W związku z premierą serialu „Luther” (po raz pierwszy w ogólnodostępnej telewizji), KWP we współpracy ze Stopklatką TV zorganizowało konkurs, w którym do wygrania były nagrody nader atrakcyjne. Tego, kto je otrzyma, dowiecie się w niniejszym wpisie.
W konkursie wzięło udział kilkadziesiąt osób, których zadaniem było wymyślenie historii śledztwa, do zaproponowanego zdjęcia. Kreatywność uczestników przerosła moje najśmielsze oczekiwania, a wyłonienie laureatów zajęło więcej czasu, niż zapowiadałem. Wyniki miały być opublikowane już w dniu wczorajszym, ale z powodów ode mnie niezależnych musiałem z ich ogłoszeniem poczekać do dnia dzisiejszego. Dlatego już bez zbędnych ceregieli, przechodzę do crème de la crème, przedstawiając zwycięzców oraz przesłane przez nich prace.
Z laureatami sam skontaktuje się mailowo – pierwszy nagrodzony ma prawo wyboru pomiędzy ufundowanymi przez Stopklatkę TV nagrodami. Do kolejnych osób odezwę się, jak tylko uzyskam odpowiedź pierwszego nagrodzonego. Zachęcam do przeczytania poniższych tekstów – autorzy naprawdę się postarali!
Pierwsza nagroda – Przemysław Szymański:
– Mamy go Justin. Nie wyślizgnie nam się – Komisarz Luther triumfalnie obwieścił podwładnemu dobrą nowinę. Po dwóch, przeraźliwie długich tygodniach poszukiwań i naprzemiennego gubienia i znajdywania tropów, wreszcie skomplikowana układanka zdawała się być rozwiązana.
– Jest pan pewien, że to jego szukamy? – odparł niepewnie sierżant Ripley. Nie wierzył, że rozwiązanie zagadki, przez cały okres śledztwa znajdowało się na wyciągnięcie ręki.
– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – potwierdził doświadczony policjant.
To była bodaj najtrudniejsza sprawa w całej jego policyjnej karierze. Odznaka była jego przeznaczeniem – już jako niespełna pięciolatek rozwikłał sprawę notorycznych kradzieży drobnych przedmiotów z szafek przyporządkowanych przedszkolakom. Tylko on potrafił wtedy dostrzec w lubianym przez wszystkich, pulchnym kucharzu o imieniu Andrew, wyzutego z godności kleptomana odbierającego dzieciakom ich długo oszczędzane pieniądze przeznaczone na łakocie z pobliskiej cukierni.
Tak. Był w tym najlepszy. Ta sprawa jednak znacznie zachwiała jego wiarą we własne umiejętności. Przestępca zwodził go przez dwa długie tygodnie, doprowadzając spokojnego i zwykle wyważonego policjanta, do napadów szału i agresji skierowanej do współpracowników.
Teraz, trzymając w lewej dłoni wydruk z monitoringu umieszczonego w podziemnym garażu komendy policji wiedział, że zna odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania dotyczące prowadzonej sprawy. Triumfował.
Sprawa rozpoczęła się niewinnie, jak niewinnie do matki uśmiecha się sześciomiesięczny bobas. Wtorkowy, mroźny poranek w komisariacie w północnym Londynie zdawał się nie różnić niczym od poranków, których przeżył już tysiące. Ciepła, mocna kawa, sprawdzenie poczty elektronicznej i przejrzenie kilku ulubionych portali internetowych. Tak rozpoczynał każdy dzień w pracy.
Nagle poczuł niewielkie mrowienie w żołądku. „To już czas” – pomyślał. Wstał i nieśpiesznym krokiem ruszył w kierunku korytarza, gdzie powinno znajdować się to, czego w tym momencie najbardziej mu potrzeba.
Biurko Justina, młodego sierżanta, którego przed dwoma miesiącami przydzielono mu do współpracy – to tam każdego dnia znajdował, jak sam to określał „cudowne dopełnienie poranka”. Tym razem jednak było inaczej. Na biurku nie znalazł nic poza stertą dokumentów z nierozwiązanych spraw dotyczących gwałtów, rozbojów, kradzieży i morderstw.
