Pisanie książek, artykułów czy nawet wpisów na durnowatym blogu (lubuję się w samobiczowaniu) nie jest rzeczą łatwą, a już na pewno bezpieczną. Prędzej czy później ktoś zdecyduje się na przeczytanie tego, co z taką pieczołowitością i wielkim sercem (lub nie) tworzyliśmy i nagle może okazać się, że piątki z wypracowań jakie dostawaliśmy w liceum są tak naprawdę gówno warte. Nasze opinie, przemyślenia, wnioski czy nawet styl innej osobie wydać się mogą nie do przyjęcia, co skutkuje najczęściej wyśmianiem autora na forum publicznym, skazą na honorze i hańbą przyniesioną własnemu nazwisku. Dlatego nie powinno nikogo dziwić, że tak wiele osób postanawia brnąć w anonimowość, przynajmniej na początku swojej kariery (albo „kariery”).
Oczywiście pisanie pod pseudonimem lub nie podpisywanie się w ogóle (w tym miejscu pozdrawiam wszystkie osoby zaglądające na stronę KONTAKT w poszukiwaniu moich danych osobowych) nie zawsze jest podyktowane brakiem wiary w siebie czy niepewnością, a często warunkowane zindywidualizowanymi czynnikami (na myśl przychodzi mi np. klauzula o wyłączności, zaburzenia osobowości oraz tak prozaiczne powody jak chujowe imię i nazwisko). Zainteresowawszy się zagadnieniem pseudonimów, postanowiłem więc sprawdzić dlaczego poczytni pisarze decydowali się na ukrywanie swojej prawdziwej tożsamości oraz rzeczy lub wydarzenia, które zainspirowały wybór ich literackiego aliasu.
Wyniki przeprowadzonego „śledztwa” znajdziecie poniżej i żywię nadzieję, że znajdzie się tu przynajmniej kilka ciekawszych fragmentów, jednocześnie usprawiedliwiających w jakiś sposób anonimowość „śledczego”.
Lewis Carroll

Autor „Alicji w krainie czarów” tak naprawdę nazywał się Charles Lutwidge Dodgson, jednak w 1856 roku postanowił przyjąć literacki pseudonim by chronić swoją prywatność (zupełnie jak duża część użytkowników Facebooka w czasach dzisiejszych). Dodgson nigdy nie przyznawał się, że to on jest tym Lewisem Carrollem, a w swoim zaprzeczeniu bywał na tyle uparty, że gdy do jego biura przychodziły listy zaadresowane na Carrolla, zaprzeczał, że ktoś taki w nim pracuje.

A skąd wziął sobie ksywkę? W dzisiejszych czasach skorzystałby pewnie z Google Translate, jednak wtedy miał do dyspozycji jedynie wiedzę na temat języka łacińskiego, na który przełożył swoje imiona (Carolus Ludovicus), a następnie lekko je zanglicyzował (Carroll Lewis), by ostatecznie zamienić ich kolejność. Co ciekawe, Dodgson miał ponoć w odwodzie inne pseudonimy, ale właśnie ten został wybrany przez wydawcę jego książek.
George Orwell

Eric Arthur Blair, bo tak naprawdę nazywał się Orwell, wywodził się z raczej niezamożnej rodziny, idealnie wpasowującej się w biedniejszą część klasy średniej. Wstydząc się swojego pochodzenia przed publikacją swojej pierwszej książki („Na dnie w Paryżu”) w 1932 roku przyjął pseudonim literacki, pod którym jego postać stała się dużo później rozpoznawalna na całym świecie.
Dlaczego wybrał akurat taki? Wertując jego biografię można natrafić na wzmiankę, że „George Orwell” miało odzwierciedlać jego miłość do angielskiej tradycji i ojczystych krajobrazów. George (po polsku Jerzy, gdyby ktoś pytał) jest patronem Anglii, z kolei Orwell jest nazwą popularnej zwłaszcza wśród żeglarzy-amatorów rzeki, nad którą również i on lubił wypoczywać.
Mark Twain

