Bycie na bieżąco z serialami często okazuje się trudniejsze, niż to mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Pisząc te słowa, nie mam oczywiście na myśli niemożliwych do ogarnięcia rozpasanych tasiemców emitowanych przez TVP w porze obiadowej czy operach mydlanych, którym dedykowane są nawet osobne kanały, lecz produkcje cieszące się popularnością i miłością fanów, które najłatwiej znaleźć w internetowym obiegu.
Jakość wyświetlanych za Atlantykiem seriali na przestrzeni ostatnich 10 lat zmieniła się nie do poznania i aby nadążyć za tymi najlepszymi (a tak opisać można wiele z nich), niektórzy potrzebowaliby doby trwającej przynajmniej 50% dłużej. Siłą rzeczy nie możemy więc oglądać wszystkiego lub brakuje nam bodźca, który skłoniłby nas do sięgnięcia po daną pozycję. W ten sposób większość z nas zamiast rozejrzeć się za czymś nowym (tudzież klasyką, z którą nie zdążyliśmy się zapoznać), często katuje się kolejnym, praktycznie nie różniącym się od pozostałych odcinkiem „House’a” czy załamuje ręce nad lecącą na łeb na szyję jakością scenariuszy „Dextera” czy „Mad Men”. (Jeśli sądzicie, że ostanie zdanie jest sprzeczne z poprzednimi, to… macie tylko częściową racje. Te trzy tytuły, chociaż ostatnio dają ostro po tyłach, i tak są lepsze niż 99% tego, co oglądaliśmy jeszcze 10 lat temu.)
Jak więc przekonać kogoś do spróbowania czegoś innego? Pokazując tej osobie wybrany odcinek z serialu, z którym nie miała jeszcze styczności. Najlepiej taki najlepszy. Taki, który sam w sobie stanowi odrębną całość, a jednocześnie znakomicie wpisuje się w resztę danego „show”. Taki, którego obejrzenie powoduje szczękopad i który już od pierwszego wejrzenia może uzależnić. Jednym słowem coś, co nawet po zakończeniu emisji zostaje nam w pamięci i w żaden sposób nie chce odejść w zapomnienie.
Poniżej kilka takich właśnie odcinków, po seansie których danej produkcji po prostu nie sposób „nie kupić”. To po prostu najlepsze, co ma do zaoferowania dany serial.
The Constant – Lost

Zdaję sobie sprawę, że po zakończeniu emisji „LOST” okazał się mieć więcej wrogów niż sympatyków, ale spójrzmy prawdzie w oczy – gdyby nie serial J.J. Abramsa poziom telewizyjnej rozrywki nadal oscylowałby wokół tego znanego z późnych lat 90. Wszyscy lubimy psioczyć na to jak słaby był ostatni sezon, jednak nie zapominajmy, że nie wszystkie 40-minutowe opowiastki należy wyrzucić z pamięci. Co więcej, przypomnijcie sobie prawdopodobnie najlepszą historię science fiction, jaką kiedykolwiek opowiedziano na szklanym ekranie. „The Constant” (S04E05) to znakomity materiał na film kinowy, przedstawiający problemy jednego z bohaterów z utrzymaniem świadomości w jednej konkretnej linii czasowej. To czy uda się mu odnaleźć tą właściwą (i przeżyć, gdyż umysł nie jest w stanie udźwignąć skoków pomiędzy rokiem 1996 a 2004), zależy od tego, czy uda mu się na czas porozmawiać ze swoją ukochaną. Genialna wręcz narracja, wirtuozerskie uchwycenie niuansów związanych z podróżami w czasie, trzymająca na krawędzi fotela końcówka – zachwytów nad tym odcinkiem nie ma końca. Nie bez powodu został uznany przez Time za najlepsze co wyprodukowała telewizja w całym 2008 roku.
