„Jak nie należy pisać książek na podstawie Autokaru do nieba Pawła Olearczyka” – taki tytuł miał pierwotnie nosić ten wpis. Przyszedł mi do głowy po lekturze pierwszych dwudziestu stron, kiedy poczułem niemal nieodpartą chęć odłożenia woluminu na półkę z zamiarem wrócenia do niego tylko w przypadku spełnienia się czarnego scenariusza z „Fahrenheit 451” – spalenia wszystkich innych powieści.
Wewnętrzny upór oraz obietnica złożona przemiłej pani z wydawnictwa, nakładem którego do księgarni trafiło 120 stron szczątkowej fabuły, dialogów rodem ze szkolnych korytarzy i mocno ocierających się o wulgarność żartów, kazała mi wytrwać do końca. Niestety, już nikt nie odda mi niespełna dwóch godzin, jakie roztrwoniłem biczując się wołającymi o boskie pomstowanie wymysłami pana Pawła.
„Autokar do nieba” opowiada perypetie skacowanego po powrocie z wesela Marcina, który swoim zachowaniem pakuje się w pilotowanie wycieczki do kompletnie mu obcego włoskiego Rimini. Na szczęście pracę ułatwia mu dość osobliwy kolektyw uczestników, wśród których, żeby było „śmiesznie”, znaleźć można między innymi parę gejów, bogobojnego księdza i jego rozwiązłą siostrę oraz pasażera na gapę, który szybko okazuje się być mordercą. I jeśli w tym miejscu sądzicie, że sami nakreślilibyście ciekawsze postaci i fabułę nawet wyrwani ze snu przez dobijających się do drzwi funkcjonariuszy CBA, nie będę Was od tej myśli odwodził. Macie rację.
Od samego początku miałem wrażenie, że Olearczyk chciał napisać opowiadanie, ale upojony nadmierną ilością (pseudo)humorystycznych wstawek (z niskich lotów dowcipami i aluzjami na temat homoseksualnego dawania dupy, robienia lodów czy dogadzania sobie kijem od szczotki na czele) rozpędził się swoim „Autokarem” aż do rozmiarów noweli. Problem w tym, że paliwa starczyło mu mniej więcej na pierwszą połowę przypominającego broszurę tomu, zaś drugą pisał już niestety wyłącznie na szybko ulatniających się jego oparach.
Owszem, można przymknąć oko na lekkie pióro rodem z licealnej ławki i przez kilkanaście stron dać się ponieść tej banalnej historii, jednak czytanie z niedomkniętą powieką na dłuższą metę zmęczy nawet najbardziej wyrozumiałego bibliofila. Zwłaszcza, że oprócz stylu autor zacznie wymagać od nas ignorowania również trywialnej, żenującej, nieposkładanej i rwanej fabuły, że o tragicznym, bardzo pospieszonym nawet jak na książkę tych rozmiarów finale nie wspomnę. Albo nie, wspomnę.
Czytając ostatnie zdania, sprawiające wrażenie napisanych przez Olearczyka na kolanie w drodze do siedziby wydawnictwa naciskającego na dotrzymanie terminu, doszedłem do wniosku, że nie będzie grzechem, jeśli niniejszą recenzję zamknę w podobny sposób, w jaki autor urwał swoje dzieło. Nie siląc się już dłużej na dowcip, kończę więc tak samo nagle i trywialnie, parafrazując lekko ostatnie słowa pilota Marcina – po lekturze „Autokaru do nieba” mam ochotę już tylko zamknąć oczy, zasnąć i więcej się nie obudzić.
PS: Zrecenzowania tej książki podjąłem się na prośbę wydawnictwa Novae Res, od którego kilkanaście dni temu otrzymałem darmowy egzemplarz promocyjny. Pozostaje mi wyzywająco zapytać – są inni chętni na recenzje KWP?
Recenzja na KWP? What the? PS rozwiało wątpliwości – sława! 😀
PolubieniePolubienie
E tam, po prostu spełniam prośbę miłej Pani z wydawnictwa.
Stałego cyklu recenzji raczej nie planuje, chyba że znalazłoby się naprawdę *sporo* osób, które tego by oczekiwały 😉
Osobiście wolę pisać (czy też „pożyczać i przerabiać”) teksty ciekawostkowe.
PolubieniePolubienie
Ciekawe czy na taką opinię liczyła miła Pani z wydawnictwa. 😀
PolubieniePolubienie
Ja tam jestem za recenzjami
PolubieniePolubienie