Swoje szkice podpisywał jako „Josh”, serię humorystycznych listów nazwiskiem „Thomas Jefferson Snodgrass”, jednak w historii literatury Samuel L. Clemens (bo takie dane widniały na jego akcie urodzenia) zapisał się jako Mark Twain. Co ciekawe, to nie on wymyślił ten alias – ten został przez niego bezceremonialnie podprowadzony kapitanowi barki rzecznej na Missisipi, który… był jego przełożonym.
Zanim na dobre zajął się pisanie Clemens imał się kilku różnych zajęć, ale szczególne miejsce w jego życiu (i książkach) mają spływy po Missisipi, przy których też pracował. To właśnie tam dowiedział się, że bezpieczna głębokość wody, po której statek może przepłynąć to dwa sążnie (~3,6 metra), odmierzane linką do sondowania dna (w tym miejscu należy dodać, że w archaicznym angielskim „dwa” to właśnie „twain”). Kiedy można było bezpiecznie przepłynąć, osoba zajmująca się sprawdzaniem głębokości oznajmiała kapitanowi „by the mark twain” („mark” – z ang. „oznaczenie”) co było skrótową wersją zdania „according to the mark on the line, the depth is two fathoms” („zgodnie z oznaczeniem na linie, głębokość wynosi dwa sążnie”).

Zawołanie „mark twain” na rzece słyszane było tak często, że wspomniany kapitan barki, na której pracował Samuel L. Clemens, zaczął podpisywać tak raporty z informacjami o rzece Missisipi. Autor „Przygód Tomka Sawyera” i „… Hucka Finna” przyznał, że ukradł pseudonim kapitanowi Isaiahowi Sellersowi, gdyż potrzebował aliasu w pracy dziennikarza. Prawda jest jednak zgoła inna – wg ekspertów Clemens stworzył Marka Twaina, bo nie chciał podpisywać prawdziwym nazwiskiem rachunków za alkohol w saloonie w Virginia City w stanie Nevada. Cóż, powód dobry jak każdy inny.
Richard Bachman

Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, po co Stephenowi Kingowi pseudonim, prawdopodobnie nie zdajecie sobie sprawy, jak płodnym pisarzem był jeszcze w XX wieku. A pisał (po sukcesie kilku późniejszych powieści, wydawał też te archiwalne) tak dużo, że musiał zdecydować się na wydawanie niektórych książek pod innym nazwiskiem, gdyż wydawcy uznali, że czytelnikom może wydać się podejrzane, iż jeden autor jest w stanie napisać dwie zbliżonej objętością do encyklopedycznego tomu książki rocznie.

Początkowo King chciał używać aliasu Gus Pillsbury, jednak na moment przed wydaniem powieści „Rage” (1977 r.) doszedł do wniosku, że nie bardzo to pasuje do tonu w jakim pisane są jego powieści. W ostatniej chwili podjął więc decyzję o zmianie, wybierając chyba na najnudniejszy pseudonim w historii literatury. Co go zainspirowało? Przypadek. W chwili rozmyślania nad zmianą nazwiska, zobaczył na biurku książkę Richarda Starka (nawiasem mówiąc, to też jest pseudonim autora urodzonego jako Donald Westlake), podczas gdy w tle przygrywał utwór „You Ain’t Seen Nothin’ Yet” zespołu Bachman-Turner Overdrive.
Prawdziwa tożsamość Richarda Bachmana została ujawniona dopiero w 1985 roku.
Stan Lee

Twórca Spider-Mana i innych superbohaterów ze stajni Marvela, a także scenarzysta i producent filmowy w jednej osobie, legitymuje się na przejściach granicznych paszportem, w którym wyczytać można jego prawdziwe nazwisko: Stanley Martin Lieber. Przyznacie, że brzmi dość, hmm, poważnie?
Tak samo uważał Stanley, który doszedł do wniosku, że nie wypada mu podpisywać komiksów i książek dla dzieci nazwiskiem rodowym, którego postanowił użyć dopiero wtedy, gdy przejdzie do nieco poważniejszego repertuaru. Zanim jednak do tego doszło, jego pseudonim stał się na tyle rozpoznawalny, że już nie było sensu wracać do prawdziwych danych osobowych. Z drugiej strony, okazji do ich użycia chyba nie miał nigdy.

