie ma na co czekać.
Nad przekładem manuskryptu przez około dwa miesiące pracowało ponoć jedenastu tłumaczy z czterech europejskich krajów i Brazylii, pracując w podziemnym bunkrze gdzieś na Półwyspie Apenińskim. Obowiązywała ich oczywiście tajemnica, ale powzięto dodatkowe specjalne środki ostrożności, manifestowane przez brak okien, zakaz używania komórek, brak połączenia z internetem i całodzienny nadzór uzbrojonych strażników tajemnicy najpoczytniejszego współczesnego pisarza. A wszystko po to, by świat zbyt szybko nie dowiedział się, że Brown po raz kolejny napisał tę samą powieść.

To ostatnie to oczywiście tylko moje przypuszczenie, ale czego można spodziewać się po autorze, który w każdą odsłonę przygód Roberta Langdona wplata te same intrygi i który w nie wiadomo jakim celu robi z jej treści niebywałą wręcz tajemnicę, nakręcając tylko mało wymagających czytelników.
W ogóle cały ten szum wokół przekładu jak ulał pasuje do dziwnych sposobów pracy Dana Browna, który ogromną uwagę przykłada do odpowiedniego zorganizowania sobie dnia, tak aby nie wygasł w nim płomyk kreatywności. Problem w tym, że czego by nie zrobił, pomysły skończyły się mu już w „Aniołach i demonach”. I nie pomogą mu nawet takie zabiegi, jak…
Odmierzanie czasu klepsydrą
Dbając o zdrowie pan Dan co godzinę wstaje zza biurka by się porozciągać, zrobić kilka pompek i przysiadów. Nie wiadomo, dlaczego nie używa do tego zegarków (pewnie tykanie rozprasza wielkiego artystę), ale zabytkowa klepsydra zapewne bardziej pasuje do miejsca, w którym mieszka.
A mieszka w zamku pełnym sekretnych przejść

Pisząc przygody Langdona zaangażował się tak bardzo, że po części upodobnił się do stworzonego przez siebie bohatera. Jeden z jego gabinecików ukryty jest za wielkim obrazem, a inne przejścia prowadzą m.in. do tajemniczego ogrodu oraz niemniej tajemniczej komnaty o specjalnym przeznaczeniu, w której…
Dan Brown lubi się wieszać. Do góry nogami
Co jakiś czas zakłada specjalistyczne obuwie i podwiesza się na skonstruowanej pod niego ramie, która utrzymuje go w pozycji odwróconej. Ponoć zowie się to terapią inwersyjną, ale mam wrażenie, że po prostu myśli, iż pomysły spłyną mu do głowy z reszty ciała. Problem w tym, że wisząc do góry nogami, dokładnie nad głową znajduje się jego przysłowiowa dupa. Wiadomo więc już teraz, skąd bierze większość tych pomysłów i inspiracji. Stąd też pewnie epizod w jego życiu, kiedy…
Nagrał piosenkę o seksie przez telefon
Jak wynika ze śledztwa przeprowadzonego przez użytkowników serwisu BuzzFeed, zanim został pisarzem bestsellerów na jedno kopyto, Brown parał się śpiewem. Teksty jego piosenek były równie lotne, co większość stosowanych przez niego zabiegów i rozwiązań fabularnych. Ale co ja Wam będę opowiadał, posłuchajcie sami.
Żeby jednak oddać mu sprawiedliwość, przytoczę kilka innych przykładów dziwnych zachowań („nieco” bardziej uzdolnionych) pisarzy, a które dotarły do mojej świadomości dzięki artykułowi w brytyjskim Guardianie.
- Virginia Woolf, Lewis Carroll, Ernest Hemingway i Philip Roth uwielbiali pisać na stojąco. Ten ostatni po każdej zapisanej stronie zmuszał się do przejścia przynajmniej kilkuset metrów. Z kolei ten przedostatni oprócz tego, że lubił to w związku z urazem pleców, dodatkowo musiał zacząć tak robić.
- Z kolei Mark Twain, Marcel Proust i Truman Capote woleli pisać w pozycji leżącej.
- Roald Dahl („Charlie i Fabryka Czekolady”) pisał co prawda na siedząco, ale ubrany w śpiwór.
- Victor Hugo zmuszał swojego lokaja do chowania przed nim wszystkich ubrań. Chodziło o to, żeby nie mógł wyjść do ludzi, a przy okazji sprawiało, że siłą rzeczy musiał pisać nago.
- I na koniec przykład ze współczesności. Przed rozpoczęciem pracy (zawsze o godzinie 8:00 rano, zawsze) Stephen King łyka witaminki i pije herbatę. I może pisać tylko wtedy, kiedy rzeczy na jego biurku rozłożone są według jedynego możliwego i ustalonego przez niego schematu. Jeśli tego nie zrobi, odbija mu tak jak Jackowi Torrance’owi z „Lśnienia”.
O dziwkach, koksie i wódzie pisać nie będę, bo to raczej te standardowe sposoby na znalezienie natchnienia. Nie wierzycie? Spróbujcie sami.
Pomysł na wpis ukradłem z Flavorwire. Podpierałem się też tekstem z Cabinet Magazine.
Bene, bardzo bene. Aczkolwiek wydaje mi się, że patent z wiszeniem do góry nogami wynika z naśladowania klepsydry.
PolubieniePolubienie
Lewis Carroll lubił małe dziewczynki. Ten od „Przygód Alicji w Krainie Dziwów”.
PolubieniePolubienie
Chciałabym tylko sprostować, że Hemingway MUSIAŁ pisać na stojąco z powodu urazu pleców. Ale pozatym artykuł jak zawsze świetny.
PolubieniePolubienie
Dziękuję! Przepraszam za pomyłkę – odpowiednią poprawkę wprowadzę do tekstu. A za dobre słowo kłaniam się uniżenie 🙂
PolubieniePolubienie
Autorze, masz wspaniałe poczucie humoru 😀 Fragment o wieszającym się Brownie mnie powalił ^^
PolubieniePolubienie