Kiedy 8 lat temu zażenowany wychodziłem z kina po seansie „X-Men: Ostatni bastion”, obiecałem sobie, że już nigdy nie wrócę do uniwersum pełnego mutantów, a przynajmniej nie na wielkim ekranie. Niestety, 60 miesięcy później po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że słabo u mnie z dotrzymywaniem danego słowa i wybrałem się na „X-Men: Pierwsza klasa”. Ale głupio było się nie wybrać, gdy bilety dostałem w prezencie. Za „Przeszłość, która nadejdzie” też nie płaciłem, jednak z przyjemnością zostawiłbym w kasie tę ćwierć stówki, wybierając się na kolejny pokaz. Bo takich filmów w domowym zaciszu oglądać nie tylko nie wypada, ale wręcz się nie da.
Zamiast streszczenia:
Ogólne wrażenia:
To mogła być jedna wielka katastrofa, bo zabawy kontinuum czasoprzestrzennym i łączeniem różnych linii czasowych bardzo rzadko dają na ekranie oczekiwany przez twórców efekt. W przypadku najnowszych „X-Menów” powracającemu do serii Bryanowi Singerowi, po konsultacjach z Jamesem Cameronem, udało się nie zrobić dużego bałaganu, choć nie ustrzegł się kilku błędów logicznych i tych związanych ciągłością przyczynowo-skutkową.

Film kuleje właściwie tylko wtedy, kiedy na ekranie dzieje się mniej, niż byśmy oczekiwali. Przydługie rozmowy między bohaterami, zawierające miejscami mocno pompatyczne kwestie i ten nieco wymuszony rozterkowy dramatyzm, który chyba najbardziej irytuje w filmach o superbohaterach. Właśnie w tych momentach w kinie czuć było zniecierpliwienie widowni i słuchać podśmiechujki z ust anonimowych dusz towarzystwa.
[alert type=”success” close=”false” heading=”Zwróć uwagę na:”]
- postać graną przez Petera Dinklage’a – jej wypowiedzi i poglądy coś mocno trącą pewnym wąsaczem z czasów II wojny światowej,
- wymianę zdań pomiędzy uwięzionym w pilnie strzeżonym miejscu odosobnienia mutantem, a jego wybawicielem. Scenarzyści mocno nam coś sugerują,
- pana trzymającego aparat fotograficzny w kapitalnej sekwencji w Paryżu,
- scenografię, w której odpowiedzialny za nią pan napakował wszędzie pełno X-ów. Trochę jak Scorsese w „Infiltracji”.
[/alert]
Najmocniejszą stroną „Przeszłości, która nadejdzie” są oczywiście efekty specjalne – na ekranie widać rozmach i włożenie w przygotowanie filmu grube dolary. Jak coś wybucha, to z wielkim hukiem. Jak coś spada, to z dużej wysokości. Jednak nie samymi eksplozjami produkcja stoi. Każda z linii czasowych wyróżnia się nie tylko odrębną scenografią, ale też umiejętnie dobudowanym przez użyte na obiektywach filtry klimatem.

Najbardziej przypadły mi (i nie tylko mi) do gustu sekwencje osadzone w latach 70. – mutanci w strojach z czasów Nixona nigdy nie wyglądali lepiej, ale największe wrażenie robiły przebitki stylizowane na materiały z ówczesnych reportaży. Sceny w Paryżu filmowane tymi niedoskonałymi kamerami to chyba najciekawszy eksperyment formalny w całej serii, który też mocno podkręcał napięcie w i tak już trzymającym na krawędzi fotela fragmencie.
[accordion id=”my-accordion”] [accordion_item parent_id=”my-accordion” title=”Scena po napisach:” open=”false”] Po napisach akcja filmu przenosi nas do Egiptu, gdzie kamera pokazuje postać Apokalipsy (jednego z pierwszych mutantów), budującego piramidy na oczach skandujących słowa „En Sabah Nur” wiernych. Pod sam koniec tej dodatkowej sekwencji w tle pojawiają się również czterej jeźdźcy. Całość jest wyraźnym teaserem planowanego na rok 2016 filmu „X-Men: Apocalypse”. [/accordion_item] [/accordion]
Miałem to szczęście, że trafił mi się seans z napisami, a nie dubbingiem sygnowanym głosami Piotra Fronczewskiego i Wiktora Zborowskiego (tak, tak, uważajcie jaką kopię wybieracie!), jednak po raz kolejny nie jestem zadowolony z narzuconego odgórnie 3D. Raz, że należę do tych kilku procent populacji planety, która nie widzi w trójwymiarze; dwa, że nie bardzo było tu miejsce na optyczne sztuczki (w porządku, w kilku sekwencjach można było tego użyć); a trzy, bo w trakcie pokazu nie tylko ja ściągałem okulary, gdyż obraz wydawał się zbyt ciemny. W sumie sporą część filmu można było oglądać bez nich.
Piszesz dlaczego magneto nadal posiada swoje moce nie wiem czy pamietasz jak w czesci w ktorej je stracil po napisach siedzi przy szachownicy i nagle porusza pionek bez dotykania to byl znak ze moce mu wróciły
PolubieniePolubienie
Racja, zapomniałem o tej scenie. Dzięki za zwrócenie uwagi. Wkrótce poprawie błąd w tekście.
PolubieniePolubienie
Nie ma sprawy dzieki za fajny opis z chęcią obejrzę ten film 🙂
PolubieniePolubienie
To w PL nie ma wyboru miedzy 2D i 3D? Lipa.
PolubieniePolubienie
Masz rację, że jednym z największych atutów filmu były wątki akcji rozgrywające się w Ameryce czasów Nixona. Świetnie było oglądać mutantów biegających w stylizacji lat 70-tych. Uważam, że główny wątek filmu – podróży w czasie – tutaj się broni i jednocześnie zmywa koszmar pierwszych trzech części, które według teraz obowiązującej logiki w filmowych świecie X-menów „nigdy nie wydarzyły się”. To daje spore możliwości działania dla scenarzystów w kolejnych filmach. Narzucające się porównanie Traska do Hitlera i klimat łapanki mutantów jak Żydów z II Wojny Światowej od razu skojarzył mi się z innym popkulturowym dziełem: ostatnią częścią przygód Harry’ego Pottera. Poza tym kreowanie tej eugenicznej, czy raczej ewolucyjnej, diaboliczności w Trasku doskonale odpowiada komiksowemu oryginałowi, a usadowienie w tej roli karła uważam za jedną z najlepszych decyzji kadrowych w tym filmie.
Mnie też denerwowały pompatyczne dialogi i niekiedy trochę na siłę dorabiane historie jak np. mutant Kennedy zabity przez CIA albo wizyta Mystique w Wietnamie.
Z błędami logicznymi niestety mamy do czynienia we wszystkich kolejnych X-menach, szczególnie w scenach po napisach. Wszystko z powodu niepotrzebnie zaczynanych wątków. Jestem ciekaw czy w kolejnej części też będą te błędy naprawiać.
PS. Też nie jestem fanem 3D
PolubieniePolubienie