Na wstępie postawię sprawę jasno: nie wiem, czy poniższe książki ma każdy, ale domyślam się, że zdecydowana większość z Was z takowymi się zetknęła (przynajmniej na poziomie okładki) lub zna kogoś, kto zastawia nimi półki w domowej biblioteczce. I druga sprawa – specjalnie nie wybrałem konkretnych dzieł znanych autorów, chociaż przypuszczam, że nie byłoby problemem stworzenie uniwersalnej biblioteczki prawdziwego Polaka – wszak niektóre wydania na półce znaleźć się muszą. Poniższe traktujcie więc raczej jako żart, w którym, jak to zwykle bywa, można znaleźć ziarenko prawdy. Albo ziarno. Albo cały kłos.
Zerknąłem ostatnio do szafy, gdzie trzymam większość książek (a raczej chronię, gdyż z latającym po mieszkaniu dzieciakiem, na którego papier działa jak płachta na byka, nigdy nic nie wiadomo) i wzrok mój padł na kilka woluminów, zagracających stale kurczące się wolne przestrzenie w mieszkaniu. Znalazłem wśród nich znakomite, ponadczasowe arcydzieła, książki ważne i potrzebne, wreszcie takie, które mogą odmienić czyjeś życie i natychmiast w twarz trzasnęła mnie refleksja, że z dużym prawdopodobieństwem nigdy do nich nie zajrzę.
W chwilę potem dotarło do mnie, że pewnie nie jestem w tej kwestii odosobniony i podobny książkowstręt odczuwa zdecydowanie większa liczba osób. Po krótkiej burzy mózgów sporządziłem krótką listę dzieł, z którą, mam nadzieję, również i Wy będziecie mogli się identyfikować. Bo czy jest wśród Was osoba, która od deski do deski skonsumowała takie utwory, jak…
Biblia
Serio. Nie spotkałem jeszcze osoby, która mogłaby powiedzieć, że w jej mieszkaniu nie ma Pisma Świętego. Co ciekawe, nie spotkałem też osoby niebędącej klerykiem czy księdzem, która mogłaby pochwalić się lekturą całości. Owszem, znam kilkoro bardzo wierzących osób, ale żadna nie przyzna się do ukończenia uważanego za arcydzieło opasłego tomu. A to dziwne, bo oprócz rzeczy doniosłych, cudownych i świętych, można ponoć wewnątrz znaleźć też opisy UFO (Księga Ezekiela), gadające osły (Księga Liczb), stosy trupów i hektolitry przelanej krwi. Cholera, z drugiej strony, chyba się za to zabiorę.
Książka telefoniczna
Nie pytajcie dlaczego mam w domu książkę telefoniczną (bo nie mam – napisałem tak dla podniesienia dramaturgii). Pamiętam że za dziecka postawiłem sobie za punkt honoru przeczytanie całości, a nawet zacząłem lekturę i do pewnego momentu było to nawet zabawne. Po jakimś czasie jednak zrezygnowałem, bo, operując sucharem, nie potrafiłem ogarnąć tak wielkiej ilości postaci. I pomyśleć, że to George’owi Martinowi zarzuca się przeładowanie treści nazwiskami. (nawiasem mówiąc, po jaką cholerę w dobie internetu ktoś jeszcze tzw. „żółte strony” drukuje?)
Słownik
Widać że autor oczytany, prawdziwy erudyta, ale momentami przesadza z kwiecistym stylem i wyszukanym słownictwem. Po kilkunastu stronach każdy wymięknie, chyba że nie przeszkadza mu ciągłe sprawdzanie trudnych wyrazów w sieci. Bo jak nie tam, to gdzie? A tak na poważnie – niektórym przydałoby się czasem przynajmniej rzucić okiem na treść słownikowych stron, chociażby po to, by nie wszystko było „fajne”, a każda wypowiedź „generalna”.
Encyklopedia
Sporo ciekawostek z różnych dziedzin, ale raczej nieposkładane. Fabuła praktycznie nie istnieje – zbyt wiele dygresji. A mieszanie tak wielu gatunków nie pomaga w załapaniu intencji twórców. Niestety, jest to kolejna książka zabita przez internet, chociaż z tego ostatniego korzysta się zupełnie inaczej. Zabierając się za encyklopedię trzeba wiedzieć, czego się szuka. Wchodząc do internetu już niekoniecznie.
