Kiedy trzy tygodnie temu wybrałem się na zaproszenie sieci Multikino na transmitowaną na żywo na cały świat z The Royal Opera House „Traviatę„, nie przypuszczałem, że wzbudzi ona tak duże zainteresowanie wśród polskich widzów. Widzów, którzy w kinowej sali zachowywać się będą nie mniej kulturalnie, niż podczas wizyty w prawdziwej operze. Zaintrygowany takim obrotem sprawy dałem się skusić jeszcze raz, tym razem wybierając nieco mniej znaną, jedną z ostatnich sztuk Williama Szekspira, opartą w dużej mierze na rzekomych wydarzeniach, jakie miały miejsce na polskiej ziemi. Jakich?
„Zimową opowieść”, bo o tym utworze mowa, Szekspir zbudował, trawestując sielankę „Pandosto” Roberta Greene’a z 1590 roku. To właśnie urodzony w Stratford poeta i dramaturg jako pierwszy (a przynajmniej na to wskazuje wiele poszlak) sięgnął po tragiczną historię z panowania księcia mazowieckiego Siemowita III i jego podejrzewanej o niewierność żony Ludmiły, wplatając ją we wspomniany romans pasterski Greene’a. Bard z Avonu zmienił oczywiście wiele szczegółów tej historii, osadzając ją na Sycylii, a Mazowszan zamieniając na zamieszkujących Bohemię Czechów. Oryginalna historia rozegrała się zaś w Rawie Mazowieckiej, a jej skróconą wersję można przeczytać m.in. na polskiej Wikipedii.
Władający księstwem rawskim Siemowit III po śmierci pierwszej żony Eufemii ożenił się powtórnie. Początkowo małżeństwo układało się szczęśliwie, jednak później Siemowit III zaczął podejrzewać, że żona go zdradza. Mimo że była w ciąży, kazał zamknąć ją w zamkowej wieży. Chociaż torturowana służąca nic złego na swoją panią nie powiedziała, książę rozkazał domniemanego kochanka księżnej powlec końmi, a żonę po porodzie zgładzić. Nowo narodzonego chłopca oddał zaś na wychowanie ubogiej kobiecie w okolicach Rawy. Kiedy dowiedziała się o tym córka księcia z pierwszego małżeństwa, Małgorzata, żona Kaźka, księcia słupskiego, zabrała potajemnie dziecko na swój dwór na Pomorze. Wychowała brata jak należało na księcia. Kiedy chłopiec dorósł, był tak podobny do Siemowita III, że nikt nie mógł wątpić, że jest synem księcia mazowieckiego. Zrozpaczony władca, gdy go ujrzał, zrozumiał jak strasznie się pomylił podejrzewając żonę o zdradę i skazując ją na śmierć. Duch księżnej powraca podobno na rawski zamek.

Zanim zaczniecie rzucać kamieniami za zdradzenie fabuły 400-letniego dramatu, spieszę przypomnieć, że „Zimowa opowieść” korzysta tylko z części wątków historii spisanej przez Janka z Czarnkowa, więc powyższe w żadnym wypadku nie można nazwać teatralnym spoilerem. Sceniczna adaptacja w reżyserii kultowego i legendarnego, przynajmniej (ale nie tylko) w kręgach miłośników Szekspira, Kennetha Branagha, którą wraz z licznie zgromadzonymi w kinowej sali widzami oglądałem, kończy się zupełnie inaczej. Czy lepiej? Na to pytanie odpowiedź musicie poznać własnym sumptem, najlepiej zapoznając się z literackim pierwowzorem albo, tak jak i ja, udając się na jeden z pokazów do wspomnianego Multikina. Tu jednak musicie polować, bo powtórki wyświetlane w ramach cyklu „Sztuka brytyjska na wielkim ekranie” dramaty trafiają się stosunkowo rzadko.