– Sierżancie, gdzie to jest? – odezwał się lekko zaskoczony.
– Właśnie kończę raport na temat potrójnego morderstwa dokonanego w okolicy The Emirates. Zaraz położę go na pana biurku, komisarzu – powiedział młody funkcjonariusz, nieznacznie tylko podnosząc wzrok od monitora.
– Nie rób ze mnie głupka, Justin. Dobrze wiesz o co pytam. – nieznacznie podniesionym głosem odparł doświadczony policjant.
Dopiero wtedy Justin domyślił się, co tak zaskoczyło komisarza.
– Aaa, chodzi panu o pączki? Cukiernia na Beeston Street była zamknięta. Jak będę miał chwilę to podjadę do tej na Newcastle Street.
– Jak kto zamknięta? Cukiernia Stevena zawsze jest otwarta! – krzyknął zaskoczony Luther. – Sprawa potrójnego morderstwa może poczekać. Justin, jedziemy na Beeston Street! – dodał.
Kilkanaście minut później stali już przed zamkniętymi drzwiami prowadzącymi do ulubionej cukierni detektywów z komisariatu w północnym Londynie.
– Tak jak mówiłem komisarzu – cukiernia jest nieczynna. Właściciel pewnie wziął urlop. – powiedział Justin do starszego kolegi po fachu. Z jego ust wydobywała się para – to był naprawdę zimny poranek.
– Coś jest nie tak sierżancie – odparł Luther, zaglądając do wnętrza pomieszczenia przez oszronioną szybę. – Steven nigdy by nie zostawił takiego burdelu w swojej cukierni. Podejrzewam, że został porwany.
Wprawdzie Justin pracował z Lutherem jedynie przez dwa miesiące, zdążył jednak zauważyć, że komisarza rzadko kiedy myli przeczucie.
– Wrzucę dane Stevena do naszej bazy danych. Będzie go szukał każdy policjant w Londynie. Znajdziemy go szefie.
– Musimy go znaleźć. I to jak najszybciej – potwierdził Luther, czując coraz większy ból w żołądku.
Luther siedział przy biurku trzymając się za głowę. Od porwania minęło już 10 dni, a w dalszym ciągu nie udało im się nic ustalić. Porywacz musiał świetnie znać policyjne procedury, gdyż doskonale ukrył wszelkie ślady przestępstwa. Czy ich przeciwnikiem jest były funkcjonariusz policji? Ta myśl nie dawała komisarzowi spokoju.
Luther podniósł wzrok. Dwa biurka dalej porucznik Jones przesłuchiwała grubego mężczyznę, który zgłosił jako świadek rozboju. Coś dziwnego było w tym gościu. Zanim jednak zdążył pomyśleć, co mu się nie zgadza, na biurku zadzwonił telefon.
– Luther, słucham – powiedział zachrypniętym głosem. Brak snu spowodowany trudnym śledztwem, odcisnął na nim swoje piętno.
– Tu Justin szefie – odezwał się głos w słuchawce. – Ponownie przeszukałem cukiernię – nic nowego nie rzuciło mi się w oczy.
– Szukaj dalej. Coś nam umyka – odparł komisarz i odłożył słuchawkę.
Spojrzał ponownie na biurko Jones, która tym razem sama siedziała przed komputerem. Świadek rozboju zdążył rozpłynąć się w powietrzu. Co z nim było nie tak?
Czternasty dzień poszukiwań. Dwa tygodnie bez pączków z cukierni Stevena. Wszyscy policjanci z komisariatu w północnym Londynie chodzili podenerwowani. Luther powoli zaczął tracić nadzieję na rozwiązanie zagadki. Chodził wściekły po posterunku gotowy rzucić się do gardła każdemu, kto choćby krzywo się na niego spojrzy.
– Czego nie widzimy, sierżancie? – odezwał się do młodego współpracownika.
