Ile razy zdarzyło się Wam skakać z kanału na kanał, gdy nagle Waszą uwagę przykuła scena, po obejrzeniu której postanowiliście film oglądać do końca? A jak często taki seans okazał się faktycznie satysfakcjonujący? Przyznam szczerze, że kiedy jeszcze oglądałem telewizję (to nie hipsterski lans, tylko efekt uzależnienia od internetu) bardzo często zdarzało mi się podjąć decyzję, której później gorzko żałowałem. Jak pokazało doświadczenie, wiele żałosnych i powodujących dupościsk produkcji zawiera sekwencje, których jakość i wykonanie po stokroć przewyższają resztę nakręconego materiału. Jak to się dzieje?
Częstym zabiegiem marketingowym jest pokazanie takiej sceny niemal w całości już w zwiastunie, celem zmylenia potencjalnych widzów i zachęcenia ich do zainwestowania niemałych pieniędzy w kupno biletów. Jeszcze częstszym nawykiem hollywoodzkich (ale i nie tylko) filmowców jest pomysł na jeden konkretny fragment, do którego na chybił trafił doczepia się resztę fabuły, tak aby przestał spełniać normy krótkiego i stał się długim metrażem. Zastanawiając się nad tym procederem sporządziłem wybiórczą listę filmów, które nie są warte nawet splunięcia, a podpadające pod zarzut wytoczony w tym i poprzednim akapicie. Nie chcę namawiać Was do oglądania poniższych produkcji, ale z podpiętych pod każdy przykład klipów warto obejrzeć wszystkie. Tako rzecze Zaratustra, którym niniejszym, zupełnie bez sensu i w bardzo bałwochwalczym stylu postanowiłem się mianować.
„Zapowiedź” („Knowing”) – Katastrofa samolotu
Od dłuższego już czasu sięgając po film z Nicolasem Cage’em można spodziewać się prawdziwego łajna, więc najłatwiej jest omijać wszystko w czym wystąpi, do momentu aż spłaci wreszcie swoje długi. Skąd to wiem? Niestety, kilka razy wdepnąłem nieopatrznie w to, co narobił na ekranie. Doczyścić psychikę po takiej traumie nie jest łatwo, dlatego jeszcze raz przezornie wszystkich przed bratankiem Francisa Forda Coppoli ostrzegam.

Czasem jednak w filmie z Nickiem znaleźć można naprawdę świetne sceny, z których osobiście najbardziej w pamięć zapadła mi sekwencja katastrofy lotniczej z „Zapowiedzi” Alexa Proyasa. Sam film, jak przypuszczacie, dość głośno woła o pomstę do nieba, ale nakręcona na jednym ujęciu tragedia i jej następstwa robi ogromne wrażenie. Wybuch, biegnący w kierunku wraku bohater, wybiegający z płonących resztek ludzie, krzyki, próby ratowania pasażerów, rzęsisty deszcz – jedna z lepszych katastrof pokazanych z widoku ulicy, w której brak zarówno elektromagnesów, jak i zdradzieckich i morderczych drzew o białej korze.
„Matrix Rewolucje” („Matrix Revolutions”) – Neo vs Smith
Nie mam pojęcia po co Wachowscy nakręcili drugą i trzecią część „Matriksa” (dobra, mam pojęcie, ale nie potrafię pojąć, dlaczego postanowili kroczyć tą samą wyboistą i kończącą się ślepym zaułkiem drogą co George Lucas), ale jedno trzeba im oddać: skutecznie obrzydzili widzom koncept fikcyjnego, sterowanego przez komputery świata, zbudowanego na ruinach ludzkości po roboapokalipsie.

Jakkolwiek żenujące oba sequele by jednak nie były, w tym drugim udało im się przemycić coś, co gimnazjaliści z pewnością określiliby mianem „epickiego”, ale ja ograniczę się do pięknego, starego i bardzo ekspresyjnego słowa „zajebiste”. Ostateczna konfrontacja Neo i agenta Smitha spełnia wszystkie kryteria pozwalające na użycie tego drugiego określenia – monumentalna muzyka („Navras” Juno Reactor i Dana Davisa), gęsty klimat (noc i hektolitry siąpiącego lejącego się z nieba deszczu), dynamiczna choreografia i lepsze niż w reszcie filmu efekty specjalne. Prawdę mówiąc, gdyby tę scenę podpięto do pierwszej części trylogii, a resztę skasowano, „Matrix” byłby jeszcze lepszym filmem.
