Nie zliczę już wpisów, które zaczynałem od wyświechtanej formułki, demaskującej moją ignorancję, a wyglądającej mniej więcej tak: „kiedy myślałem, że widziałem już wszystko, zobaczyłem to”. Ten zacznę więc od nieco zmodyfikowanej jej wersji: kiedy myślałem, że nie będę już musiał robić z siebie durnia, rzeczywistość znowu dała mi po mordzie. Tak moi mili, po raz kolejny dałem się zaskoczyć ludzką kreatywnością.
Tym razem sprawczynią całego zamieszania jest nowojorska artystka Mary O’Malley, którą internet co prawda odkrył już w ubiegłym roku, ale która od tego czasu zdecydowanie dołożyła do (ceramicznego) pieca, rozwijając swój warsztat do takiego stopnia, że jej prace niewprawne oko może pomylić z żywymi eksponatami. Co takiego robi O’Malley?
Otóż specjalizuje się w ręcznym modelingu porcelanowych talerzy, filiżanek, podstawek i innych rzeczy, które zazwyczaj nie wzbudzają zachwytu heteroseksualnej części ziemskiej populacji. Jednak te zazwyczaj też nie wyglądają jak na wpół strawiona przez morskie stwory zastawa wyciągnięta z wnętrza Titanica.
Zdumiewające i zapierające dech w piersi dzieła artystka w strategicznych miejscach pokrywa tlenkiem żelaza, stąd też ich podniszczony i mocno wiarygodny, mimo nieprawdopodobnych kształtów, wygląd. Ten z kolei uniemożliwia korzystanie z wyrobów O’Malley, ale przyznajcie szczerze, mielibyście odwagę napić się czy zjeść coś z czegoś tak odstręczającego?