Podręczniki i książki do nauki języków obcych
Książkowa (żeby nie napisać „podręcznikowa”) definicja prokrastynacji (żeby nie napisać „odwlekania”). Walają się na półkach, a my co rusz sobie obiecujemy, że już jutro do nich zajrzymy. Nasz problem polega na tym, że zawsze jest jakieś jutro. Trzymamy je więc w domowej biblioteczce (albo wilgotnej piwnicy) dla uspokojenia sumienia, a wyciągamy tylko wtedy… Nie, w sumie to nie wyciągamy.
Nietrafione prezenty
Mówi się, że książka to najlepszy prezent. Ale nawet najlepszy prezent trzeba umieć dobrać do osoby. Osobiście raczej mam szczęście co do otrzymywanych z różnych okazji egzemplarzy, chociaż i w moim księgozbiorze znaleźć można wydania, których treść była tworzona pod tytuł i okładkę, a nie odwrotnie. Takie wydania to idealny materiał na aukcje internetowe albo… prezent dla kogoś innego. Na półce jednak pozostają w przypadku draki i niespodziewanych odwiedzin niefortunnego darczyńcy.
Lektury szkolne
Skąd my to znamy, nie? Wszak łatwiej obejrzeć film, zerknąć do streszczenia. Zwłaszcza jeśli z wysokiej półki spogląda na nas złowrogo „Lalka” Prusa, „Przedwiośnie” Żeromskiego czy „Nad Niemnem” Orzeszkowej. W Polsce popularne tak samo jak Pismo Święte. I z takim sam zapałem przez wszystkich czytane.
Instrukcje obsługi
Kiedyś instrukcja obsługi była wrzucaną do pudełka krótką broszurką, jednak kiedy nasi przyjaciele zza Atlantyku odkryli, że za taką instrukcję można pozwać, firmy zdecydowały się na drukowanie ich w postaci książek, objętością często przekraczających wydawaną na papierze beletrystykę. Nie zmieniło się jedno – ani dawnych instrukcji, ani obecnych podręczników obsługi nikt nie czyta. Ucierpiałaby na tym nasza duma.
Kamasutra
No już, już, nie wstydźcie się. Na pewno gdzieś macie, bo czym tu pochwalić się przed znajomymi na suto zakrapianej imprezie? Z obawy przed urazami kręgosłupa, zwichnięciami i zniechęceniem się do uniwersalnie uwielbianej czynności „Kamasutra” służy głównie do zbierania kurzu po kątach. A szkoda, bo tak wykwintnie opisanych scen seksu nie znajdziecie nawet w „Pamiętnikach Fanny Hill” czy popularnych ostatnio „50 twarzach Greya”. Chociaż co ja mogę wiedzieć, przecież tego nie czytałem.
Macie coś do dodania?
PS: Dostaję sygnały, że niektórym może podobać się obrazek z nagłówka (dlatego tam się znalazł – zabieg, którego nauczyły mnie polskie portale internetowe). Pełną jego wersję znajdziecie po kliknięciu na pośladek tej uroczej młodej damy.
Nie mam książki telefonicznej – mój świat już nigdy nie będzie taki sam.;P
PolubieniePolubienie
Jeśli tylko chcesz (i masz ochotę zapłacić za przesyłkę), mogę Cię obdarować 😉
PolubieniePolubienie
Chyba obędę się bez wiedzy na temat numerów telefonów i zaoszczędzę na przesyłce.;)
PolubieniePolubienie
Twoja strata 🙂
PolubieniePolubienie
Ja nie mam książki telefonicznej ani encyklopedii… I obawiam się, że nie mam żadnej kamasutry, ale doskonale pamiętam, że moja mama ma taką w swojej biblioteczce.
PolubieniePolubienie
Zapytaj czy przeczytała. Zrobię z tego badanie socjologiczne 🙂
PolubieniePolubienie
O matko, nie dość, że przeczytałam całą Biblię, czytałam lektury (dobra, trzech nie dokończyłam) to jeszcze czytam nietrafione prezenty. Inne książki jeżeli mi się nie podobają to odkładam, ale prezenty zawsze od deski do deski. I uwielbiam instrukcje obsługi. Dobrze, że mam na półce nieruszane samouczki do włoskiego. 😉
PolubieniePolubienie
Cholera, po Twoim i innych komentarzach widzę, że moja teoria stoi (a właściwie chybocze się) na glinianych nogach!