„Mroczne widmo” („The Phantom Menace”) – 2:1
Hektolitry pomyj i plwocin wylanych na pierwszą część „Gwiezdnych wojen” nie do końca oddają to, jak zdumiewająco fatalne okazało się „Mroczne widmo”. Nakręcony jako reklama maskotek kłapouchego z dalekich i zapomnianych rubieży kosmosu film wkurwił chyba nawet grupę docelową, pod którą był kręcony (wierzcie mi, zażenować nastolatka w dzisiejszych czasach jest naprawdę trudno). Lecz w tym potoku ekskrementów, bzdur i uwłaczających kultowości oryginalnej trylogii rozwiązań fabularnych, znaleźć można prawdziwą, ogromną perłę.

Jest nią bez wątpienia wieńczący film pojedynek Obi-Wana i Qui-Gon Jinna z Darthem Maulem, którego choreografia (zaplanowana przez zmarłego w ubiegłym roku Boba Andersona) po prostu wgniata w fotel. Dynamika, pomysłowość (podwójny miecz świetlny!), dramaturgia oraz arcygenialny utwór Johna Williamsa przygrywający w tle sprawia, że jest to najlepsza scena pojedynku ze wszystkich 6 części „Star Wars”. Docenią go nawet osoby, które to co wydarzyło się dawno temu w odległej galaktyce mają w głębokim, czteroliterowym poważaniu.
„The International” – strzelanina w Muzeum Guggenheima
Jeśli chodzi o nudę i stężenie ziewnięć na minutę seansu, ani flaki z olejem, ani nawet posiedzenie naszego sejmu nie wytrzymują porównania z „The International” Toma Tykwera. Co ja pieprzę, reklamowany jako „trzymający w napięciu, przyspieszający tętno thriller”, prezentujący „zakrojone na szeroką skalę śledztwo” oraz „rozgrywającą się na najwyższych szczeblach potyczkę pełną suspensu, intryg i wybuchowej akcji” nie wytrzymuje starcia nawet z kultową „Śmiercią w Wenecji”.

Jest jednak w tym filmie sekwencja, która w istocie trzyma na krawędzi fotela, porywa realizmem, realizacją, choreografią i fantastyczną scenografią. Chodzi o strzelaninę w Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku, która urywa dupę, a w tyle zostawia nawet dotąd uważane za wzorcowe wymiany ognia z „Gorączki” Michaela Manna (i nic dziwnego, że właśnie ona trafiła na plakat promujący produkcję). Film sobie darujcie, ale to o czym mówię zobaczyć po prostu wypada.
„X-Men Geneza: Wolverine” („X-Men Origins: Wolverine”) – napisy początkowe
Nie chce mi się nawet pisać jak słabym filmem był „X-Men Geneza: Wolverine”, gdyż stężenie wulgaryzmów na centymetr wierszówki zniesmaczyłby nawet fanów produkcji Władysława Pasikowskiego. Dodam jednak, że ponowna próba opowiedzenia o przeszłości człowieka-rosomaka, której premiera odbędzie się w tym roku, nie wygląda wiele lepiej. Powiem więcej – wątpię, że znajdzie się w niej przynajmniej jedna scena, którą mógłbym umieścić w tym wpisie.

Wracając jednak do „Genezy” – sam początek filmu nie zwiastował tragedii, której niektórzy doświadczyli wydając pieniądze na bilet. Co więcej, sekwencję początkową prezentującą bohaterów biorących udział w różnych historycznych konfliktach włączyć można do teleekspresowej galerii zakręconych napisów początkowych, gdyż nie mamy ochoty ich przewijać, a oglądamy z ciekawością. Szkoda, że reszta filmu to gwałt na na najfajniejszym X-manie.
„Statek widmo” („Ghost Ship”) – prolog
Niewiele rzeczy zrobiło na mnie tak duże wrażenie jak początek „Statku widmo”. Niewiele rzeczy rozczarowało i rozwścieczyło mnie tak bardzo jak reszta tego filmu. Wiem, pewnie napiszecie, że po horrorze nie mogłem spodziewać się czegoś dobrego (bzdura!), ale przypomnijcie sobie jak zaskakujące było to otwarcie. Wrażenia jak po przeczytaniu jednej z krwawych scen pióra George’a R.R. Martina.