– Nie wiem szefie. Też czuję, że rozwiązanie sprawy jest na wyciągnięcie ręki. – powiedział strapiony mężczyzna.
– Pokaż mi jeszcze raz zdjęcia z domu Stevena. Myślę, że tam kryje się odpowiedź na wszystkie nasze pytania.
Po chwili, na biurku Luthera pojawiła się teczka ze zdjęciami. Zdjęciami, które oglądał już po wielokroć. Być może nie dość dokładnie.
Komisarz co chwilę wyciągał nową fotografię. Mieszkanie wyglądało zupełnie zwyczajnie: stół, kanapa, regał z książkami, fotografie…
– Fotografie! – wykrzyczał Luther. – Justin, spójrz na tą ramkę ze zdjęciem, która stoi na komodzie – wskazał sierżantowi fotografię, na którym Steven z innym postawnym mężczyzną stali uśmiechnięci na pomoście. – Znam tego gościa!
– Oczywiście, to Steven – powiedział nieśmiało młody policjant.
– Nie tego. Tego drugiego – wyjaśnił Luther – Był tutaj kilka dni temu. Zgłosił się jako świadek w jednej ze spraw Jones. Będę potrzebował zdjęć z monitoringu.
– Robi się szefie! – odparł Justin bez cienia zastanowienia.
– To on porwał Stevena – powiedział komisarz Luther wskazując na zdjęcie z monitoringu.
– Dalej jednak nie wiemy gdzie go szukać – odparł nieśmiało sierżant.
– Mylisz się. – wycedził przez zęby potężnie zbudowany policjant. – Dobrze wiem, gdzie on jest. Oby tylko Steven jeszcze żył. Ruszamy na przejażdżkę Justin – wyjaśnię ci wszystko na miejscu. – dodał wstając od biurka i sięgając po zimowy płaszcz.
Po 30 minutach byli na miejscu. Luther zaparkował służbowego Forda Mondeo tuż przed budynkiem, w którym przed laty znajdowało się przedszkole.
– Trzymaj broń w pogotowiu. Może nas tam czekać spora jatka – ostrzegł młodego towarzysza komisarz.
W środku zastał ich mrok i zapach stęchlizny. „Budynek od wielu lat nie był użytkowany.” – pomyślał Justin. Policjanci praktycznie po omacku pokonywali kolejne metry, uważając aby nie przewrócić się o wystające kable i porozwalane meble, które przed laty służyły młodym mieszkańcom północnego Londynu.
W końcu opuścili długi na około 30 metrów korytarz i weszli do znacznie mniejszego pomieszczenia, w którym przed laty mieściła się kuchnia.
– Komisarz Luther. Jak miło pana widzieć – powitał ich nieznany głos.
Policjanci w oka mgnieniu rozejrzeli się po pomieszczeniu. Za ich plecami znajdował się potężny dwumetrowy mężczyzna, celujący do nich z pistoletu.
– Rzućcie broń ptaszki – nie będzie wam już potrzebna – dodał tajemniczy mężczyzna.
– Nie ma szans – rzucił gniewnie komisarz Luther – Gadaj gdzie jest Steven?
– Za twoimi plecami komisarzu – policjanci usłyszeli inny, znany im głos. Chwilę później dostrzegli kolejną broń skierowaną w ich kierunku, trzymaną przez cukiernika u którego codziennie kupowali pączki.
– Steven, to ty? – powiedział zdezorientowany Justin – Ale jak…?
– Mogłem się tego spodziewać – wyszeptał Luther.
– Błąd komisarzu. Kto jak kto, ale ty powinieneś się tego spodziewać – powiedział gruby mężczyzna. – Chyba nie myślałeś, że nie dosięgnie cię zemsta za to, co zrobiłeś mi przed laty?
– Sam jesteś sobie winien… Andrew. Trzeba było w spokoju zostawić drobniaki zebrane przez dzieci. – odparł komisarz odkładając broń na podłogę. – Justin, ty też odłóż broń. – zwrócił się do młodszego kolegi.
