Jedna z najpopularniejszych książkowych serii ostatnich lat to bez wątpienia (i ku mojej rozpaczy) odsądzana od czci i wiary trylogia E. L. James o sadomasochistycznej ruchawce 21-letniej studentki i 27-letniego biznesmena. „Pięćdziesiąt twarzy Greya” początkowo powstało jako fanowska twórczość miłośniczki sagi „Zmierzch”, lecz po namowach wydawców (i radach prawników), autorka postanowiła wydać ją jako osobną powieść, która przez krytyków na całym świecie została jednogłośnie okrzyknięta fatalnie napisanym literackim szambem o zerowej wartości artystycznej, zwiastującej upadek literatury (nie tylko) amerykańskiej. Sęk w tym, że ta skończyła się blisko pół wieku wcześniej, za sprawą jednego z najciekawszych książkowych oszustw w historii.
Zakpijmy sobie z Amerykanów
W drugiej połowie lat 60. XX wieku felietonista tabloidu (!) Newsday, Mike McGrady, postanowił celowo napisać przepełnioną seksem, ale warsztatowo i fabularnie fatalną książkę, aby udowodnić że amerykańska kultura stałą się bezmyślnie wręcz wulgarna i pozbawiona jakiegokolwiek gustu. Do projektu zatytułowanego „Naked Came the Stranger” („Nadszedł nagi nieznajomy” – tłumaczenie własne, pewnie błędne) zaprosił dwudziestu trzech (!) innych dziennikarzy, których wybitnie rozbawił karkołomny pomysł ukręcenia bicza z gówna i spopularyzowania go wśród amerykańskiej kultury masowej. Chyba żadna z 24 bezpośrednio zaangażowanych w proces twórczy osób (w tym dwóch laureatów nagrody Pulitzera) nie przypuszczała, jak ogromny sukces odniosą pisane przez nich po godzinach wypociny.
„Z autobusem Arabów zdradziła go”
„Naked Came the Stranger” opowiada banalną historię Gillian i Williama Blake’ów, małżeństwa prowadzącego w porannym paśmie pewnego nowojorskiego radia audycję śniadaniową. Mimo iż sprawiają wrażenie idealnej pary, po godzinach przestaje im się układać, kiedy Gillian odkrywa, iż jej mąż ma romans. Aby zrobić mężowi na złość, żona postanawia rzucić się w wir seksualnych przygód, zdradzając go z losowo poznanymi mężczyznami z całego miasta. Po tym wprowadzeniu, reszta treści skupia się na pikantnych schadzkach w różnych częściach Nowego Jorku, zgodnie z tym co obiecywała już sama okładka tego dzieła.

Węgierskie świerszczyki
Sfotografowana od tyłu klęcząca naga kobieta o dość apetycznych kształtach trafiła na okładkę „…Nagiego Nieznajomego” wprost z węgierskiego (!) pisemka pornograficznego, bez konsultacji ani z uwiecznioną na zdjęciu modelką, ani z jego autorem. Kiedy wkrótce po premierze (i zgodnie z planem wydawcy, który w taki sposób chciał zachęcić do kupna) okazało się, że powieść zdobywa coraz większą popularność, okradziona z własności intelektualnej para zaczęła domagać się stosownego wynagrodzenia od pani Penelope Ashe, której nazwisko znalazło się na okładce. Problem był jednak taki, że Ashe nie istniała, chociaż osoba za nią się podająca, osobiście pojawiała się w odważnych seksownych kreacjach w różnych telewizyjnych wywiadach, głosząc odważne poglądy na temat seksualności, jeszcze bardziej nakręcając sprzedaż pozycji. Kim była ta odważna mistyfikatorka?
Słowo (seksownym) ciałem się stało
Penelope Ashe to oczywiście zbiorczy pseudonim dwudziestu czterech autorów tego ciekawego eksperymentu literackiego, który faktycznie został powołany do życia za sprawą ponętnej szwagierki pomysłodawcy całego projektu. Jej prawdziwa tożsamość została ujawniona wkrótce po tym, gdy „Naked Came the Stranger” został okrzyknięty bestsellerem. Do połowy października 1969 roku sprzedano blisko 90 tysięcy egzemplarzy powieści, co przyniosło osobom naprawdę odpowiedzialnym za jej napisanie pokaźne zyski. Część z nich poczuwała się jednak do ujawnienia pobudek jej stworzenia i ostatecznie zdecydowała się na pokazanie w programie „The David Frost Show”, gdzie opowiedzieli o całym przedsięwzięciu. I wtedy stała się rzecz jeszcze dziwniejsza.

