Jeśli myśleliście, że to Japończycy kręcą najbardziej wykręcone teleturnieje, prawdopodobnie nigdy nie słyszeliście o programie, jaki został wymyślony w skąpanej w oparach wódki Rosji ostatniej dekady XX wieku. Był rok 1997, pierwsze tryumfy zaczynało święcić „Grand Theft Auto”, a na ekranach telewizorów sąsiadów zza północno-wschodniej granicy debiutował właśnie „Przechwyt” (Перехват), czyli ni mniej ni więcej jak tylko adaptacja wspomnianej gry – z prawdziwymi ludźmi, prawdziwymi samochodami i prawdziwymi milicjantami. Tak moi drodzy, ta historia wydarzyła się naprawdę.
Pomysł na „Перехват” był banalny – uczestnicy otrzymywali od organizatorów samochód i mogli go zachować na własność, o ile udało im się jechać nim ulicami Moskwy nieprzerwanie przez 35 minut. Nie było to jednak takie proste – w wozie zamontowany był LoJack (system lokalizacji i odzyskiwania skradzionych aut), a z chwilą uruchomienia silnika dany pojazd zgłaszany był milicji jako kradziony. „Przechwyt” w dużej mierze przypominał więc zabawę w kotka i myszkę. Na ogromną skalę.
Uczestnicy programu (dwóch graczy, każdy w swoim samochodzie) mogli wymykać się stróżom prawa (z pomocą asystentów, zwanych tutaj „nawigatorami”) w dowolny wymyślony przez siebie sposób (zmiana tablic, przemalowanie karoserii etc.), a jedyną rzecz, za którą byli karani było łamanie przepisów ruchu drogowego – w takim przypadku otrzymywali karę przymusowego postoju na 60 sekund. Z każdą minutą milicyjna presja rosła, z czego apogeum przypadało na ostatnie 5 minut, kiedy z polowania program zamieniał się w prawdziwą obławę.

Jak wspomniałem, aby wygrać główną nagrodę (a był nią Daewoo Espero), uczestnik musiał pozostać nieschwytany przez 35 minut. Po 30 minutach mógł jednak zdecydować się na bonifikatę w postaci „1/3 samochodu” i przejście do kolejnego odcinka, w którym walczyłby o pozostałe 2/3 albo znowu całe auto. Można więc je było zdobyć zarówno po jednym odcinku (przy dużych umiejętnościach i łucie szczęścia), jak i po trzech. Żeby nie było jednak zbyt łatwo, producenci z kolejnymi odcinkami zaczęli dorzucać adekwatne przeszkadzajki.

Począwszy od drugiego sezonu „złodzieje” ruszali do akcji z praktycznie pustymi bakami – mogli zdobyć paliwo nie tylko w umówionych miejscach, ale też w dowolnie wybranej stacji benzynowej lub też w inny sposób (pozostaje się domyślać jaki). Z drugiej strony, żeby to milicja nie miała zbyt łatwego zadania, uciekinierzy mogli korzystać z częstotliwości radiowych ścigających ich gliniarzy, podsłuchując i wyprzedzając ich kolejne kroki.
Co ciekawe, na pomysł teleturnieju wpadli właśnie stróżowie prawa, chcący powstrzymać plagę kradzieży aut, pokazując, że ostatecznie i tak będą tryumfować. Sęk w tym, że niektórym uczestnikom udało się (fuksem, bo fuksem, ale jednak) przechytrzyć drogówkę i podówczas pożądane auta stały się ich własnością. Jak tego dokonali, mając do auta podpięte GPS?

W internecie znalazłem dwa takie przypadki. Jeden ze zwycięzców przechytrzył wszystkich ukrywając auto w wagonie towarowym poruszającego się pociągu, z kolei inny… wjechał nim na tratwę, którą wypłynął na środek jeziora, gdzie udało mu się pozostać nieuchwytnym przez regulaminowy czas. Cóż, widać, że nie tylko Polak potrafi. Niektóre pomysły uczestników były tak zaskakujące, że „Przechwyt” zamiast przeciwdziałać, praktycznie zachęcał przestępców do próbowania swoich sił. (Chociaż pomysłodawcy całego show twierdzili, że ilość kradzieży drastycznie zmalała po emisji.)

Prawdopodobnie to właśnie z tego powodu teleturniej został zdjęty z anteny po drugim sezonie, pomimo widowiskowej formuły (w jednym z odcinków wziął udział prawdziwy złodziej samochodów; zdarzyło się, że do akcji wkroczył „niedoinformowany” radiowóz, przekonany o prawdziwości akcji; prowadzący program przebywał w studiu z widzami, na bieżąco komentował sytuację i łączył się z uciekinierami – całość była filmowana niczym zachodni film akcji) i ogromnej widowni. W pewnym momencie oglądało go nawet 85 milionów ludzi jednocześnie (!). Szkoda, że licencja chociaż została sprzedana, to nie zagrała w żadnym innym kraju. Z drugiej strony, trudno sobie wyobrazić, by formuła sprawdziła się poza granicami jedynej w swoim rodzaju Mateczki Rosji.
Aż poszukam w sieci jakiegoś odcinka 🙂
PolubieniePolubienie
To sądy powinny odrzucać wnioski banków, a wtedy banki wypracowałyby sobie odpowiednie procedury
PolubieniePolubienie