– Zniszczyłeś mi życie komisarzu. Po tym incydencie wyrzucili mnie z pracy. Zacząłem pić, zostawiła mnie żona. I wszystko przez wścibskiego pięciolatka – rozpoczął opowieść Andrew. – Od tego czasu szukałem na tobie zemsty. Obserwowałem twoje kolejne sukcesy: zakończenie szkoły, dostanie się do akademii policyjnej, kolejne awanse. Całe szczęście, na swojej drodze spotkałem Stevena, który obiecał mi pomóc. Razem zwabiliśmy cię w pułapkę.
– Dziwiliśmy się, że tak długo zajęło Ci rozwiązanie zagadki – dodał cukiernik Steven. – Razem z Andrew obserwowaliśmy każdy twój krok.
– Nie mogłem się nawet powstrzymać, by pojawić się na komendzie, aby z bliska zobaczyć, jak motasz się z tą sprawą – mówił z uśmiechem Andrew – Ty, wielki komisarz Luther. Ha ha!
– Widzisz Andrew…- powiedział Luther, poprawiając pasek u spodni. – Czas mija, a ty w dalszym ciągu popełniasz te same błędy.
– Jakie bł… – próbował zapytać Andrew, jednak nie zdążył, gdyż w jego klatce piersiowej utkwiły dwie kule wystrzelone z zapasowego pistoletu Johna Luthera.
Po chwili powietrze rozerwał huk kolejnych strzałów, tym razem skierowanych w korpus cukiernika Stevena.
– Rozczarowałeś mnie Andrew. Powinieneś mnie przeszukać – powiedział pod nosem komisarz Luther, chowając oba będące jego własnością pistolety. – Idziemy Justin. Sprawa rozwiązana – nic tu po nas.
– Chyba powinniśmy przejść na dietę i w najbliższym czasie odpuścić sobie pączki – spuentował całą sprawę młody sierżant.

Druga nagroda – Weronika Grzech:
Przez kartkę prześwitywała twarz podejrzanego. Moja twarz. Sprzed wypadku.
W myślach zacząłem błogosławić pijanych kierowców. Złamany nos, blizny na twarzy, opatrunek na jednym oku, kilka bandaży. Byłem nie do odróżnienia od siebie sprzed kilkudziesięciu lat. Stare dzieje, niby nic wielkiego. Zwykły napad, na szczęście ofiara mnie nie rozpoznała. Ale zdjęcie i dane o mnie z tamtego okresu pozostały.
Czarnoskóry detektyw zgryzł wargi. Najwyraźniej sobie coś przypominał. W drugiej dłoni trzymał plik innych kartek.
Głupia nadzieja, że to o czym myślał nie dotyczy mnie. Przecież wpatrywał się w moje zdjęcie. Ten, który mu je przyniósł wskazywał mnie palcem.
Tylko jak się o mnie dowiedział? Jak udało mu się skojarzyć stare zdjęcie głupiego nastolatka z mężczyzną, który znalazł się przypadkiem na posterunku? Bo to był przypadek. Tamten pijany facet nie zatrzymał się na czerwonym, a alkohol, noc, deszczowa pogoda sprawiły, że za późno zauważył stojący na skrzyżowaniu pojazd. Wjechał w mój samochód, spychając go do rowu. No i wyglądam jak wyglądam. Szczęście w nieszczęściu. Pokazałem się moim wrogom, jednocześnie nierozpoznany. Do momentu.
A przecież mówi się, że seryjni mordercy wpadają przez pierdoły. Czyż nie jest pierdołą to, że w mój samochód wjechał pijak? Akurat dwie godziny po zakopaniu zwłok? Czy któryś z tych Sherlocków powiąże te dwa fakty?
Ten czarny wygląda jakby nad czymś intensywnie myślał. Boże… A jeśli zdołałem załapać się na miejską kamerę? Nie, to niemożliwe, dokładnie sprawdzałem przecież kilka razy. A jeśli? W nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Zadrżałem.