A skąd wziął pomysł na ksywkę? Oczywiście z lekcji fonetyki.
Bolesław Prus

Bolesław Prus, jak wszyscy (?) wiemy z lekcji języka polskiego, tak naprawdę nazywał się Aleksander Głowacki i wychodził z podobnego założenia co opisany powyżej twórca dwudziestowiecznych komiksów. Autor „Anielki”, „Lalki”, „Katarynki” (i innych utworów, którymi męczono nas podczas wypełniania obowiązku szkolnego) w wieku 25 lat zaczął pisać felietony, których nie chciał podpisywać własnym nazwiskiem, uważając, że swoją tożsamość jest gotów zdradzić tylko w przypadku form poważniejszych. Swoich gazetowych wypocin za takie nie uważał, podobnie zresztą jak wczesnych nowel i powieści, które dziś uważane są za arcydzieła polskiej literatury.
Skąd zaczerpnął swój pseudonim? Urodzony w rodzinie dworskiego ekonoma Antoniego Głowackiego, który mógł pochwalić się szlacheckim pochodzeniem i herbem rodowym Prus I, raczej nie wysilił się na kombinowanie z literackim aliasem, nawiązując właśnie do swojego herbu. Wcześniej podpisywał niektóre wiersze i listy jako „Jan w Oleju”, ale wraz w wkroczeniem w dorosłość porzucił ten wytwór szczeniackiego szaleństwa, mianując się Prusakiem. Aż dziw bierze, że w Polsce pod zaborami tak podpisane książki miały jakiekolwiek wzięcie.
EDIT: Przy okazji „pozdrawiam” pana Andrzeja Pilipiuka, który nie potrafi czytać ze zrozumieniem, a i ze złapaniem żartu ma spore problemy. (w nawiązaniu do komentarza do tego wpisu na forum Weryfikatorium)

BONUS PŁCI ŻEŃSKIEJ
Żeby stężenie testosteronu w tym wpisie nie było zbyt wielkie, pochylmy się przez chwilę nad kobietami, które z wielu, ale najczęściej jednego, oczywistego względu (PŁEĆ!) również postanowiły pisać pod pseudonimem.
George Eliot

Przez swojego ojca uważana za brzydkie kaczątko (dziewczęcą urodą raczej nie grzeszyła) i w związku z tym odesłana do szkoły z internatem. Wiodła dość tragiczne życie, będąc szczęśliwie i jednocześnie nieszczęśliwie zakochana w żonatym mężczyźnie – krytyku, pisarzu i wydawcy George’u Henrym Lewisie. Kiedy zamieszkali razem, wybuchł skandal obyczajowy. Chcąc by jej dzieła traktowano poważnie i jej związek nie rzutował na ich odbiorze Mary Ann Evans (bo tak naprawdę się nazywała) postanowiła przyjąć pseudonim. Imię pożyczyła od swojego ukochanego, a nazwisko dobrała ze względów estetycznych. „Eliot” wydawało jej się takim ładnym, okrągłym słowem. Słodziutkie.
J.K. Rowling

Autorka sagi o czarodziejach z Hogwartu miała spore problemy ze znalezieniem wydawcy, a kiedy jej się to w końcu udało, zasugerowano jej publikację książki nie pod pełnym imieniem i nazwiskiem, lecz w wersji skracającej to pierwsze do inicjału. Powodem tej sugestii był/jest fakt, że zatajenie przed czytelnikami płci miało wpłynąć (i, jak się okazało, wpłynęło) znacząco na sprzedaż powieści, gdyż ta wyda się atrakcyjna również dla nastolatków płci męskiej. Samo „J.” nie wyglądało jednak wystarczająco dobrze, więc Joanne Rowling (która obecnie, tak naprawdę, ma na nazwisko Murray – po mężu) postanowiła dodać drugi inicjał, chociaż drugiego imienia nie posiada. W wywiadach twierdzi jednak, że „K.” to hołd dla jej babci, Kathleen.
Ayn Rand

