Wielu czytelnikom historia Scotta Weavera i jego hołdu dla San Francisco może wydawać się znajoma – o jego zdumiewającym dziele było głośno już w 2009 roku, kiedy po 35 latach pracy pokazał światu dzieło, nad którym pracę rozpoczął w wieku 14 lat. Z trudem można było wówczas znaleźć osobę, która nie ściągałaby czapki z głowy widząc zwieńczenie tytanicznego, trwającego ponad 3 tysiące godzin wysiłku. Jego kinetyczna pseudo-makieta była tak oszałamiająca, że trafiła do Muzeum Amerykańskiej Sztuki Wizjonerskiej, ale z chwilą, kiedy zamknięto ją za jego bramami, pamięć o drewnianej konstrukcji zaczęła słabnąć. Dziś jednak odżyje na nowo.
„Rolling through the Bay” (z ang. „tocząc się przez zatokę”) nie było pierwszym dziełem nastoletniego w latach 70. domorosłego artysty. Przygodę z budowaniem modeli z wykałaczek rozpoczął już w wieku 8 lat – były to proste, abstrakcyjne prace, rzadko przekraczające rozmiarami wysokość 100 centymetrów. W 1974 roku przyszła mu na myśl budowa rzeźby, przez którą mógł przetaczać piłeczki ping-pongowe. Następnie dobudował do niej most (który z czasem nabrał kształtów słynnego Golden Gate), a potem drogę, wyglądem przypominającą Lombard Street, zwaną „najbardziej poskręcaną ulicą na świecie”. Weaver podjął wówczas decyzję, że każdy kolejny element tej wykałaczkowej układanki również będzie nawiązywał do rodzinnego, położonego nad zatoką miasta i zostanie połączony z pozostałymi w ten sposób, że raz puszczona piłeczka będzie mogła przejechać ją całą bez zatrzymywania się. Nie przewidział, że realizacja jego dzieła pochłonie 35 lat jego życia.
Scott Weaver nie pracował nad rzeźbą przez cały czas. Zajmował się nią po godzinach, często robił sobie przerwy (jedna z nich trwała nawet kilkadziesiąt miesięcy), ale zawsze z tyłu głowy czuł, że musi do niej wrócić. 100 tysięcy sprowadzanych z różnych zakątków świata wykałaczek później (nie licząc tych złamanych) „Rolling through the Bay” było gotowe. Nie jest to największa rzeźba zbudowana z tego popularnego, drewnianego komponentu, ale jedyna, która zawiera kinetyczne elementy, pozwalające na interakcje i dające złudzenie, że dzieło Weavera jest zdumiewająco „żywe”. Zobaczcie zresztą sami.
Wspaniałe… zapiera dech w piersiach 🙂
PolubieniePolubienie
Ciekawe ile przetrwa jego dzieło. Uszanowanie za wytrwałość. Ja po skończeniu tego zapewne zadawałbym sobie pytanie „co dalej?” albo „i co teraz?”.
PolubieniePolubienie