Przez ponad 42 miesiące KWP tworzyłem niczym Gall Anonim „Kronikę polską”. Nie, nie z tak wielkim oddaniem, ani tak pieczołowicie jak niezidentyfikowany autor, a raczej z w pełni świadomą anonimowością, która twórczo poniekąd wyzwalała, odzierała z próżności i pozwalała czytelnikowi wracać tutaj nie dla nazwiska, ale tekstów, pod którymi tegoż nazwiska brakowało. Do czasu. W marcu tego roku moje personalia tu i ówdzie zostały ujawnione – oprócz nich jednak w świat nie poszedł komunikat, do kogo należą, chociaż gro osób takie zainteresowanie, ku uciesze mojego niczym nieskrępowanego ego, ucieszyło. Dzisiaj, niejako świętując czwarte urodziny KULTURĄ W PŁOT, uchylę rąbka tajemnicy.
Pomysł przygotowania niniejszego wpisu naszedł mnie po dwóch niesławnych panelach dyskusyjnych, które odbyły się podczas tegorocznej edycji Blog Forum Gdańsk. Doszło tam do budzącej olbrzymie emocje dyskusji pomiędzy zaproszonymi dziennikarzami, a autorami mniej lub bardziej popularnych blogów. Problem w tym, że zarówno jedna, jak i druga strona nie wykazały się znajomością realiów pracy zgromadzonych na sali rozmówców. „Ale co to ma wspólnego z KWP?”, zapytacie. Pomijając oczywiście fakt, że byłem jednym z zaproszonych dyskutantów, całkiem sporo. Z tej prostej przyczyny, iż spokojnie mogłem stanąć po obu stronach tej niepotrzebnie wzniesionej barykady, będąc i blogerem, i dziennikarzem. Bo właśnie dziennikarstwem param się na co dzień.

Co więcej, uważam i z każdym dniem przekonuję się coraz bardziej, że jedno jest znakomitym uzupełnieniem drugiego. Czy byłbym kompetentnym dziennikarzem bez szlifowania swojego warsztatu na KULTURĄ W PŁOT? Wątpię. Czy KWP wyglądałoby tak samo, gdybym nie został redaktorem? Nie sądzę. Wystarczy spojrzeć na to jak wyglądał blog na początku swojego istnienia. Temat gonił temat bez większego ładu i składu, a większość pojawiających się tutaj wpisów była zwyczajnymi zapchajdziurami nieprzynoszącymi wartości dodanej garstce czytelników, która tu wówczas zaglądała. Dopiero kiedy zacząłem tu nieśmiało stosować dobre (i od czasu do czasu cwaniackie) praktyki wyniesione z redakcji, KULTURĄ W PŁOT zaczęło przypominać to, czym miało być od początku.

Podobnie korzystne zmiany zaszły w mojej pracy na etacie. Kiedy zaczynałem swoją przygodę w zawodzie dziennikarza miałem o nim całkowicie inne wyobrażenie, niż rzeczywistość w której się znalazłem i znajdywałem przez pierwszych kilka miesięcy pracy za biurkiem. Ucząc się zawodu praktycznie od zera (wcześniej pracowałem jako nauczyciel), nie mogłem liczyć na więcej, niż mocno odtwórcze przepisywanie, redagowanie i tłumaczenie depesz z kilku określonych źródeł. Kreatywność kulała, własnej inicjatywy było jak na lekarstwo i wiele wskazywało na to, że wspinanie się po redakcyjnej drabinie zakończę na pierwszym jej szczeblu. Tak było, dopóki nie ujawniłem mojej ówczesnej szefowej, że od lat piszę hobbystycznie w internecie, a ze wszystkich tematów, które przez ten czas poruszałem, najbardziej zawsze kręciła mnie kultura. W najróżniejszych odmianach.
Powiedzmy sobie szczerze – nie bardzo byłem dumny z tego co robię po godzinach i z wielkimi obawami ujawniałem przełożonej adresy miejsc, w których pisywałem. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu szefowa nie zwracała uwagi na wiele niedoróbek, które wręcz wyzierały z każdego tekstu. Dla niej najważniejszy był fakt, że moje pisanie i zainteresowania nie ograniczają się do pracy w biurze od 9:00 do 17:00 i postanowiła dać mi szansę wykazania się na innym polu. I tak, niespełna kilka miesięcy po przejściu na zupełnie inną ścieżkę zawodową, dostałem do ręki mikrofon i wysłano mnie wraz z ekipą filmową na Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie miałem robić wywiady z gwiazdami polskiego kina.