– Znajdź mi go. – usłyszałem cichy, niski głos. Biały mężczyzna wyszedł z moim zdjęciem w dłoni.
– To wszystko. – głos policjantki mnie zaskoczył.
– Modę już iść? – proszę powiedz, że tak.
– Oczywiście. Jeśli zdoła pan jeszcze sobie coś przypomnieć w sprawie wypadku proszę o kontakt z policją.
– Dziękuję. – czy widzi jak bardzo jestem zdenerwowany? Chyba wszyscy w budynku słyszeli bicie mojego serca.
Powoli wstałem z krzesła i odwróciłem się. Nie ma go. Detektyw zniknął. Jak najszybciej wyjść, byle nie zdążył mnie zatrzymać. Bylebym go nie spotkał. Wszyscy się na mnie patrzą. Klamka ślizga mi się w dłoni. Zachowaj spokój. Słaby uśmiech do policjantki, ciche podziękowanie za przytrzymanie drzwi. Chwilę później zamykają się za mną. Mogę odetchnąć.
Pół godziny później jestem wreszcie bezpieczny w swoim domu. Co teraz robić? Zniknąć czy udawać, że nic się nie stało? Wyjechać, lecz nie dziś. Gdzie? Gdzieś niezbyt daleko, w miejsce z którym nie da się mnie powiązać. Skąd będę mógł spokojnie obserwować rozwój wydarzeń. Mogę dalej wysyłać pocztę, tyle że z innego miasta. Kiedy? Na pewno nie teraz. Poczekam tydzień. Zacznę szukać nowego mieszkania, rozpowiem, że wyprowadzam się do chorej matki, czy coś w tym stylu. I zniknąć. Prosty plan, szczegóły dopracuję z czasem.
Pukanie do drzwi. Na zegarku godzina 11 w nocy. Kusi by nie otwierać drzwi. Ale to nie najlepsze rozwiązanie. To tak jakbym sam przyznał się do winy. Za drzwiami stoi ten sam detektyw, którego widziałem dzisiaj. Sam. Czy to dobrze? Jego wzrok mówi tak wiele, że mimowolnie się uśmiecham.
– Słucham? O co chodzi? – chyba wyczuł lekką złośliwość w moim głosie.
– Nie musisz przede mną udawać. Wiesz kim jestem, ja wiem kim jesteś ty. – mówił niskim, cichym, przyprawiającym o ciarki głosem.
W jego oczach widziałem, że jest w stanie rzucić się na mnie nie bacząc na konsekwencje. Cofnąłem się. Ale nie odpowiedziałem, zachowałem zimną krew. Zobaczymy ile udało mu się dowiedzieć.
– Wiem kim jesteś. Mordercą. Spodobał ci się napad i to, że nie poniosłeś żadnych konsekwencji. Postanowiłeś kontynuować, co? Mordować?
– N-nie rozumiem. Chyba nie ma pan przeciwko mnie żadnych dowodów.
– Jakbyś zgadł. Nie mogę cię aresztować, ale wiedz, że nie spuszczę z ciebie oka.
Odwrócił się. Żegnaj detektywie. Nie powinienem się uśmiechać, lecz nie mogłem się powstrzymać. Właśnie rozpoczęła się zabawa w kotka i myszkę. Muszę zająć miejsce w pierwszym rzędzie. Zostaję. Muszę jedynie częściej oglądać się za siebie.
Luther był wściekły. Zbiegł po schodach, nie przejmując się tym, że swoimi ciężkimi krokami budzi połowę mieszkańców budynku. Miał pewność. Przeczucie niepoparte żadnymi dowodami, nawet marnymi poszlakami. A jednak był przekonany, że ten człowiek to seryjny zabójca, którego policja ściga od ponad czterech lat. Czterech lat i trzech miesięcy.
