Jeszcze do niedawna myślałem, że nie boję się niczego. Ani niebezpieczeństw, ani chorób, ani nawet śmierci. Jednak wraz z przewracaniem stron wymienianych co rok kalendarzy i nieubłaganą zmianą palety barw na czubku mojej głowy doszedłem do wniosku, że jest jednak jedna rzecz, której boję się najbardziej i wiem, że nie mam z nią absolutnie żadnych szans w bezpośrednim starciu. Po tym, co za chwilę przeczytacie, dowiecie się, dlaczego jestem tak przerażony.

Kiedy w czerwcu 1851 roku w amerykańskim periodyku National Era zaczęto cotygodniową publikację powieści Harriet Beecher Stowe, nikt nie przypuszczał, że wkrótce stanie się najlepiej sprzedającą się powieścią XIX wieku i zaraz po Biblii drugą najchętniej kupowaną książką tegoż stulecia. Uznaje się, że poruszająca temat przemocy i bezwzględności wobec murzyńskich niewolników w USA „Chata wuja Toma” (wydana w jednym tomie w 1852 roku) była jednym z zarzewi wybuchu amerykańskiej wojny domowej, stając się ważnym ideowo argumentem Północnych stanów USA w walce o zniesienie niewolnictwa.

Krótko mówiąc, była to powieść niezwykle ważna, polaryzująca, mocna w wymowie i napisana w sposób, który Harriet Beecher Stowe z pewnością przyniósłby literacką Nagrodę Nobla, gdyby fundator tej ostatniej w momencie publikacji książki Stowe nie był zaledwie 18-letnim studentem chemii, przed którym dopiero malowała się wielka kariera.
Autorka stała się osobą znaną i rozpoznawalną, ważną orędowniczką zmian, jakie miały zajść w Stanach Zjednoczonych, walcząc nie tylko o zniesienie niewolnictwa, ale też o uniezależnienie i przyznanie większych praw kobietom. Kolejne dzieła literackie publikowała w odstępach 2-3 letnich, jednak nie zrobiły one takiego zamieszania, jak „Chata”. Dopiero w 1886 roku po śmierci męża ze zdwojoną siłą zabrała się do następnej rozbudowanej powieści. Wszystko wskazywało na to, że jest w trakcie tworzenia kolejnego arcydzieła.

Przez wiele tygodni, kilka do kilkunastu godzin dziennie Beecher Stowe zapisywała piórem kolejne strony manuskryptu, w wielkim ferworze tworząc dzieło, które raz jeszcze miało wstrząsnąć amerykańskim społeczeństwem i zwrócić uwagę na problemy murzynów. Wkrótce jednak, dojmująca prawda na temat jej nowego dzieła wyszła na jaw.
Okazało się, że po śmierci męża 75-letnia Harriet mocno podupadła na zdrowiu. Nie zwracała na to jednak zbytniej uwagi, niemal całkowicie oddając się pracy. Problem w tym, że dobijającą 80. roku życia autorkę dopadła starcza demencja. Jej charakter stał się dość osobliwy, mocno nieznośny, była apatyczna, miała złe samopoczucie i generalnie bardzo trudno było z nią złapać kontakt. Ale najgorszy ze wszystkiego był fakt, że w jej pamięci pojawiły się dziury.
Jedna z nich była tak rozległa, że pisarka usunęła ze świadomości fakt, iż jest autorką „Chaty wuja Toma”. A najnowsza powieść, którą przez wiele tygodni pisała, była niczym innym jak „Chatą wuja Toma” właśnie – napisaną zupełnie od początku.

Mówiąc prościej – Harriet Beecher Stowe wierzyła, że pisany przez nią utwór jest dziełem oryginalnym. Absolutnie nie zdawała sobie sprawy, że napisała drugi raz tę samą książkę. Miała wrażenie, że to czego z takim zapałem po śmierci męża się podjęła, jest tworzeniem, a nie odtwarzaniem tego, co zrobiła kilkadziesiąt lat wcześniej. Światowy rozgłos, jaki ta książka jej przyniosła przestał być dla niej wspomnieniem. Miast tego w jej głowie zrodziła się wiarą w sukces i sławę, jakie z całą pewnością miała jej przynieść i o czym z zapałem opowiadała, przy każdej nadarzającej się okazji.

Co więcej, Stowe planowała napisać autobiografię, ale stan zdrowia jej na to nie pozwalał. Swoją pomoc zaoferowały więc dwa wydawnictwa, chcąc podjąć się spisania biografii. Mająca coraz większe problemy z pamięcią pisarka zezwoliła na jej napisanie jednemu i drugiemu. Nieświadome swojego istnienia dwie kobiety, które rozpoczęły pracę nad historią jej życia, autorce „Chaty wuja Toma” wydawały się jedną i tą samą osobą. Stowe nie miała pojęcia, że powstają o niej dwie książki jednocześnie.
Harriet Beecher Stowe zmarła 1 lipca 1896 roku w wieku 85 lat. Współcześni badacze spekulują, że przyczyną jej śmierci mogła być też postępująca wraz z wiekiem choroba Alzheimera.
A o swoich bliskich się nie boisz?
PolubieniePolubienie
Oczywiście, że tak. Ale o tym pisać nie muszę.
PolubieniePolubienie
Dobry i ciekawy tekst.
Michał, gdy zaczniesz powtarzać wpisy na KWP, bądź pewien, że któryś z czytelników z pewnością uświadomi cię w komentarzach 🙂
Z potencjalną demencją starczą trudno walczyć, ale można ją opóźnić poprzez ciągłe ćwiczenia sprawności umysłowej – książki, wpisy na blogu, filmy, fotografie, spotkania z rodziną, a nawet sport. Im wyższy pułap zdolności umysłowych, z którego startujemy, tym większa szansa, że demencja nas ominie lub jej skutki będą znacznie łagodniejsze.
Przeczytałem ostatnio „Cyfrową demencję” niemieckiego neurobiologa M. Spitzera. W książce jest sporo na temat wpływu mediów na obniżanie potencjału umysłowego, prowadzącego do rozwoju starczej demencji. Jest też mnóstwo informacji na temat naszych dzieci i ich umysłowego rozwoju, wspartych licznymi badaniami naukowymi. Polecam, przede wszystkim rodzicom, ale i tym, którzy boją się starości 🙂
PolubieniePolubienie
Jakoś bałagan jest w tym artykule. „Krótko mówiąc, była to powieść niezwykle ważna, polaryzująca, mocna w wymowie i napisana w sposób, który Harriet Beecher Stowe z pewnością
przyniósłby literacką Nagrodę Nobla, gdyby ten ostatni w momencie jej publikacji nie był dopiero 18-letnim studentem chemii, przed którym dopiero malowała się wielka kariera”….. eeeee… kto był tym 18-to letnim studentem chemii? Jeśli autorka, to skoro w 1851 miała 18 lat…. to w jaki sposób w 1886 miała 75 lat? Trochę się gubię. Takie błędy do Ciebie nie pasują- ustawiłeś zbyt wysoko poprzeczkę :-).
PolubieniePolubienie
„Ten ostatni” czyli Nobel 🙂 OK, trochę zagmatwane, za moment wprowadzę poprawkę. Dzięki za zwrócenie uwagi 🙂
PolubieniePolubienie