Druga część podsumowania 2016 roku skupia się na najlepszych serialach. Wśród nominowanych przez KWP i czytelników znalazły się nie tylko debiutujące w tym roku produkcje, ale także kolejne sezony już ugruntowanych marek, które mimo kilku lat na ekranach wciąż potrafią bawić, zaskakiwać i, przede wszystkim, poruszać. Tak jak w przypadku podsumowania filmowego, tak i tu nie miałem niestety przyjemności obcować ze wszystkimi wymienionymi tytułami, ale po rekomendacjach czytelników, nadrabianie zaczynam jeszcze dziś wieczorem. Wy też powinniście.
Stranger Things

Już w połowie sierpnia pisałem, iż „Stranger Things” to prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaką widziałem w 2016 roku. Oczywiście asekurowałem się nieco, dodając że do końca roku pozostawało wówczas jeszcze prawie pięć miesięcy, ale nie sądziłem, że jakikolwiek film czy inna wypuszczana w odcinkach produkcja będzie w stanie dorównać serialowi Netfliksa. I nie pomyliłem się. To jeden z takich tytułów, dla których warto opłacać w serwisie abonament. Trafiający w każdą właściwą strunę, bez zawahania, bez cienia fałszu. Zastanawiałem się przez jakiś czas, co mi się w „Strangers Things” nie podobało. I wiecie co? Nie znalazłem niczego.
Nie wiem, może to przez miłość do lat 80., produkcji w stylu „Goonies”, „Stand by Me”, „E.T.”; może to zauroczenie latami 90., wspomnienie „X-Files” czy nieprzespanych nocy przy „Silent Hill”. A może jest tak, że to po prostu małe arcydzieło. Osiem odcinków czystej frajdy, wysmakowanej uczty, na którą składają się dania przyrządzone z każdej znanej ludziom emocji. Niesamowite. Znowu się zakochałem.
[su_spacer size=”20″]
Westworld

Produkcją HBO zachwyciłem się już po pierwszym odcinku. I chociaż kilka kolejnych nieco moją czujność uśpiło, tak mniej więcej od połowy wprost nie mogłem się doczekać odpowiedzi na wszystkie pytania. Jest jednak jedno „ale” – gdyby nie internet, prawdopodobnie nie doceniłbym tak bardzo serialu Jonathana Nolana i Lisy Joy. Gdyby nie wielogodzinne nieraz ślęczenie nad rzeczami, które wyłapali inni widzowie, podchodziłbym do niego z podobną pogardą co niektórzy moi znajomi. Tylko dzięki wnikliwości internautów przynajmniej w połowie udało mi się ogarnąć to, co w poszczególnych odcinkach poukrywali twórcy. Niestety, czytając fanowskie teorie fabułę ostatnich odcinków znałem na długo przed ich telewizyjną premierą, ale wielowątkowa science-westernowa opowieść i tak w kilku momentach potrafiła wszystkich zaskoczyć. Nie za bardzo wiem, jak można „Westworld” rozwinąć w kolejnych sezonach, ale czekam na nie z wytęsknieniem.
[su_spacer size=”20″]
Korona („The Crown”)

„The Crown” zacząłem oglądać jednym okiem, dłubiąc coś przy blogu, zerkając jednocześnie, co takiego moja małżonka tym razem wynalazła na Netfliksie. I od tego zezowania zaczął się nasz romans z serialem o brytyjskiej rodzinie królewskiej, w której centrum, co oczywiste, znalazła się niejaka Elżbieta II. Początkowo za nic nie mogłem w niej dostrzec podobieństwa do panującej jeszcze królowej, ale później zreflektowałem się, że szukam przecież niepotrzebnie. To nie podobieństwo postaci, ale kulisy różnych wydarzeń są w „Koronie” najważniejsze.
Wielokrotnie łapałem się na tym, że podczas seansu mimowolnie sięgałem po telefon i wyszukiwałem informacje o wydarzeniach prezentowanych na ekranie. Bynajmniej nie dlatego, żeby doszukać się fałszu w prezentowanych na ekranie wydarzeniach. Twórcom „The Crown” udało się sprawić, że najnudniejsza chyba rodzina świata i monarchia, o której z racji kierunku studiów wiedziałem już całkiem sporo, na nowo zaczęły mnie fascynować. I nie tylko mnie – chyba nawet twórcy nie spodziewali się tak pozytywnego odbioru tej robionej na potrzeby internetowego streamingu produkcji. Dajcie jej szansę, odpłaci z nawiązką.
[su_spacer size=”20″]
Czarne lustro („Black Mirror”, sezon III)

