Był czerwcowy weekend 1899 roku, pełnia sezonu ogórkowego, który w owych czasach z braku interesujących wydarzeń trwał niemal przez cały rok. Czterech reporterów piszących dla czterech różnych wydawanych w amerykańskim Denver gazet spotkało się przypadkiem na dworcu kolejowym. Każdy z nich został wysłany tam przez odpowiedniego redaktora naczelnego, by na niedzielę przygotować krótki reportaż na temat miejscowych hoteli oraz wspomnianego dworca. Czy można wyobrazić sobie nudniejszy temat? Wspomniani przedstawiciele dzienników Denver Times, The Republican, Denver Post oraz Rocky Mountain News nie mogli. I postanowili coś z tym zrobić. Podjęli decyzję o wspólnym zburzeniu Wielkiego Muru Chińskiego.
Początkowo każdy z nich chciał przygotować własnego newsa, jednak po przeniesieniu się do baru w hotelu Oxford wykoncypowali, że łatwiej będzie uwiarygodnić wyssaną z palca historię i zgarnąć za nią wierszówkę, jeśli wszyscy napiszą o tym samym. A że najtrudniejszą do podważenia będzie opowieść z zagranicy, zdecydowali się uderzyć w sam środek Państwa Środka. Jako że wspomniany w końcówce pierwszego akapitu mur od dawien dawna nie pojawiał się bowiem w aktualnościach, czwórka konfabulantów postanowiła przypomnieć o nim czytelnikom. I to z przytupem.

Dla uwiarygodnienia historii o planowanym przez chińskie władze wyburzeniu Wielkiego Muru stworzyli postać amerykańskiego biznesmena, który rzekomo udzielał wywiadów na dworcu w Denver. Niejaki Frank C. Lewis miał wyruszyć z Chicago w kierunku zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, by w San Francisco wsiąść na statek udający się w kierunku Chin, gdzie zamierzał podjąć negocjacje ze skośnookim rządem. Co chciał uzyskać? Wedle opublikowanych w dzień po spotkaniu czwórki dziennikarzy artykułów, jego celem było zdobycie taniego budulca pod rozbudowę infrastruktury drogowej stanu Illinois.
„Firma, którą reprezentuje, dysponuje kapitałem w wysokości 650 tysięcy dolarów (po uwzględnieniu inflacji byłoby to ponad 15 milionów współczesnych dolarów – przyp. KWP), a mnie poinstruowano, bym nie szczędził środków i zawarł z Chinami układ. Oprócz nas najwięksi i najbogatsi przedsiębiorcy z Chicago są zainteresowani współpracą przy sfinalizowaniu transakcji i rozpoczęciu budowy sieci drogowej”.
Powyższe były rzekomo słowami wspomnianego Lewisa, a jego istnienie antyreporterzy postanowili uprawdopodobnić zameldowaniem osoby o takim nazwisku hotelu, gdzie przebywać miał również zespół inżynierów towarzyszących przedsiębiorcy w podróży do Azji. Przedsiębiorcy, który deklarował ponoć, że w Chinach spędził przynajmniej cztery lata swojego życia, gdzie chciał pomóc w budowie linii kolejowej. Przebywając jednak na miejscu miał usłyszeć, że miast położenia torów władza zdecydowana jest wyburzyć przynajmniej część antycznej konstrukcji i przeznaczyć kamienie w ten sposób odzyskane na wybudowanie drogi z Pekinu do Nankinu.

Przytaczana opowieść, przypomnę, była wyssana z palca. Nie przeszkodziło to jednak jej roznieść się niczym grypie hiszpance i już wkrótce o równaniu z ziemią Wielkiego Muru trąbiła niemal każda amerykańska gazeta. Niektóre z nich wymyślały dodatkowe aspekty niestworzonej historii, twierdząc że Chińczycy część budulca chcą przeznaczyć na tamy na rzece Jangcy i że samo wyburzenie muru zostało zlecone przez wdowę po chińskim cesarzu. Jedynie New York Times, który również poruszył rozpalający wyobraźnię temat, delikatnie poddawał w wątpliwość rewelacje płynące z czterech dzienników ze stanu Kolorado.

Widząc zamieszanie jakie wywołał ich gorący temat, parszywa czwórka zdecydowała się ujawnić. Al Stevens, Jack Tournay, John Lewis i Hal Wilshire przyznali ze wstydem na łamach swoich gazet, iż temat burzenia Wielkiego Muru to dziennikarska kaczka po chińsku. Nie przypuszczali jednak, że kilkadziesiąt lat później ich w założeniu niewinny wybryk zacznie być określany mianem jednej z głównych przyczyn wybuchu tzw. powstania bokserów – zbrojnego wystąpienia ludowego z lat 1899-1901, skierowanego przeciwko cudzoziemcom i panującej wówczas dynastii Qinq. Powstania, w wyniku którego śmierć poniosło ponad 30 tysięcy chińskich chrześcijan oraz 240 misjonarzy z innych krajów. Konfliktu, w wyniku którego Chiny stały się pół-kolonią zachodnich mocarstw.

Do zbrojnej rebelii miało dojść po tym, gdy informacja o amerykańskich zakusach na największy chiński symbol dotarła do Chin. Wcześniej spenetrowane przez mocarstwa kolonialne skorumpowane państwo było osłabione niekorzystnymi traktatami handlowymi, a powstawanie eksterytorialnych osad zamieszkanych wyłącznie przez Europejczyków (takich jak np. Szanghaj) stały się solą w oku sporego odsetka chińskiej populacji. Kolejny cios w postaci doniesień o burzeniu przez Amerykanów Wielkiego Muru mógł być więc kroplą, która przelała czarę zabarwionej na żółto goryczy. Mógł, ale nigdy nie udowodniono, że w istocie tak było.
Pierwsza wzmianka na temat związku wybuchu powstania bokserów z niefortunnym artykułem krążącym po amerykańskich dziennikach pojawiła się w 1939 roku. Jej autor – Harry Lee Wilber – niekoniecznie chciał uczyć latać kolejną kaczkę. Być może chciał jedynie spisać plotki, jakie wcześniej zaczęły krążyć, gdy świat dowiedział się o chińskim powstaniu wymierzonym przeciwko cudzoziemcom. Niemniej wykoncypowany przez niego związek przyczynowo-skutkowy do dziś niektórzy amerykańscy kaznodzieje (i nie tylko) podają za przykład zła, które może wyrządzić z pozoru niewinne kłamstwo.
Na przyszłość więc zapamiętajcie – nie piszcie głupot. I sprawdzajcie swoje źródła.