Autorka m.in. „Atlasa zbuntowanego” i twórczyni filozofii obiektywistycznej urodziła się jako Alissa Zinowiewna Rosenbaum w jeszcze wówczas carskim Petersburgu. Będąc świadkiem rewolucji w 1917 roku uprzedziła się do jej autorów, potępiając ich działania (m.in. konfiskatę majątku jej rodziny). W 1925 roku udało jej się wyrwać z ZSRR, kiedy otrzymała pozwolenie na krótką wizytę u rodziny w USA. Gdy tam dotarła, nie chciała wracać. Mniej więcej w tym czasie (ale jeszcze przed wyjazdem) postanowiła publikować jako Ayn Rand (co ciekawe, pierwszy jej esej pod nowym nazwiskiem dotyczył Poli Negri). „Rand” pochodzi prawdopodobnie od skróconej cyrylicznej wersji jej nazwiska rodowego (lub modelu maszyny do pisania Remington Rand), z kolei „Ayn” zaczerpnęła z języka fińskiego („Aino” i „Aina” to imiona charakterystyczne dla kraju) lub hebrajskiego (w którym „ayin” tłumaczy się jako „oko”). Powód? Względy praktyczne i prawdopodobnie ukrywanie pochodzenia.
Anne Rice

Najbardziej rozpoznawalna dzięki „Wywiadowi z wampirem” autorka urodziła się jako Howard Allen Frances O’Brien, dziedzicząc imię… po ojcu. Chcąc być identyfikowana jako kobieta (i prawdopodobnie oszczędzając sobie głupich uśmieszków i docinek rówieśników), już w pierwszej klasie szkoły podstawowej zdecydowała zmienić swoje imię. Nazwisko przyszło kilkanaście lat później, kiedy wyszła za Stana Rice’a. Co ciekawe, część swoich powieści (głównie te mocno nasycone erotyzmem) wydawała pod dwoma innymi pseudonimami – Anne Rampling i A.N. Roquelaure. (Nawiasem mówiąc nie miała się czego wstydzić, w przeciwieństwie do takiej E.L. James, która umiejętnościami pisania erotyków nie grzeszy, ale odwagi i tupetu jej odmówić nie można.)
Epilog
Autorów posługujących się pseudonimami literackimi jest oczywiście bez liku (i jeszcze więcej), więc siłą rzeczy niniejszy wpis jest jedynie liźnięciem tematu. Starałem się tu zawrzeć głównie te ciekawsze powody publikowania pod nie swoim nazwiskiem, także nie krzyczcie, że czegoś zabrakło. Miast tego podzielcie się innymi ciekawymi historiami w komentarzach – obiecuję, że każdy z nich przeczytam nawet dwa razy.
Słyszałam dawniej, że pod imieniem Homer kryło się aż siedmiu autorów.
PolubieniePolubienie
Homer był tylko jeden. Szekspir takoż.
PolubieniePolubienie
Po tym, jak w Twoim poście zostało wyszczególnione słowo KONTAKT, aż mnie korciło, aby zajrzeć co takiego się tam znajduje 😉
W domu mam wiele książek Kinga, wiele pod jego pseudonimem i parę lat temu, gdy jeszcze nie wiedziałam kto ukrywa się pod tym nazwiskiem zawsze zastanawiało mnie to, czemu nie chciał pisać pod swym prawdziwym imieniem. Cieszę się, że wspomniałeś tutaj o Prusie! Po przeczytaniu wstępu, on pierwszy przyszedł mi na myśl, mimo że (o zgrozo!) tyle osób nie wie, jak naprawdę się nazywał. Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
Czy znalazłaś to, czego szukałaś na stronie KONTAKT? 🙂
Dzięki za komentarz i dobre słowo!
PolubieniePolubienie
Niestety, żadnych danych osobowych 😦 Ale jest ta dobra strona! Polubiłam stronę na Facebooku 😀
PolubieniePolubienie
Masz świetny gust 😉
PolubieniePolubienie
Pewnie, w końcu czytam ciekawe blogi 🙂
PolubieniePolubienie
„Wstyd, strach, pycha, zwątpienie” nic z tych rzeczy. Pseudonimy są zwyczajnie fajne. Ja do swojego przylepiłem się jeszcze w czasach IRCa i jakoś tak zostało. Taka trochę druga Internetowa skóra;).
PolubieniePolubienie
Też tak miałem, ale z wiekiem zacząłem patrzeć na swoją ksywkę z obrzydzeniem (nie stosuje jej na KWP). Teraz wydaje mi się zwyczajnie głupia.
PolubieniePolubienie
Fernando Pessoa i heteronimy. Nowy wątek w sprawie „pseudonim”.
PolubieniePolubienie
Świetny dodatek do całości, dzięki!
PolubieniePolubienie
Z tą kobitką od Greja była ta sama historia, co z Rowling 🙂
PolubieniePolubienie