Home – X-Files

Niezwiązany z serialową mitologią odcinek „Z archiwum X” paradoksalnie uznawany jest za jeden z najlepszych. Chociaż brak tu UFO, paranormalnych anomalii, rządowego spisku i innych elementów definiujących serial, ciężko nie chylić czoła przed dokonaniem scenarzystów i reżysera, którzy przygotowali prawdopodobnie najstraszniejsze kilkadziesiąt minut w historii telewizji. Rozprawiająca się z mitem tzw. „amerykańskiego snu” przypowieść pokazuje śledztwo znanych i lubianych agentów FBI, prowadzące ich do małego i praktycznie odciętego od cywilizacji miasteczka, gdzie natrafiają na rodzinę zdeformowanych farmerów, którzy nie wychodzili na światło dzienne przez blisko dekadę. Nie to jest jednak najgorsze – najgorsza jest końcówka, w której Mulder i Scully odkrywają pod łóżkiem zapuszczonej chaty pozbawioną rąk i nóg kobietę, z którą jej synowie współżyli przez wiele lat. Okropne, wiem, ale lepsze niż 95% horrorów, jakie kiedykolwiek widzieliście.
The Reichenbach Fall – Sherlock

Spośród sześciu 90-minutowych odcinków (chociaż bardziej wypada nazywać je filmami) „Sherlocka” trudno jest wybrać ten najlepszy, gdyż wszystkie trzymają astronomicznie wysoki wręcz poziom. Jednak zakończenie drugiego sezonu, prezentujące starcie tytułowego bohatera z Moriartym to po prostu maestria. Trzymający w napięciu od początku do końca epizod oparto na opowiadaniu „Ostatnia zagadka” Arthura Conana Doyle’a (którym de facto autor chciał rozstać się z uniwersum Holmesa), w którym nemezis detektywa najpierw chce go zdyskredytować, a później zabić. Jeśli ktoś miał wątpliwości co do pomysłu przeniesienia bohaterów z epoki wiktoriańskiej do współczesnego Londynu, po zobaczeniu tego odcinka musi paść na kolana. I bić pokłony Andrew Scottowi, którego Moriarty jest bardziej przerażający niż niejeden horror.
Blackwater – Game of Thrones

„Gra o tron” to jeden z najlepszych seriali ostatnich lat, a jego walory produkcyjne przewyższają wszystko co do tej pory mogliście zobaczyć w telewizji. Chociaż traktuje materiał źródłowy („Pieśń lodu i ognia” George’a R.R. Martina) nieco po macoszemu (zwłaszcza począwszy od drugiego sezonu), to co sobą prezentuje po prostu wgniata w fotel i z pewnością może być nazwane najlepszym fantasy od czasów ekranizacji „Władcy pierścieni”. Nawet jeśli nie macie ochoty oglądać obecnie już prawie 30 godzin intryg, ciętych dialogów i fantastycznie wykreowanych postaci, błagam was, rzućcie chociaż okiem na „Bitwę nad Czarnym Nurtem” (9 odcinek 2. sezonu), która batalistycznym rozmachem przewyższa wszystko, co widzieliście w polskim kinie od czasów „Potopu”.
Out of Gas – Firefly

Serial, po skasowaniu którego przez telewizję Fox podniósł się lament słyszalny do dzisiaj (a minęło już 11 lat!). Znakomity mariaż westernu i science fiction (!) opowiadał perypetie załogi statku transportowego Serenity poruszającego się po rubieżach kosmosu, często balansującej na granicy prawa. Ten odcinek, nieco inny niż pozostałe, prezentował w zasadzie trzy różne historie – awarię statku dziejącą się w teraźniejszości, niedaleką przeszłość pokazującą jak doszło do usterki oraz daleką przeszłość, opisującą poznanie się głównych bohaterów. Zadziwiające jak prosty pomysł na fabułę mógł przerodzić się w jedną z najbardziej wzruszających opowiastek małego ekranu. Chemia między postaciami biła wręcz po twarzy, nic więc dziwnego, że kiedy serial spadł z anteny, ludzie płakali po ich stracie, jak po śmierci członków własnej rodziny. Ja płakałem wraz z nimi.