A dlaczego czytasz prezenty od deski do deski? Dlatego, że ludzie znają Twój gust, czy dlatego, że obawiasz się, iż sprawdzą czy nie pogardziłaś podarunkiem? 🙂
PolubieniePolubienie
W zasadzie dawno nie dostałam żadnej książki, a poza tym wszystkie były trafione oprócz „Alicji z Krainy Czarów”. „Alicję…” dostałam mając 10 lat od mojej ukochanej chrzestnej, która tak bardzo zachwalała książkę, że przeczytałam całość, bo chciałam się przekonać, kiedy zacznie być świetna. Nie zaczęła. W zasadzie mam ochotę przekonać się drugi raz, czy teraz ją polubię. Masochizm jakiś. 😀
PolubieniePolubienie
Jeśli chodzi o „Alicję…” to ostatnio sprezentowaliśmy ją naszej bratanicy w dniu chrztu – po Twoim komentarzu zastanawiam się, czy nie przysporzymy dziecku traumy 🙂
Do Alicji trzeba się przekonać, a podejście do niej w innym okresie życia daje zupełnie inne efekty. Pole do interpretacji Carroll zostawił nieziemskie.
PolubieniePolubienie
Z tą teorią jest jeszcze gorzej: ja przeczytałem całą Biblię 2 razy, Ewangelie znam (myślę, że po przygotowaniach byłbym w stanie uczestniczyć w konkursach opisywanych przez Marka Twaina w Hucku Finnie chyba) dokładnie łącznie z interpretacjami. I nie mam w domu (dużo innych książek mam oczywiście 😉 ).
PolubieniePolubienie
Wbrew pozorom książka telefoniczna to wciąż znakomite źródło informacji np. dla żurnalistów.
PolubieniePolubienie
Jednak i tak pierwszym odruchem sprawdzania aktualnego numeru telefonu jest Google.
PolubieniePolubienie
I właśnie tam często-gęsto go ni ma.
PolubieniePolubienie
Czytam lektury, jestem nienormalny.
Byliśmy w ostatnie święta Bożego Narodzenia u rodziny i nie mieli Pisma Świętego w domu. Powiedziałem rodzicom, że następnym razem nie jadę.
Nie mam „Kamasutry”, za to całkiem sporo nietrafionych prezentów – nagród ze szkoły. „Pan Wołodyjowski” z Grega, jakbym nie miał normalnego wydania, „Kronika kampanii wrześniowej 1939”, kilka książek z rodzaju „Najpiękniejsze zabytki Polski” i perła mojej kolekcji „Impresjonizm polski”. To jest niewyobrażalne wręcz trwonienie pieniędzy przez szkoły, powinni kupić coś, co naprawdę byłoby nagrodą.
PolubieniePolubienie
Wydaje mi się, że to nie szkoły fundują te nagrody książkowe, ale rodzice, składając się na komitet rodzicielski. Tak czy inaczej, mogliby lepiej dobierać woluminy dla prymusów. Ja np. od kilkunastu lat używam albumu „Michał Anioł” jako podstawki pod laptopa.
Specjalnie dla Ciebie zrobiłem nawet zdjęcie:
PolubieniePolubienie
Czuję się wyróżniony.
No wiadomo, że piniądz jest z komitetu, ale czy rodzice z rady sami to kupują? Wątpię. Szkoły pewnie mają umowy z księgarniami, że skupują od nich tego typu pozycje, w zamian dostają olbrzymie rabaty na hurtowe zamówienia. Ręka rękę myje.
Handluj z tym.
PolubieniePolubienie
Kiedy jeszcze pracowałem w szkole (tak tak, były takie czasy), to też byłem zdziwiony, że rodzice zabierali kasę komitetową i jechali na zakupy. Ale to chyba nie we wszystkich placówkach. Dochodzą mnie słuchy, że kasa z komitetu, ale wybór szkolnej bibliotekarki/bibliotekarza.