Jest rok 1962. Luksusowy liniowiec majestatycznie płynie po wodach międzynarodowych, a na jego pokładzie pasażerowie umilają sobie podróż tańcem do śpiewanej przez wynajętą na tę okazję diwy piosenki. Nikt, łącznie z widzami, nie spodziewa się, że w mgnieniu oka niemal wszyscy za chwilę zginą. Niestety, w dalszej części filmu okazuje się, że to wszystko to był wielki SPISEK, w który wierzy chyba tylko błąkająca się po statku zjawa, równie straszna, co wizyta u stomatologa. Tak moi drodzy, oglądając „Statek widmo” bolą zęby. Od zgrzytania i płaczu po zmarnowanym czasie.
Terminator 3: Bunt Maszyn („Terminator 3: Rise of the Machines”) – koniec świata
Porywanie się na serię o Terminatorze to proszenie się o guza, acz niektórzy psychiatrzy znaleźliby w tym też przesłanki świadczące o skłonnościach samobójczych danego reżysera. Któż może bowiem przebić to, co w kultowej dylogii zrobił James Cameron? Nie wiedzieć czemu z legendą postanowił w 2003 roku zmierzyć się Jonathan Mostow, i jak pewnie pamiętacie, jego „Bunt maszyn” okazał się parodią i pożegnaniem reżysera z kinem wysokobudżetowym („Surogaci”, których nakręcił kilka lat później, nawet nie otarli się o 100 baniek).

Jednak na zakończenie tego pochodu fatalnie skonstruowanych i obsadzonych postaci, drętwych dialogów, głupich dowcipów oraz dziur fabularnych jest jedna scena, której klimatem udaje się dorównać geniuszowi dwójki. Chodzi oczywiście o niezwykle widowiskowy, a jednocześnie bardzo liryczny sposób pokazania nuklearnego holocaustu, który zdziesiątkuje ludzkość, pozostawiając przy władzy złowrogi Skynet. Sami przyznajcie, czy to nie wygląda pięknie?
A co dodalibyście do tej listy Wy? Jakie sceny zasługują na lepszą otoczkę, niż reszta filmu w którym się znalazły?
Drobna uwaga – odnośnie zdziwienia co do obecności Kanadyjczyka w dniu lądowania Normandii. Głupia wpadka i naprawdę prosto można byłoby jej się pozbyć wrzucając do google’a dwa wyrazy “canada d-day”. https://en.wikipedia.org/wiki/Juno_Beach
PolubieniePolubienie
Niefortunnie podpisane zdjęcie. Wolverine w tym montażu ZAWSZE gra amerykańskiego żołnierza (nie tylko w D-Day). Mamy wojnę secesyjną, I i II wojnę światową oraz Wietnam. Z tego co czytam, to nawet fani tej sceny wytykają zmianie obywatelstwa Logana.
PolubieniePolubienie
Zgadzam się w 100% jeśli chodzi o „Mroczne Widmo”. Widziałam tę scenę jakieś milion razy, ale zawsze mam ciary na plecach. To trochę tak jak ze śmiercią Mufasy, reakcja zawsze będzie taka sama.
Oczywiście nie takie rzeczy się robiło w grach z serii Star Wars, ale mimo wszystko – „wgniata w fotel”!
PolubieniePolubienie
Jeśli chodzi o „gówniane” filmy, to na pewno dodałbym tu naprawdę gennijalną scenę lądowania w Normandii z filmu „Szeregowiec Ryan” Stefana Szpilberga.
PolubieniePolubienie
Scena faktycznie zapowiadająca lepszy film, niż w istocie otrzymaliśmy, ale samego „Szeregowca…” gównem bym nie nazwał. Było w nim jeszcze kilka perełek, chociaż szkoda, że połączonych ze sobą dość przeciętną i mało porywającą fabułą.
PolubieniePolubienie
Knowing też gównem, no może prócz samej końcówki, bym nie nazwał.
PolubieniePolubienie
Wic polega na tym, że na samym początku mamy najlepszą scenę w filmie i to właśnie głównie ją wszyscy zapamiętali, co zresztą miało spore popkulturowe reperkusje.
A tak na marginesie:
Tak bardzo się z Tobą nie zgadzam w kwestii Matriksów, że OŻ, SZOK, NIE-DO-WIARY. Właśnie tak.
Pozdrawiam
-Igor
PolubieniePolubienie
Mnie zawsze wkurzał zatapiany posąg Jezusa w Rio w trailerach „2013”. Fajny temat- a tu nagle PLUM- i tyle tego było????
PolubieniePolubienie
Mrocznego Widma będe bronił jak niepdległości- dla mnie to jest jedna z najlepszych części Gwiezdnych Wojen, po prostu podoba mi się i dobrze mi się kojarzy 😉 dobra jest też scena wyścigu na tatooine, walki w kosmosie też dają radę
PolubieniePolubienie
Moim zdaniem Yuma z Kotem i Gierszałem był dość gównianym filmem, ale miał sceny.