Contemporary American Poultry – Community

Jeden z najbardziej niedocenianych seriali jakie wyprodukowała amerykańska telewizja. Aż dziw bierze, że ta krzyżówka „Przyjaciół” i absurdalnego, parodystycznego humoru nie cieszy się większą popularnością. Fakt, pierwsze odcinki nie zapowiadają niczego nadzwyczajnego, jednak z każdy kolejny przewyższa następne o kilka długości. „Contemporary American Poultry” to jeden z tych, które od początku do końca opowiadają totalnie błahą historię, znakomicie nawiązując do klasyki kinematografii – w tym wypadku „Chłopców z ferajny” Martina Scorsese. Skopiowane i wyśmiane (z sympatią) jest tu niemal wszystko: począwszy od dialogów, przez głos narratora i prezentację mechaniki działania mafii, na muzyce i sposobie filmowania skończywszy. Jeśli mielibyście dać szansę „Community”, to spróbujcie tego małego arcydzieła.
A Wy? Macie jakieś przykłady odcinków, które po prostu TRZEBA zobaczyć?
Strasznie kiepskie zestawienie – tylko wybiórczo z kilku popularnych seriali… A co szczytuje w wszelkich rankingach najlepszych seriali? Mad Men, The Wire, 6 stóp pod ziemią, OZ i Soprano; odsyłam do wymienionych przed kolejną publikacją o „geniuszu”… Firefly?!
A tak na serio – fajnie się czyta, szczególnie o Archiwum X, ale to naprawdę bardzo subiektywne zestawienie. Nie można było zatytułować „Moje ulubione odcinki wszechczasów”? Wówczas czytałoby się lepiej i byłoby znacznie wiarygodniejsze, niż to ciągłe „absolutnie najcudniejszy”, „arcygenialny”, „najbardziej przerażający w dziejach” etc. etc.
PolubieniePolubienie
Takie opinie lubię – bezceremonialnie i po bandzie 🙂
Spieszę z odpowiedzią. Zestawienie siłą rzeczy jest wybiórcze, gdyż dotyczy pojedynczych odcinków 😉 A tak na serio, każdy z wymienionych przez Ciebie stanowi odrębną całość i bardzo trudno jest wyłuskać z nich pojedynczy odcinek, na tyle wybijający się przed pozostałe, że stanowiący historię samą w sobie. Trudno jest pokazać kunszt The Wire czy Mad Men (chociaż w przypadku tego drugiego, z „kunsztem” bym nie przesadzał), operując na jednym tylko epizodzie.
Co do tytułu wpisu, to muszę oddać Ci część racji. Chwilę się zastanawiałem, jak to zatytułować, ale moje „Moje ulubione…” skreśliłem na samym początku, mniej więcej w okolicach gimnazjum, kilkanaście lat temu. A że wyszło subiektywnie – cóż, inaczej być nie mogło – taka jest niestety wada wszelkiego rodzaju zestawień. Ale właśnie dlatego poprosiłem o inne przykłady, gdyż dobrze byłoby to uzupełnić, a sam siebie nie uważam za wyrocznie w sprawach telewizyjnych.
Pomożesz?
PolubieniePolubienie
Generalizujesz. Obejrzyj Przystanek Alaska, czy cóś. Poza tym było ongiś sporo każjualowych, śtedniobudżetowych seriali, które trzymały poziom. Aha – Nowojorskich Gliniarzy obacz.
PolubieniePolubienie
Dodam jeden ze swoich ulubionych seriali: Terminator: The Sarah Connor Chronicles, s02e11; Self Made Man. Doskonale wpisuje się ramy jakie zaznaczyłeś. Jeden odcinek, oddzielna historia ze świetnym klimatem.
Firefly trzymam i co dwa lata zasiadamy i oglądamy longiem od początku do końca. Coś jest w tym serialu, że lubię do niego wracać co pewien czas. Podobnie mam z Mistrzem i Małgorzatą, ale w wersji papierowej, bo żadna ekranizacja nie przypadła mi do gustu aż tak
PolubieniePolubienie
Muszę nadrobić Sherlocka, ale po pierwszych dwóch odcinak nie mogę się zabrać nigdy do następnego…
PolubieniePolubienie
Polecam odcinek Dr Who pt;”Don’t Blink” który jest straszny i równocześnie wspaniale bawi się konwencją podróży w czasie.