Ciężko zamknąć sześć fantastycznych odcinków trzeciego sezonu „Czarnego lustra” w kilkuzdaniowym opisie, kiedy każdy z nich zasługuje na osobną recenzję. Tak jak przed przejęciem przez Netfliksa praw do serialu, składa się on z kilku (w tym przypadku aż sześciu) odrębnych historii, które z powodzeniem mogłyby zawojować kina. Charlie Brooker po raz kolejny ze swoją ekipą zmontował mocno bijący po głowie spektakl, znakomicie komentujący i punktujący życie ludzi w otoczeniu technologii i uzależnieniu od niej. Każdą odsłonę serii ogląda się z wielkim zaciekawieniem oraz jeszcze większym niepokojem.
Owszem, były obawy, że „Black Mirror” po przejęciu przez strumieniującego giganta straci nieco na swoim klimacie, ale okazały się całkowicie bezpodstawne – dzieło Brookera w dalszym ciągu intryguje, zmusza do myślenia i patrzenia mocno krytycznym wzrokiem na otaczającą nas rzeczywistość. Jest to zdecydowanie pozycja obowiązkowa dla każdego użytkownika smartfona i mediów społecznościowych. Czyli, prawdę rzekłszy, każdego. Już po seansie pierwszego odcinka nie spojrzycie na Facebooka tak przychylnym wzrokiem, jak jeszcze nie dawno. A po kolejnych technologii będziecie się wręcz bali.
[su_spacer size=”20″]
Gra o tron („Game of Thrones”, sezon VI)

Tego chyba nikt się nie spodziewał. W oparciu niemal wyłącznie o podania ustne George’a Martina (nie zdążył jeszcze spisać wątków, które HBO poruszyło w tym roku w „Grze o tron”) powstał zdaniem wielu osób najlepszy sezon serialu rozgrywającego się w Westeros i okolicach. O czym jest adaptacja „Pieśni lodu i ognia” pisać chyba nie trzeba – warto jednak nadmienić, że w szóstej odsłonie serii twórcy wspięli się na wyżyny snucia historii i spektakularnego jej przedstawiania na ekranach.
Niemożliwością jest wskazanie najlepszych momentów pokazanych na ekranach w tym roku – cały sezon trzymał fantastyczny poziom, ale najwięcej emocji wzbudziło oczywiście ujawnienie pochodzenia ulubionego bękarta wszystkich widzów, przedstawienie tragicznej przeszłości Hodora i wyjaśnienie znaczenia jego imienia oraz totalnie powalająca, fenomenalnie nakręcona bitwa w przedostatnim odcinku, która rozmachem nie ustępuje żadnej wysokobudżetowej hollywoodzkiej produkcji. Jeżeli „Gra o tron” utrzyma poziom, prawdopodobnie zostanie wyniesiona na ołtarze podobnie jak kiedyś najlepszy serial w historii telewizji – „Prawo ulicy”.
[su_spacer size=”20″]
Długa noc („The Night of”)

Z racji tego, że jeszcze nie miałem przyjemności, oddaję głos Michałowi Madurze.
Fabuła z początku wydaje się prosta. Współczesny Nowy Jork. Młody chłopak – Naz – bez pozwolenia pożycza taksówkę ojca i jedzie na miasto. Po drodze spotyka nieznajomą dziewczynę i po krótkiej rozmowie razem ruszają w tango. Problem w tym, że dziewczyna ginie, a główny bohater zostaje oskarżony o morderstwo. To, że z pochodzenia jest Pakistańczykiem, nie ułatwia sprawy.
„Długa noc” to adaptacja brytyjskiego serialu „System sprawiedliwości”, którego tytuł wyjaśnia w zasadzie wszystko. Narracja jest wielowątkowa. Widz towarzyszy detektywom próbującym rozwiązać sprawę, ale też obserwuje dramat rodziny oskarżonego chłopaka, który, z każdym kolejnym odcinkiem, coraz mocniej wpada w machinę systemu sądowniczego.
Ta wielowątkowość bardzo mi odpowiada, głównie dlatego, że po obejrzeniu pierwszego sezonu, w głowie pojawia się więcej pytań, niż odpowiedzi. Z początku prosta fabuła jest pretekstem do krytycznej opowieści systemach – społecznym, sądowniczym i penitencjarnym. Mam wrażenie, że Długa noc dzieli los innej produkcji HBO – Vinyl. Szkoda, bo to mocny i wciągający serial, który warto zobaczyć również dla dla świetnego Johna Turturro, który fenomenalnie zagrał adwokata – nieudacznika.
[su_spacer size=”20″]
Peaky Blinders (sezon III)