Tylko, że w trailerze pokazali je wszystkie i zrobili mnie nieźle w kobyłę. Bo się okazało, że poza kilkoma motywami film w ogóle bez koncepcji.
PolubieniePolubienie
Muzyka w oryginalnej scenie z Matrix Revolutions to Neodammerung, nie Navras.
A poza tym to bardzo fajna lista.
PolubieniePolubienie
Ale Navras, z tego co pamiętam, pojawia się na samym jej początku. Dzięki za uściślenie!
PolubieniePolubienie
Dołączył bym scenę „spowiedzi” w więzieniu z drugiej części Psów. Uważam, że jest to jedna z najlepszych scen w polskiej kinematografii. A film gówniany strasznie.
PolubieniePolubienie
Potwierdzam. Dobry typ.
PolubieniePolubienie
Dziękuję za poddanie nam filmów, które warto zobaczyć.
Ten pierwszy, o katastrofie samolotu jest z pewnością ciekawy, ale nie mam ochoty. Widziałem już podobne.
„Matrix” i „Mroczne Widmo” też nie dla mnie. „Volverine” i „Terminator” też dla ludzi starszych, nie dla mnie na 100%.
Pozostałe filmy spóbuję obejrzeć, jeśli są już dostępne.
PolubieniePolubienie
Hmm, chyba się nie zrozumieliśmy. To są filmy, których NIE WARTO oglądać. Jedyne wartościowe sceny zawarte są w treści tego wpisu.
PolubieniePolubienie
Flight – LOT
Scena z rozbijanym samolotem, a sam film o rozważaniach na poziomie 13 latka
PolubieniePolubienie
Tak, bardzo tak. Gdybym tworzył ten wpis jeszcze raz, na pewno „Lot” by się tam znalazł.
PolubieniePolubienie
„Fajny blog”, myślałem sobie. „ciekawe rzeczy”. Ale kiedy ujrzałem w tymże artykule punkty drugi i trzeci to o mało się nie zesrałem. „Drugi i trzeci Matrix to chłam i gówno, ponieważ w sumie sam nie wiem czemu, ale tak ludzie mówią, to ja też powiem, bo to widocznie mądre”. To raz. A dwa – http://www.youtube.com/watch?v=J0mUVY9fLlw
PolubieniePolubienie
Gdybyś nie widział filmiku z „Phantom Menace”, nadal byś uważał, że ta walka nie jest genialna? Przecież oglądając to nie zauważasz takich rzeczy, a z pewnością nie zauważyłeś, zanim nie obejrzałeś załączonego filmu.
A co do drugiego i trzeciego Matrixa się zgadzam, ale ostatniej walki Neo i Smitha nie sposób nie docenić.
Zresztą, o to chodziło w tym wpisie 🙂
PolubieniePolubienie
Troja !!!!
PolubieniePolubienie
Sprecyzujesz? 😉
PolubieniePolubienie
Absolutnie gówniany film „Jaja w tropikach”. Po prostu do dziś żałuję tych kilkunastu złotych na bilet. Dwie perełki jednakże – zajebista wręcz rola Toma Cruise’a, a bardziej jego „design” oraz sam początek filmu, zawierający trailery z filmów – przede wszystkim Robert Downey Jr oraz Tobey Maguire. Reszta filmu tak posysa, że szkoda słów.
PolubieniePolubienie
Z perełkami się zgodzę, ale złego słowa na „Jaja w tropikach” nie powiem. Obejrzyj ten film z ARCYGENIALNYM polskim lektorem, a gwarantuję, że zmienisz zdanie. To tłumaczenie jest równie kultowe co teksty z Pulp Fiction.
PolubieniePolubienie
Matrix 2 & 3 nie są słabe, ale tracą na byciu przyrównywanymi do
jedynki. Wszyscy oczekiwali łał sensacyjno-mistycznego, a otrzymali
dobre, ale jednak normalne science fiction. Zgadzam się, że dwójka jest
trochę chaotyczna – ale jeśli spojrzeć na to jak na trylogię i odbierać
jedynkę jako pierwszą z trzech, a nie film z sequelami – całość tworzy
fajną trylogię sci-fi. Uwaga, teraz nadstawię karku: Uważam, że trylogia
matrix jest lepiej przemyślana niż oryginał star wars. Widać, że w
momencie tworzenia jedynki twórcy mieli więcej niż tylko ogólny pomysł
na kolejne części. Szósta część gwiezdnych wojen… no cóż.