Na trop naprowadził go przypadek. Jakiś pies odkopał w lesie ciało pierwszej ofiary. Zdołało się już nieźle rozłożyć, lecz na kościach wciąż widoczne były ślady po ostrym narzędziu. Nietypowym. Prawdopodobnie jakiś stary, ozdobny nóż lub brzytwa. Prezent od dziadka. Luther pamiętał to narzędzie. Pierwszej sprawy się nie zapomina. Chodziło o napad. Napastnik groził ofierze nożem, który porzucił. Złapano kilku podejrzanych, lecz nikogo nie aresztowano. Do Victora prowadziły jedynie domysły policjantów, więc ostatecznie go wypuszczono.
A cztery lata temu zaczęły się morderstwa. Pierwsza ofiara została porwana w styczniu. Szaleniec co miesiąc przysyłał rodzinie jej zdjęcia. Ukazywały one porwanego więzionego lecz żywego. Do każdego zdjęcia dołączone było zadanie, które miała spełnić rodzina. Najczęściej chodziło o okup. Policja odradzała spełniania żądań. I tak, w grudniu rodzina otrzymała zdjęcie zwłok. Miesiąc później zniknęła kolejna osoba. I znowu zdjęcia i żądania. Żadnych śladów, policja była bezradna. W grudniu zwłoki, a w styczniu powtórka z rozrywki. Jedyne co udało się wtedy ustalić to to, że zdjęcia wykonywano w przeciągu dwóch pierwszych miesięcy od porwania. Działania policji przez kolejne dwa lata nie posunęły śledztwa ani odrobinę naprzód. Aż do wczoraj. Pies na spacerze wykopał zwłoki. Okaleczone narzędziem które Luther już kiedyś widział. Sprawdził wszystkich podejrzanych o napad kilkadziesiąt lat temu. Tylko jedną osobę można było powiązać z obiema sprawami. Tom Victor obecny był na wszystkich pogrzebach swoich ofiar. Stał najbliżej pustych trumien. Rozmawiał z rodziną, pocieszał ją. Victor był grabarzem.
Może to nie najlepszy powód do aresztowania, ale najlepszy detektyw w mieście był pewien, że ma rację. Zrobi wszystko, by udowodnić winę Toma Victora. Był dopiero początek kwietnia. Tegoroczna ofiara prawdopodobnie już nie żyła. A on miał jeszcze sporo czasu.

Trzecia nagroda – Zuzanna Dziedzic:
12.07.1990
– Jane Force i Nick Curran wychowywali się w tym samym domu dziecka – Ripley podał szefowi odpowiednie dokumenty. – Mamy związek między tymi dwiema ofiarami.
– Jane była o siedem lat starsza od Nicka – zauważył Luther. – Nie musieli się znać. Starszy chłopak nie zadawałby się z Jane.
– Jane urodziła się w 1984 roku. Jej matka była narkomanką i nie znała ojca dziecka. Jane trafiła do sierocińca „Słoneczny Dom”, kiedy miała pięć lat, dwunastego lipca 1990, po tym, jak jej matce odebrano prawa rodzicielskie. Nick Curran też tam wtedy był. Nie wiemy, czy to jego prawdziwe nazwisko. Nie zgłoszono zaginięcia chłopca odpowiadającego jego rysopisowi. Nick po prostu pojawił się przed bramą „Słonecznego Domu”. Żadne z nich nie zostało adoptowane. Zachowywali się tak, jakby chcieli zrazić do siebie wszystkich rodziców zastępczych, którzy próbowali się nimi zająć.
– Czy Hilary Finley i Brian Wallace też tam byli?
– Nie wiemy. W ich papierach nie znaleźliśmy żadnych śladów, ale to niczego nie dowodzi. Jeśli zostali zaadoptowani na stałe, informacje o ich pochodzeniu ukryto by.
– Morderca odciął wszystkim czworgu po jednym palcu lewej ręki.
– Może chciał mieć trofeum?
– Może. Porozmawiaj z rodzicami Hilary i Briana.
Co wydarzyło się dwunastego lipca?, zastanawiał się Luther. Prawdopodobnie nic wyjątkowego. Żadnych ważnych dla świata wydarzeń. Jakieś morderstwo, jakieś narodziny. Ktoś został odesłany do sierocińca. A może kilka osób? Luther z niecierpliwością czekał na informacje Ripleya. Poszedł do swojego gabinetu. Po kilku minutach współpracownik stanął w drzwiach.