Z informacji na jakie natrafiłem przeglądając Twittera, wnioskowałem, że największą popularnością ze wszystkich seansów cieszył się jak dotąd „Hamlet” z Benedictem Cumberbatchem – głównie za sprawą fanek tego ostatniego. Zaskoczeniem był wobec tego dla mnie widok zapełnionej po brzegi sali podczas pokazu „Zimowej opowieści”. Kiedy jednak zobaczyłem jak znakomita jest to adaptacja, zrozumiałem dlaczego wspomniany cykl cieszy się tak dużą sympatią widzów. Nikt tak dobrze nie wystawia Szekspira jak jego rodacy, ale też niewielu stać, by tak dobrze obsadzone (Judi Dench! Kenneth Branagh!) spektakle oglądać bezpośrednio w londyńskim teatrze Garrick. Dlatego 35 złotych za wirtualną podróż do stolicy Wielkiej Brytanii wydaje się kwotą śmiesznie niską. Zwłaszcza porównując ją z cenami biletów na kilka razy słabsze przedstawienia, jakie mogłem oglądać w takim, dajmy na to, Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Branagh „Zimową opowieść” też nieco uwspółcześnia, ale w porównaniu z rzeczami, jakie robią na gdańskich deskach polscy reżyserzy, mógłby nawet przez dwie godziny prowadzić monolog bez scenografii, a i tak wypadłby zdecydowanie lepiej.

Dlatego jeśli choć przez chwilę chcecie obcować z teatrem przez duże „T”, albo wsiadajcie w samolot do Londynu, albo w najbliższy autobus do kina, by przekonać się, jak wiele nam jeszcze brakuje do wejścia na przynajmniej połowę prezentowanego przez Brytyjczyków teatralnego poziomu. „Zimową opowieść” polecam w szczególności i z pewnością dam Wam znać, kiedy przed wakacjami będzie grana ponownie. Do tego czasu zachwycić możecie się jednak jeszcze takimi oto produkcjami – uderzajcie w ciemno.
- 3 marca 2016, 19:00 – National Theatre Live „Koriolan” z Tomem Hiddlestonem
- 17 marca 2016, 19:00 – National Theatre Live „Niebezpieczne związki”
- 28 marca 2016, 19:00 – National Theatre Live „Hamlet” z Benedictem Cumberbatchem
- 7 kwietnia 2016, 19:00 – National Theatre Live „Jak wam się podoba” z Rosalie Craig
- 9 maja 2016, 19:00 – National Theatre Live „Audiencja” z Helen Mirren
Wszystkie informacje o wydarzeniach teatralnych w Multikinie znajdziecie pod tym adresem – zachęcam do odwiedzenia i wyłapywania okazji. Tak, niniejszy wpis pisałem we współpracy z siecią, jednak zachwyt nad prezentowanymi w jej kinach spektaklami jest szczery i nieprzesadzony. Rzekłem.
Zawsze się cieszę, gdy kogoś wsysa 🙂
Ech, pamiętam, jak się chodziło na te retransmisje na początku – w małych salach, świecących pustkami. Mało kto o tej atrakcji wiedział. To naprawdę fenomenalna inicjatywa i skarb. Dodam jeszcze do listy świetnych „Hangmen” McDonagha – hit poprzedniej jesieni, który zebrał całą masę nagród. Dużo lepsze niż nierówny i momentami nudny, bombastyczny „Hamlet”.
Natomiast nie do końca zgodzę się z tym, że dużo nam brakuje, by wejść na choć połowę brytyjskiego poziomu teatralnego – ponieważ polski teatr ma się nieźle i cieszy się uznaniem za granicą (i moi znajomi z angielskiego okołoteatralnego światka znają nazwiska naszych reżyserów, zdarzyło mi się zostać zapytaną o Cricotekę i o gdański Teatr Szekspirowski). To, co my widzimy w ramach NT Live, to jest nikły procent tamtejszych produkcji, starannie wybranych. Widywałam za La Manche spektakle tak źle zrobione, że walczyłam ze snem. Brytyjski teatr jest po prostu inny od naszego. No i ma więcej pieniędzy (ale też więcej trzeba za bilet zapłacić – choć nie zawsze). Stąd zestawianie ichniego z naszym nie ma moim zdaniem zbyt dużego sensu; to dwie różne teatralne planety. Niemniej tak – jeśli chodzi o Williama S., Brytyjczycy są świetni, acz to w dużej mierze wynika z tego, że nie traktują go zbyt czołobitnie i nie mają problemu z tym, żeby się nim bawić.
PolubieniePolubienie
Porównując teatry miałem na myśli głównie ten wspomniany w tekście, gdański Teatr Wybrzeże. Z pełnym przekonaniem stwierdzam i głoszę, że to najgorszy teatr w Polsce.
A co do czołobitności, to nie tylko problem naszych teatrów. Wystarczy spojrzeć jak ekranizuje się książki i jak wyglądają filmy oparte na prawdziwych wydarzeniach tudzież wzniosłych momentów historycznych. To jest po prostu nie do zniesienia 😦
PolubieniePolubienie