PolubieniePolubienie
A ja przeczytałem Biblię, jako 9-latek wziąłem do ręki i sobie od deski do deski czytałem. Z lektur szkolnych w wieku 10 lat poznałem zarówno Quo Vadis, jak i Pana Tadeusza, Krzyżaków, Ogniem i Mieczem… choć przyznam, że o wiele bardziej przypadły mi w tym czasie do gustu książki Verne’a, Clarka, Dickensa, Lema i Hemingway’a… no a potem już zupełnie odpłynąłem w twardą Sf ^^
Choć przyznam, że w gimnazjum i liceum lektur nie czytałem – albo miałem je przeczytane, albo wspomagałem się brykami, szczególnie w LO. Ale to z zupełnie innego powodu – na jedną lekturę mieliśmy jeden tydzień a w dodatku moja interpretacja nigdy nie zgadzała się z kluczem. Więc już wolałem przeczytać bryk na tą 6 niż dostać kolejną pałę.
Co do reszty – raczej się zgadza, aczkolwiek ja Kamasutry w domu nie mam. Niemniej, czytałem. Pomogła coś nawet 🙂
PolubieniePolubienie
Stary Testament musiał wywrzeć na Tobie większe wrażenie, niż filmy oznaczone czerwonym kwadratem czy kółeczkiem (nie oglądam telewizji, to nie jestem pewny).
Problemem lektur szkolnych jest to, że ich interpretacja jest tylko „jedna/słuszna”, zazwyczaj sprzeczna z tym, co sami o niej sądzimy. Próba wstrzelenia się w klucz odpowiedzi (czy to w klasie, czy na maturze) to prawdziwy mord na kreatywności.
A co do Kamasutry, może podzielisz się tytułem pomocnego rozdziału? Wietrzę materiał na jakiś wpis w przyszłości 😉
PolubieniePolubienie
Czerwonym kluczykiem.
PolubieniePolubienie
Oj tak, a że byłem zaraz po Mitologii Parandowskiego, to miałem niezłe porównanie w… ofiarach ^^
Choć i tak najbardziej lubiłem zawsze Apokalipsę, stąd później już blisko do klasyki SF 🙂
Co do kamasutry – ha, bardziej podpowiedziała po prostu parę pomysłów, choć bez specjalnych wygibasów.
A czerwone było kółeczko z kwadratem w środku. Jeśli dobrze pamiętam, bo swój telewizor wyrzuciłem kiedy skończyło mi się miejsce na książki 😛
PolubieniePolubienie
istnieją ludzie, którzy nie posiadają Pisma Świętego. Kilka ładnych lat temu musiałam pożyczyć od babci, żeby zrobić zadanie domowe z religii.
PolubieniePolubienie
Czyli pasujesz do tej drugiej grupy osób ze wstępu 🙂
PolubieniePolubienie
Wiesz, nie można się z tym zgodzić. Książki dzielą się na takie, które się czyta i takie, do których się zagląda. Przeznaczeniem książki telefonicznej czy encyklopedii nie jest lektura ciągła. Ich założeniem wydawniczym była sama funkcja. Więc na chłopski rozum można powiedzieć, że słownik „nie jest do czytania”, tylko do poszukiwania pewnych informacji, w sposób wybiórczy, dlatego właśnie jest w taki, a nie inny sposób zbudowany.
PolubieniePolubienie
Dzięki za komentarz.
Jedna rzecz – wpis był z przymrużeniem oka, więc stąd dysonans jaki możesz odczuwać po jego lekturze 🙂
Druga rzecz – problem jest taki, że wiele osób nie tylko nie czyta, ale nawet nie zagląda do tych książek. Ale rozumiem Twoje zastrzeżenie.
PolubieniePolubienie
Patrząc na panią ze zdjęcia, nietrudno orzec, że czytanie jest sexy 🙂
Biblię nawet zacząłem czytać, ale za dużo tam było gwałtów, kazirodztwa i spuszczania łomotu grzesznikom.
o! Nietrafiony prezent nawet nie tak dawno dostałem, ten, jak on się, Dawid Kornaga „Single+” albo jakoś tak.