– Ich rodzice potwierdzili nasze przypuszczenia. Finley i Wallace przez jakiś czas przebywali w sierocińcu. Ona miała osiem lat, on dziewięć. Przyjęto ich…
– Dwunastego lipca 1990.
– Tak jest. Zadzwoniłem tam. Kierowniczka nie była zbyt chętna do współpracy, ale, na szczęście, przekonałem ją, że musi nam pomóc. Pracuje na tym stanowisku od osiemdziesiątego szóstego. Dobrze zapamiętała ten dzień, bo nigdy wcześniej nie przyjmowali tylu dzieci naraz.
– Ile ich było?
– Dziesięcioro.
– Tyle, ile palców u rąk.
– Były wakacje, część personelu poszła na urlopy. Kierowniczka powiedziała, że nie dałaby sobie rady z tym chaosem, gdyby nie Natalie Shaw. Była narkomanką, którą sąd skierował do sierocińca w ramach prac społecznych.
– Pierwsze przestępstwo.
– Kierowniczka nie pamięta wszystkich dzieci, które przyjęto tego dnia. Część z nich przeniesiona do innych placówek razem z dokumentami, kilkoro adoptowano. Ale ta kobieta twierdzi, że Natalie Shaw przez kilka tygodni organizowała razem z dziećmi przedstawienie i na pewno je doskonale pamięta.
– Zajmę się tym.
– Już to sprawdziłem. Natalie Shaw zmarła kilka miesięcy temu w swoim domu w Glasgow. Po mężu odziedziczyła ogromny majątek, wyceniany na piętnaście milionów funtów.
Luther gwizdnął.
– Kto został jej spadkobiercą?
– Ja… – Ripley się zmieszał. – Nie wiem. Testament nie został podany do publicznej wiadomości. Ale nikt się nie zgłosił.
– Natalie Shaw znała wszystkie ofiary. Dwadzieścia lat temu uczestniczyły w przedstawieniu w „Słonecznym Domu”. Oprócz nich było tam jeszcze sześcioro dzieci. Musimy jej koniecznie namierzyć i dać im ochronę. Zajmij się tym.
– A ty?
– Porozmawiam z prawnikiem Natalie Shaw.
– Natalie była wspaniałą kobietą – Richard Ayoade siedział za solidnym dębowym biurkiem, które miało nadać jego kancelarii prawnej odpowiedniego charakteru. – Chociaż mieszkała w Glasgow, chciała, żeby moja firma nadal prowadziła jej interesy od strony formalnej. I ma pan rację, mówiąc, że to my jesteśmy wykonawcami testamentu. Ale to sprawa poufna. Przykro mi. Nie mam prawa panu pomóc.
– Rozumiem – Luther skinął głową. – Proszę mnie jednak wysłuchać. Te osoby zostały zamordowane – wymienił nazwiska ofiar i obserwował, jak ciemna twarz prawnika pobladła.
– To straszne – Ayoade bardzo szybko przybrał zawodowo obojętną minę – ale nadal nie rozumiem, co mógłbym dla pana zrobić.
– Co wie pan o przeszłości pani Shaw?
– W 1994 została żoną Christophera Claya, mało znanego biznesmana. Cztery lata później Christopher zmarł. Był od niej dużo starszy, ale ona go kochała. Nie mieli dzieci. Natalie przejęła firmę Christophera i doprowadziła ją do rozkwitu. Kilkakrotnie zwiększyła jego majątek.
– A wcześniej?
– Nie wiem – Ayoade wzruszył ramionami. – Poznałem ją jako żonę Claya.
– Powiem panu – Luther wstał i oparł dłonie o biurko. Pochylił się nad prawnikiem. – Życie Natalie nie zawsze wyglądało tak różowo. W 1990 pracowała jako wolontariuszka w sierocińcu, w ramach kary za posiadanie narkotyków. Od dwunastego lipca opiekowała się dziesięciorgiem dzieci. Czworo z nich zostało zamordowanych w tym tygodniu.
