Gdy 18 października 1969 roku magazyn Rolling Stone opublikował entuzjastyczną recenzję pierwszego albumu nowo uformowanego zespołu, w skład którego wchodzili chcący zachować anonimowość Bob Dylan, Mick Jagger, John Lennon i Paul McCartney, słuchacze wpadli w euforię. Niemal natychmiast rozpoczął się szturm na sklepy fonograficzne, w których już w chwili ukazania się pamiętnego numeru płyt nie było. Powód tak wielkiego niedbalstwa sprzedawców, przekładającego się na słabe zaopatrzenie był prosty – ani winyle, ani nawet wspomniany zespół nie istniały.
The Masked Marauders
Zdaniem redaktorów kultowego magazynu The Masked Marauders (ang. „Zamaskowani włóczędzy”) mieli być odpowiedzią na (i wpisaniem się w) nowy muzyczny trend, jakim było powoływanie do życia zespołów, których członkowie już wcześniej osiągali spore sukcesy solowe lub z innymi grupami. Przykładami takich naszpikowanych nazwiskami bandów byli m.in. Crosby, Stills, Nash & Young (David Crosby, Stephen Stills, Graham Nash i Neil Young), Blind Faith (Eric Clapton, Ginger Baker, Steve Winwood i Ric Grech) czy Led Zeppelin (Jimmy Page, Robert Plant, John Paul Jones i John Bonham), także kolejny taki twór nie wydawał się wówczas niczym nieprawdopodobnym.
Supergrupa sparodiowana
Zdecydowana większość prenumeratorów nie zdawała sobie sprawy, że Greil Marcus i Bruce Miroff, odpowiednio pomysłodawca i autor wspomnianej recenzji, napisali ją nie po to, by zdemaskować ukrywających się pod dziwną nazwą muzyków, ale by sparodiować i zadrwić z muzycznej nowomody. Nie chcieli też wprowadzać w błąd czytelników, dlatego entuzjastyczną opinię na temat ich pierwszego longplaya nie napisali z przysłowiowym kijem w dupie, zamieszczając w niej bardzo oczywiste wskazówki, sugerujące że nie należy ich artykułu traktować w najmniejszym stopniu poważnie.

Między słowami
Aby dać do zrozumienia, że czytelnicy mają do czynienia z satyrą, panowie napisali między innymi, że:
- Longplay otwiera 18-minutowa wersja „Season of the Witch”, w którym na uwagę zasługuje niesamowity fortepianowo-basowy jam. Na obu instrumentach jednocześnie gra Paul McCartney.
- Dylan błyszczy najbardziej na trzeciej stronie płyty, popisując się swym nowym basowym głosem.
- Ten album to coś więcej niż styl życia; to życie samo w sobie!
Ku zaskoczeniu, Marusa i Miroffa zdecydowana większość nabywców tego numeru Rolling Stone nie skupiła się na treści, ale na samych nazwiskach. A te były wystarczającym powodem, by pognać do sklepów z wywieszonymi językami.

Popyt i podaż
Jako, że na półkach płyty „Włóczęgów” nigdzie nie było, zarówno fani, jak i zaskoczeni popularnością nowego zespołu sprzedawcy, a nawet skonsternowani menadżerowie artystów, którzy mieli ją tworzyć, zaczęli zasypywać Rolling Stone pytaniami o jej dostępność lub planowane dotłoczenia. Co w tym wypadku zrobił Greil Marcus? To co zrobiłby każdy szanujący siebie troll – postanowił pociągnąć dowcip dalej, dopisując jego dalszy ciąg.
Wraz z Langdonem Winnerem, wydawcą magazynu, namówili debiutujący rok wcześniej i wciąż mało znany zespół Cleanliness and Godliness Skiffle Band do nagrania kilku piosenek pod nową nazwą. Piosenki „Cow Pie” (inspirowana dziewiątym albumem Dylana), „I Can’t Get No Nookie” (imitująca Jaggera) oraz cover „Duke of Earl” Boba Dylana zostały wysłane do kilku undergroundowych rozgłośni radiowych w San Francisco oraz Los Angeles i z miejsca stały się hitami. Przyszedł więc czas na wydanie pełnej płyty.
Bestsellerowy debiutancki krążek

Marcus i Winner zaczęli rozglądać się za dużą wytwórnią, która chciałaby wyprodukować album The Masked Marauders. Nie było to trudne – w kolejce do supergrupy ustawiło się ich kilkanaście, a kontrakt ostatecznie podpisano z Warner Bros, który z miejsca wyłożył 15 tysięcy dolarów zaliczki (po uwzględnieniu inflacji, dziś byłoby to około 96 tysięcy dolarów), dokładając w pakiecie ufundowanie kampanii promocyjnej. Płyta zawierająca 11 koszmarnie zagranych i kiepskich tekstowo utworów zadebiutowała w listopadzie 1969 roku. Z miejsca zawojowała rynek muzyczny, sprzedając się w ponad 100 tysiącach egzemplarzy, a przez 12 tygodni utrzymywała się też na prestiżowej liście Billboardu.
„I want to believe”
Winyl rozchodził się jak świeże bułeczki nawet po pojawieniu się artykułów, które wprost stwierdzały, że całość jest żartem. Co więcej, kiedy w samym Rolling Stone pojawił się tekst, który całe przedsięwzięcie nazwał niewinnym dowcipem, ludzie wciąż uderzali do sklepów, chcąc wierzyć, że tak naszpikowana legendami supergrupa po prostu musi istnieć. Nie istniała.
Nikt nie zrobił na niej wielkiej fortuny (zyski ze sprzedaży prawdopodobnie przeznaczono na honorarium dla członków Cleanliness and Godliness Skiffle Band); kiedy do ludzi dotarło, że wszystko było podpuchą ludzie przeżyli srogi zawód, ale ani nie podcinali sobie żył, ani nie procesowali się z wytwórnią za to, że wprowadzono ich w błąd (inne, piękne czasy to były). W 2003 roku ukazała się limitowana zremasterowana wersja krążka, a obecnie można go też nabyć za pośrednictwem internetu lub posłuchać za pomocą Spotify. To też możecie uczynić odpalając poniższą playlistę.
Poniżej możecie też zobaczyć krótki program na temat tego największego trollingu w historii muzyki, zawierającego tonę zdjęć, dokumentów, kontraktów i innych rzeczy, które znakomicie niniejszy wpis uzupełniają:
Nigdy wcześniej o tym nie słyszałam 😀
PolubieniePolubienie
W takim razie trafiłaś w odpowiednie miejsce 😉
PolubieniePolubienie