Nie będę opisywał zdumienia Andrzeja Wajdy, Wiktora Zborowskiego, Agaty Kuleszy, Marcina Dorocińskiego, Wojciecha Smarzowskiego, Macieja Stuhra czy Borysa Szyca, kiedy na uginających się pod ciężarem odpowiedzialności nogach stanął przed nimi dwudziestokilkuletni okularnik w źle dopasowanej marynarce. Zasłonę milczenia spuszczę też na, nomen omen, festiwal wpadek, jakie zaliczyłem w czasie rozmów z tym doborowym towarzystwem. Najważniejsza i tak była lekcja pokory i nabyte w akcji doświadczenie, które udało się później przekuć w owocną pracę zarówno w redakcji, jak i z laptopem na kolanach w domu. Zrozumiałem, że bez odpowiedniego researchu nie mam prawa zabierać się ani za pisanie, ani tym bardziej za prowadzenie rozmów. To całkowicie zmieniło moje podejście do publikowanych na KULTURĄ W PŁOT tekstów, które wreszcie zaczęły przynajmniej odrobinę przypominać artykuły z prawdziwego zdarzenia.
Na wyszukiwanie tematów do prowadzenia bloga zacząłem przeznaczać coraz więcej czasu. Znajdywałem ich tak dużo, że z części siłą rzeczy musiałem rezygnować, wprowadzając coraz ostrzejszą selekcję. Materiały, do których docierałem nie ginęły jednak w akcji – zacząłem je rozsyłać po kolegach i koleżankach z biura. Swoje odkrycia blogowe (bez wspominania, że takowego prowadzę – wiedziała tylko moja szefowa) zacząłem też anonsować na forum redakcyjnym, a to w krótkim czasie zaowocowało niespodziewanym przesunięciem posady w pionie. W kierunku górnym. Okazało się, że research prowadzony po godzinach na tyle spodobał się decydentom redakcyjnym, że na stałe oddelegowali mnie do wyszperywania perełek dla całej redakcji. I tak to, co robiłem dla zabawy, dzięki przykładaniu się do tekstów na KWP, stało się również moją pracą.

Obecnie, po kilkunastu miesiącach od przywoływanego przesunięcia, wdrapałem się już na (przynajmniej tak mi się wydaję) najwyższy szczebelek wspomnianej drabiny. I wiem, że spora w tym zasługa tego, czym zajmowałem się nieprofesjonalnie. Zresztą nie tylko ja zdaję sobie z tego sprawę. Coraz szersze grono dziennikarzy zaczyna używać narzędzi i technik do tej pory kojarzonych głównie z piszącymi w internecie amatorami. Z drugiej strony przybywa osób piszących blogi, którzy starają się korzystać z tego, co najlepsze w dziennikarstwie, podnosząc kompetentność swoich, tworzonych najczęściej po godzinach, stron internetowych. I jedni, i drudzy czerpią korzyści z doświadczeń strony przeciwnej do tego stopnia, że granica między nimi w niedługim czasie może przestać przypominać zasieki, a zacznie upodabniać się do, wybaczcie paneuropejską analogię, strefy Schengen.
KONKURS
Kończąc już ten nieco przydługi wywód, w którym starałem się zaprezentować nieco bardziej profesjonalną stronę mojej czteroletniej pisaniny, zaspokajając ciekawość co poniektórych czytelników, chciałem zaprosić Was do prowadzonego wraz z firmą PZU konkursu, w którym i Wy możecie pokazać, jaka jest Wasza #najlepszastrona. Uspokajam – nie ma wymogu wyprodukowania podobnej długości litanii. Wszystko co musicie zrobić, to wrzucić na Instagrama zdjęcie, które zademonstruje Waszą indywidualność, jakąś wyjątkową cechę, która jednocześnie będzie przydatna w pracy zawodowej i unikalna dla obecnego lub przyszłego pracodawcy. Najbardziej kreatywne i oryginalne zdjęcia opatrzone hashtagiem #najlepszastrona zostaną nagrodzone.
[su_button url=”http://talkilla.com/rdr/6S03″ background=”#517fa4″ size=”6″ center=”yes” radius=”0″ icon=”icon: hand-o-right”]Kliknij, aby przejść do strony konkursowej![/su_button]
Podpowiadając – zdjęcie może przedstawiać wszystko, cokolwiek uważacie za swoją profesjonalną, najlepszą stronę. To może być okładka z gazety, na której się znaleźliście, zdobyte trofea i nagrody, udział w ciekawych i przydatnych warsztatach, to co robicie w pracy, a nawet to, że spotkaliście się z kimś sławnym. Bo również to może okazać się odpowiednio motywującym bodźcem. Ważne jest to, jak uzasadnicie dlaczego jest to Wasza #najlepszastrona. Powodzenia! Najnowszy iPhone już czeka na Wasze zgłoszenia.
Fajnie, że odsłoniłeś „rąbek tajemnicy”. Cieszmy mnie to i dlatego też podoba mi się Twój wpis.
Ja dopiero zaczynam a blogosferze, więc może trochę się od Ciebie nauczę, jeśli mi na to pozwolisz 🙂
PolubieniePolubienie
Stówa dla Ciebie i bloga. Oby nigdy nie zabrakło Ci inspiracji.
PolubieniePolubienie
Dziękuję Ci.
PolubieniePolubienie
Powodzenia w dalszym blogowaniu. Widać, że masz lekkie pióro.
Ile już dokładnie trwa twoja przygoda z blogowaniem?
PolubieniePolubienie
o, to koniec randki w ciemno 😉
PolubieniePolubienie