Koleś to napisał chyba po zupie z niedorozwiniętych pieczarek…Oddam za darmo:)
PolubieniePolubienie
Gratuluję dobrego pomysłu oraz udanej realizacji artykułu! 😀 Jest pisany lekkim piórem, ale mówi o prawdziwym zjawisku, które również miałam okazję zaobserwować, na przykładzie swoim i mamy. U mnie zalegają książki z kategorii „nietrafione prezenty”, zaś mama kupiła sobie kurs angielskiego, do którego chyba nigdy poza samym dniem zakupu nie spojrzała.
PolubieniePolubienie
Dzięki 🙂
Punkt „Książki, które sami sobie kupiliśmy pod wpływem chwili” też powinien się w tym tekście znaleźć 😉
PolubieniePolubienie
oj, świetny tekst, uśmiechałam się od ucha do ucha. Takie to znajome i, wydaje mi się, nasze polskie 😀 może wiąże się to z poprzednimi okresami, kiedy nie było niczego, a i tak na to nic potrzebne były świstki?! Stąd teraz gromadzimy, stawiając na ilość nie jakość, a później jakiś sentyment czy inny diabeł nie pozwala oddać zbędnej dekoracji?
pozdrawiam,
kinga
PolubieniePolubienie
Gromadzenie to choroba naszych czasów. Sam na to choruję, więc przy okazji każdego kolejnego remontu przekładania, czyszczenia i odkurzania różnych szpargałów mam co nie miara.
PolubieniePolubienie
U mnie w domu nigdy nie było Pisma Świętego – kupiłam dopiero, jak poszłam na studia, bo było mi potrzebne na zajęcia (religioznawstwo, nie teologia 😉 ). Encyklopedię PWN sprzedałam lata temu na allegro, bo stała i zbierała kurze, lektury przeczytałam wszystkie! Ludzie nie kupują mi książek, bo się boją, z nielicznych posiadanych słowników faktycznie korzystałam, podręczniki do nauki języków były mi niezbędne do szkoły i na studiach, więc siłą rzeczy używałam ich intensywnie.
Co do książki telefonicznej i instrukcji obsługi – zgoda.Ale Kamasutra…mam wydanie pozbawione ilustracji, z samym oryginalnym tekstem – czytałam to też w ramach zajęć z kultury Indii na studiach :))
PolubieniePolubienie
Cholera jasna, chyba będę musiał usunąć ten wpis, bo się okazuje, że przestrzeliłem z każdą pozycją 😉
PolubieniePolubienie
Heh przyznam się. Nie czytam książki telefonicznej, bo jej nie mam. Nietrafionych prezentów też nie czytam, szukam sposobu ich utylizacji lub przełamania się i wyrzucenie na śmietnik. A pozostałe? Jak najbardziej.
PolubieniePolubienie
Wszelkiego rodzaju książki kucharskie.
PolubieniePolubienie
ja musiałem przeczytać stary tstament na Historię z rozpędu i nowy też przeczytałem ( ale psalmy opuściłem więc się nie liczy)
PolubieniePolubienie
U mnie w domu Biblii nie bylo, teraz chyba jest jakas w wersji dla dzieci. No a w liceum musialem ja przeczytac, przynajmniej jakies tam fragmenty. Byl dosc konkretny problem z wypozyczeniem tego skadkolwiek, bo kupowac nie mialem zamiaru 🙂 Okazalo sie, ze w bibliotekach nie przewidzieli takiego przypadku 🙂 Ostatecznie uratowal mnie kolega, bo mial w domu dwie i jedna pozyczyl. Oddalem mu po tygodniu, wiecej wracac do tych okropienstw nie bede 🙂
PolubieniePolubienie
Wiem, że komentarz rychło w czas, ale o matko, nietrafione prezenty, ile ja tego mam! Są krewni, którym wydaje się, że skoro lubię czytać, to przeczytam wszystko lub też cokolwiek, bo na jedno wychodzi. Chwała niech będzie wynalazcy kart prezentowych do księgarni. A co do Biblii to nieustannie odnoszę wrażenie, że niewierzący znają ją lepiej niż wielu najbardziej gorliwych katolików (protestanci mam wrażenie podchodzą do sprawy nieco bardziej pragmatycznie).
PolubieniePolubienie
Zawsze czytam instrukcje albo jej część. Od tego zaczynam, szkoda mi czasu na metodę prób i błędów przy wypróbowywaniu nowego sprzętu.
PolubieniePolubienie