Żyjemy w czasach, kiedy nawet niemowlęta do łóżeczka kładą się z tabletem, a nieco starsi ludzie smartfony mają praktycznie przyspawane do dłoni. I ani te pierwsze (no bo jak?), ani ci drudzy nie zdają sobie nawet sprawy, że po drugiej stronie niemal każdego ekranu, od którego nie potrafią oderwać wzroku, skrywa się mikroskopijne dzieło sztuki. I tylko nieliczni mają narzędzia, by oglądać je na żywo. Ale nigdy okiem nieuzbrojonym.
Zamknięcie tak skomplikowanej aparatury w tak niewielkich urządzeniach jak wszystkie dotykowce (i nie tylko one) wymaga tysięcy roboczogodzin projektowania, kombinowania i prawdziwej ekwilibrystyki, tak aby maksymalnie wykorzystać przestrzeń jaką daje wnętrze obudowy. Jednak nawet w najbardziej napakowanym układami scalonymi gadżecie twórcom udaje się wygospodarować odrobinę miejsca, by dać upust swojej kreatywności, niekoniecznie ograniczającej się do lutowania.
Jak przeczytać możemy w polskiej wiki, „układy scalone zbudowane są z wielu warstw materiałów – krzemu, dwutlenku krzemu, metali itp. Zróżnicowany skład i grubość poszczególnych warstw powodują różnice w wyglądzie i kolorze powierzchni układu”. Właśnie te warstwy stanowią swoistą paletę dla projektantów topografii układów scalonych.

Koncypowanie takiego układu to skomplikowany proces twórczy, który daje autorom silne poczucie dumy z własnej pracy. A to, w połączeniu z artystycznym temperamentem twórców skłania ich do sygnowania swoich dzieł, podobnie jak to czynią graficy czy malarze. W przeciwieństwie do tych ostatnich jednak, twórcy mikroczipów nie ograniczają się do podpisywania imieniem, nazwiskiem bądź inicjałem. Miast tego, wolą stosować niedostrzegalne gołym okiem grafiki, rysunki, loga czy symbole, które mogą, ale nie muszą, mieć dla nich znaczenie osobiste. Mogą być też zwykłymi żartami, jak np. napis który można odczytać pod mikroskopem wpatrując się w układ scalony tabletu Samsung Galaxy.

Wykonywanie układów techniką fotolitografii, jak możemy przeczytać na stronach wikipedii, pozwala na umieszczanie dodatkowych elementów bez zwiększania kosztów produkcji. I chociaż mikrorysunki na niewykorzystanej przestrzeni w zasadzie nie wpływają na funkcjonalność czipów, producenci są raczej mało przychylni takim pomysłom, argumentując w dość mało przekonujący sposób, że „coś się może wydarzyć”. Niemniej nic nie wskazuje na to, by projektanci mieli odejść od tego swoistego zwyczaju, zwłaszcza że bez mikroskopu nikt nie jest w stanie wykryć, czy faktycznie coś zostało nadrukowane.

Zresztą komu by się chciało, skoro w internecie można znaleźć galerie zdjęć wykonanych przez tych bardziej dociekliwych? Kilkanaście przykładów „silikonowych bazgrołów”, zwanych profesjonalnie „chip artem”, „silicon artem” bądź „chip graffiti”, wykonanych na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, znajdziecie tradycyjnie poniżej.















Jeśli macie ochotę zobaczyć więcej tego typu znalezisk, zapraszam na stronę Molecular Expressions – tam klikajcie w poszczególne linki. Każda podstrona posiada szczegółowy opis okoliczności stworzenia i znalezienia danego rysunku.