– Boże – wyjąkał Ayoade – to potworne.
– Zapytam pana jeszcze raz, panie Ayoade: co pan wie o ich związku z panią Shaw?
Ayoade poluzował krawat, upił łyk wody ze stojącej przed nim szklanki.
– Niegazowana – powiedział. – Chce pan?
Luther odmówił.
– Oni wszyscy – wyrzucił z siebie prawnik z widoczną ulgą. – Są wymienieni w jej testamencie. Przekazała im cały majątek. Mam ich o tym poinformować dwunastego lipca.
– Za cztery miesiące.
– Tak.
– Jakie są warunki dziedziczenia.
– Mam ich nazwiska. Wszyscy, którzy dwunastego lipca stawią się na spotkanie ze mną, otrzymują mniej więcej piętnaście milionów funtów do równego podziału.
– Ale zostało ich tylko sześcioro.
– Więc majątek podzielimy między te sześć osób.
– Muszę znać ich nazwiska.
– Nie powinienem…
– Muszę – Luther wyprostował się.
– O-oczywiście – wymamrotał Ayoade. – Chwileczkę… Zerknę do komputera.
Luther czekał w milczeniu. Po chwili prawnik podał mu wydruk z dziesięcioma nazwiskami.
Julie Cox
Nick Curran
Hilary Finley
Jane Force
Davy Idle
Jimmy Jackson
Anna Jeans
Gemma Panjabi
Noel Steiner
Brian Wallace
Jedno z tej dziesiątki było chciwym mordercą i zabiło już czworo towarzyszy z dzieciństwa.

Wyróżnienia
Oprócz powyższych, z zalewu nadesłanych przez uczestników prac, postanowiłem wyróżnić jeszcze dwie, które mocno mnie ubawiły. Niestety konkurs przewidywał nagrody tylko dla pierwszej trójki, ale Stopklatka TV obiecała, że również dla poniższych dwóch osób przygotuje przynajmniej słodki upominek. Mam nadzieję, że będzie smakować.
Wyróżnienie pierwsze – Michał Koźlarek:
Wyróżnienie drugie – Maciej Wojtas:
Luther powoli uświadamia sobie, kto może stać za serią morderstw dokonywanych od miesięcy na terenie całego miasta. Wie, że sprawca tych niecnych czynów prowadzi z nim swoistą intelektualną grę. Każde miejsce przyszłej zbrodni jest wcześniej oznaczane przez niego za pomocą książki, płyty z filmem lub obrazu olejnego. Przedmioty te są przybijane 5-calowymi gwoździami do ogrodzenia posesji ofiary. A następnego dnia w tym miejscu znajdowane są zmasakrowane zwłoki. Morderca uwielbia te zabawy, które sam określa jako „kulturą w płot”. Pisarzom przybija do ogrodzeń książki, malarzom – obrazy, a filmowcom – płyty z ich filmami.
To jednak nie wszystko. Luther ma inny problem. Dziś rano na płocie okalającym posterunek znalazł plakat serialu o czarnoskórym detektywie. Tym razem sprawca użył pinezek zamiast monstrualnych gwoździ. Nasz bohater czuje, że pętla wokół niego zaczyna zaciskać się coraz bardziej…
Wszystkim pozostałym uczestnikom konkursu gratuluję kreatywności i dziękuję za wzięcie udziału w największym jak dotąd konkursie na KWP. Przypominam też, że ciągle możecie wziąć udział w drugim konkursie Lutherowym, w którym do wygrania jest piękny i lśniący iPad Air. Wystarczy w każdy czwartek o 20:00 oglądać serial na Stopklatce TV. I odpowiadać na pytania. Powodzenia!
Jeżeli mam być szczery to uważam że miejsce drugie zasługuje na pierwsza nagrodę, moim skromnym zdaniem oczywiście.
PolubieniePolubienie