Dziwniejsze niż fikcja
Ujawniając się, autorzy spodziewali się zapewne wielkiego oburzenia czytelników i szybkiego spadku książki z list najlepiej sprzedających się pozycji. Jakież było ich zdziwienie, gdy po telewizyjnym zdemaskowaniu rzucili okiem na chyba najbardziej popularny z prasowych rankingów prowadzony przez dziennikarzy New York Timesa. Okazało się, że „Naked Came the Stranger” zamiast tracić czytelników, jeszcze bardziej zaczął ich interesować, co przełożyło się na 13-tygodniowy pobyt na liście bestsellerów prestiżowego dziennika. Łącznie sprzedało się ponad 400 tysięcy egzemplarzy książki, co dobitnie udowodniło tezę McGrady’ego. Kiedy 6 lat później na ekrany kin weszła jej pornograficzna adaptacja w reżyserii Radleya Metzgera, McGrady mógł się pochwalić wręcz aksjomatem.

Skok na kasę
A co stało się z autorami? Ich życie nie uległo wielkiej zmianie – kontynuowali pracę w swoich redakcjach, dodatkowo co miesiąc odbierając tantiemy ze sprzedaży ich rozchwytywanego „dzieła”. Co prawda poproszono ich o napisanie kontynuacji, jednak udowodniwszy to, co nie wymagało udowadniania, nie zdecydowali się na żenujący skok na kasę. Jedynym wyjątkiem był Mike McGrady w 1970 roku wydał książkę zdradzającą kulisy tej przedziwnej historii z pieprzykiem. Zatytułował ją „Stranger Than Naked, or How to Write Dirty Books for Fun and Profit”, co w wolnym przekładzie znaczy mniej więcej „Jeszcze dziwniej niż nago, czyli jak pisać sprośne książki dla zabawy i zysku„. Czy przeczytała ją E. L. James, trudno stwierdzić. Na pewno jednak trafiła ona w ręce przynajmniej kilku domorosłych pisarzy, których z pewnością zainspirowała do płodzenia nie tylko kolejnych porno opowieści.

Przy pisani notki nieoceniona okazała się amerykańska wiki.
Bardzo ciekawy tekst. Mam koleżanki, które czytają „50 twarzy Greya”, wcześniej zaczytywały się w „Zmierzchu”. W pewnym sensie naturalna kolej rzeczy.
Mądre książki na pewno gdzieś tam jeszcze powstają. A jeśli nawet nie, to i tak jest ich na tyle dużo, że może nie starczyć życia, żeby je wszystkie przeczytać.
PolubieniePolubienie
Co w takim razie pcha ludzi w taką literaturę, jak 50 Shades? Skoro jest tyle świetnych książek…
PolubieniePolubienie
Są ludzie i są parapety.
Nie każdy człowiek musi czytać książki z wyższej półki. Jeśli kogoś zadowalają erotyczne opowiadania fanki „Zmierzchu”, to OK. Na tej zasadzie działa społeczeństwo, są sobie ludzie, którzy czytają „50 twarzy Greya” i oni stanowią większość, czytających książki dla rozrywki. Są też tacy, którzy czytają Dostojewskiego, Kafkę i Goethego, wynoszą z lektury jakieś refleksje, stawiają pytania. I tych jest mniej, choć, dzięki Internetowi, trafienie na nich stało się łatwiejsze.
PolubieniePolubienie
Dobra, zapoznałem się pobieżni z tą „książką” (pornos na papierze, nie polecam). Kobiety i dziewczyny to czytają, żeby sobie powyobrażać, jakby to było fajnie, mieć takie życie (no bo proszę, przecież ta cała historia jest debilna, jak jakaś wysokobudżetowa „Kamila niewolnica”). To jest taka kontynuacja bajki o księciu z bajki.
Nie potrafię podać żadnego innego wytłumaczenie fenomenu tego grafomaństwa.
PolubieniePolubienie
Ja nie rozumiem w ogóle tego fenomenu, bo o 50 twarzach usłyszałam przedwczoraj od znajomej, która załamywała się, że wszyscy to czytają. Ja pierwsze słyszę – wygląda na to, że żyję w dużej nieświadomości.
PolubieniePolubienie
Dżizas, jak ja kocham tego bloga…
Pozdrowienia z WC ;*
PolubieniePolubienie
Jeśli to wyznanie to nie sarkazm, to dziękuję.
Jeśli to wyznanie to sarkazm, to dziękuję jeszcze bardziej, bo mnie do łez rozbawiło 😉
PolubieniePolubienie
I teraz nie wiem co powiedzieć, żeby było Ci bardziej miło 😦
PolubieniePolubienie
Zawsze szczerze!
PolubieniePolubienie
SZERZE – uwielbiam ten blog 😉
PolubieniePolubienie