PolubieniePolubienie
Na 6 opisanych odcinków widziałam 2. Oczywiście GoT, nawet nie muszę tutaj nic więcej dodawać. Drugim serialem jest „Community” i tutaj rację przyznaję, serial jest niedoceniony. Na uwagę zasługują, ze tak się wyrażę, odcinki ze środka serii. Początek był średni i coś najnowsze odcinki również mnie nie powaliły, ale środeczek wjechał idealnie.
PolubieniePolubienie
Zastanawiające jest, że dla mnie Community również jest niedoceniane, ale: początek był świetny, potem trochę przysiadł, a końcówka ostatniego sezonu zdecydowanie odbiła w górę. Co kraj to obyczaj, co spojrzenie, to inna opinia 🙂
PolubieniePolubienie
No to faktycznie niezły rozstrzał w opiniach 🙂 Ja to zrzucę na fakt, że początkowe odcinki leciałam jeden za drugim i po kilku już byłam cała w klimacie Community, a te najnowsze tygodniowo ‚w biegu’ i może to wybiło mnie z rytmu.
PolubieniePolubienie
Sherlock, Firefly i Community – rzucę okiem. Dzięki! Resztę widziałem, Lostów właśnie nadrabiam, a wspomniany odcinek widziałem nie dalej niż tydzień temu. Zakręcony, ale zacnie przemyślany muszę przyznać.
PolubieniePolubienie
Obywatelski obowiązek każe mi przestrzec Cię przed zbyt szybkim rezygnowaniem z Community. Pierwsze odcinki są sympatyczne, ale niczym się nie wyróżniające. Siła tego seriali tkwi w końcówce pierwsze, drugim i trzecim sezonie, kiedy wszyscy wiedzieli, że serial pewnie zejdzie z anteny i popuścili wodze kreatywności. W pewnych momentach jest tak absurdalnie, że bardziej już chyba nie można 🙂
PolubieniePolubienie
ja oglądam Community własnie po twoim wpisie – kiedyś widziałem początek serii i nie udało mi się złapać kontaktu. Teraz lecę po kolei, kończę 2 sezon. W Breaking Bad co rusz widzę przejaskrawione postaci co mnie irytuje, pomimo tego, że serial jest świetny. W Community nie zauważyłem większych kiksów i szczerze polecam każdemu, kto lubi zabawę z konwencją i satyrę 🙂
PolubieniePolubienie
No nie, z Community (doskonała rzecz! ogromnie cieszą mnie propsy tego w polskim internecie!) to bym akurat wybrała zupełnie co innego. Mam słabą pamięć do pojedyncznych odcinków, a ten mi utkwił w głowie (i sprawdził się jako „odcinek do polecania ludziom na początek”): oczywiście 3×03 „Remedial Chaos Theory”.
Poza tym zgadzam się, Doctor Who i „Blink” (tak brzmi tytuł). Z Mad Men bym może, z wahaniem, wybrała „The Suitcase”, chociaż to, że jest to jeden z najlepszych odcinków niekoniecznie znaczy, że nada się dla nieznającego klimatu i postaci widza (trudny wybór).
PolubieniePolubienie
::: battlestar gallactica – jeden z dwuczęściowych odcinków na przełomie sezonów (bodajże 2 i 3 oraz 3 i 4) -> jeden opowiadał o odnalezieniu innego krążownika dowodzonego przez starszą rangą panią admirał, drugi o uratowaniu części ludzi spod okupacji cylonów
PolubieniePolubienie
Ja z „Lostów” jako samowystarczalny odcinek polecam s03e14, czyli „Expose” 🙂 Odcinek totalnie oderwany od pozostałych, zaskakujący, poruszający emocje i ze zgrabną klamrową narracją.
PolubieniePolubienie
Mistrzostwo ;]
To co widziałem zobaczę jeszcze raz, resztę chętnie obejrzę.
PolubieniePolubienie
Zachęcam. Ale zacznij od The Wire 😉
PolubieniePolubienie
Właśnie gdzieś miałem go oglądać, tylko komputer się zaciął;)
PolubieniePolubienie
Blink (jest arcydziełem Moffat’a)
;]
PolubieniePolubienie