PolubieniePolubienie
popieram pierwszą część postu, natomiast co do drugiej: co masz do „powrotu jedi”?
PolubieniePolubienie
Też nie wiem. To moja ulubiona 🙂
PolubieniePolubienie
Ja dodałbym zdecydowanie finałową sekwencję z „Mgły” Franka Darabonta. Od momentu, gdy w tle rozpoczyna się „Host of the seraphim” Dead Can Dance, a garstka bohaterów odłącza się od reszty i rusza w swoją ostatnią zapewne drogę, film staje się niemal arcydzielny – to jeden z najbardziej wstrząsających finałów w historii kina i jeden z najlepszych w historii Hollywood. Czego nie zapowiada wcale przeciętność wcześniejszych scen – film, zamiast umiejętnie ograć niebezpieczeństwo czające się WE MGLE przecież, czyli mogące pozostać niedopowiedziane, na poły niewidzialne, prawie metaforyczne, epatuje miejscami dosłownością w stylu gore i kompletnym brakiem wyobraźni scenografów, raczących nas istotami jakoby nie z tego świata, a jednak dziwnie znajomymi, tylko przerośniętymi: prawie-szerszeniami, prawie-pająkami, prawie-kałamarnicami, czy prawie-nietoperzami; słowem banał na kliszy i plagiatem pogania. Natomiast zakończenie, z wizją świata, który – co umiejętnie sugerują twórcy – ulega właśnie ostatecznej, nieodwracalnej katastrofie i wynikającymi z tego wyborami bohaterów, zmiata z nóg i jeszcze przewrotnie dobija tępym narzędziem. Film taki sobie, z tendencją do słabizny (bez porównania z takimi „Skazanymi na Shawshank” tej samej pary pisarz-reżyser), ale finał – mistrzowski!
Ciężko znaleźć pełną końcówkę w necie, ale tu chociaż końcówka końcówki:
PolubieniePolubienie
Szczerze mówiąc, sam bym zachwycał się finałem, gdyby nie niezrozumiała decyzja głównego bohatera. Całkowicie mi cały film zepsuła, chociaż, szczerze mówiąc, już wcześniej miałem kilka zastrzeżeń 🙂
PolubieniePolubienie
Ale o którą decyzję chodzi? O samobójstwo w obliczu nieuchronnego, jak się wydaje, znacznie gorszego losu, w rodzaju pożarcia przez gigantyczne pająki?
PolubieniePolubienie
Spoiler 🙂
Tak, o tę decyzję właśnie. Póki jechali autem nic im nie groziło. Nie lepiej było poczekać przynajmniej jakiś czas, a nie od razu strzelać sobie w głowy? Z głodu przecież nie umierali, od razu wysiadać nie musieli.
PolubieniePolubienie
No niby tak i tak by pewnie większość ludzi postąpiła, trzymając się kurczowo życia do ostatniej chwili – choć gdy oglądałem film ta decyzja wydawała mi się fabularnie uzasadniona (choćby dlatego, by odejść na własnych warunkach, nie w obliczu zostania pożartym czy rozszarpanym dopiero, by chłopca zabić we śnie itd.). No i bez niej nie byłoby tego przewrotnego, bolesnego finału, który mi z nawiązką wynagradza tę nielogiczność. 🙂
PolubieniePolubienie
Ja od siebie dodam Swordfish (w polskich kinach chyba pod tytułem „Kod dostępu”) – otwierająca scena zrobiła na mnie całkiem spore wrażenie. A reszta filmu jest tak denna, że aż czuje się w ustach smak mułu, w którym się ryje twarzą przez resztę seansu.
PolubieniePolubienie
był kiedyś w tv taki amerykański film o tym jak jakiś meteoryt miał spaść na Ziemię, był tam młody chłopaczek, który to chyba odkrył, był czarnoskóry prezydent, co było wtedy raczej nie do pomyślenia i zbierali oni wszystkich tych geniuszy w jakimś schronie, w skrócie mówiąc gówniany filmik katastroficzny. Ale scena z meteorytem i tsunami po prostu genialna.
PolubieniePolubienie
„Dzień zagłady”. Potwierdzam.
PolubieniePolubienie
Dzięki. Zanalazłem: http://youtu.be/fl0USo6q1js
PolubieniePolubienie
The Pirates Movie – film straszna kaszana, ale scena początkowa, którą w Polsce znają miliony osób… Tak, tak początek Magazynu Morze to przerobiona czołówka właśnie z tego filmu i ta piosenka „Victory – pirates song”.
PolubieniePolubienie