Serial Stevena Knighta, którego znałem wcześniej za sprawą ciekawego „Locke’a” z Tomem Hardym, wziął mnie z zaskoczenia. Nie planowałem rozpoczynać z nim przygody, zajęty raczej kończeniem prac nad książką i pisaniem wpisów na KWP, ale kiedy małżonka wrzuciła go na ekran z Netfliksa z miejsca zostałem zahipnotyzowany. Początkowo nie tyle samą historią (ileż to razy widziałem już dzieje rodziny kryminalistów), ale jej wizualną i przede wszystkim muzyczną stroną. Żaden z odcinków nie rozpoczyna się standardową czołówką – miast sekwencji otwierającej zawsze mamy tu scenę, pod którą podłożone są różne aranżacje utworu „Red Right Hand” Nicka Cave’a. Ten prosty zabieg od razu wrzuca nas w środek akcji i nie pozwala odetchnąć do końca każdego z trzech dotychczas nakręconych sezonów.
Oprócz strony wizualnej (jak to jest nakręcone!) ukłony i brawa należą się każdemu z członków obsady, a to co robi z rolą Tommy’ego Shelby Cillian Murphy to po prostu aktorski majstersztyk. Jednak nie tylko on ciągnie całość – Sam Neill w roli nieprzejednanego inspektora Campbella i Paul Anderson jako neurotyczny brat Tommy’ego Arthur to po prostu wyżyny telewizyjnego (i nie tylko) aktorstwa. Jeśli lubicie gęstą, duszną, zakrapianą wysokoprocentowym whiskey i spowitą oparami nikotyny atmosferę, jeśli jarają was gangsterskie klimaty, fascynuje brudna i śmierdząca Anglia lat 20. XX wieku oraz szukacie wytchnienia od kolejnych produkcji zza oceanu, sięgnijcie po serial zza nieco węższej wody. Sięgnijcie po „Peaky Blinders”.
[su_spacer size=”20″]
Planeta Ziemia II („Planet Earth II”)

Już z liczby entuzjastycznych komentarzy pod postem z fragmentem „Planety Ziemia II” na Facebooku KWP można było wywnioskować, że po raz kolejny mamy do czynienia z rzeczą niezwykłą. BBC dokonało niemożliwego i po niemal dekadzie powróciło z serialem, który był w stanie przyćmić arcydzieło dokumentu przyrodniczego. Trudno rozpisywać się nad „fabułą” poszczególnych odcinków, warto jednak odnotować, że jak na tematykę serialu fabułę zaiste udało się stworzyć.
Poszczególne sceny, tak jak ta wspomniana ucieczka iguany przed stadem węży, bronią się pod względem pisanego przez naturę scenariusza. A rzeczy sfilmowanych przez serialową ekipę nie wymyśliłby nawet najbardziej kreatywny scenarzysta. Z dużą dozą prawdopodobieństwa, coś tak wspaniałego zdarza się wyłącznie raz na 10 lat. I tak się składa, że właśnie za dziesięć lat będziemy mogli oglądać sezon trzeci. Ja zacząłem już odliczanie.
[su_spacer size=”20″]
Zawód: Amerykanin („The Americans”, sezon IV)

Niniejszy opis przygotował C. Cuuvis Narsini, który jest z serialem na bieżąco.
Osadzony w zimnowojennych realiach lat 80. serial „The Americans” wprowadza nas w świat, schowanych przed oczyma zwykłych Amerykanów, zmagań waszyngtońskiej kontrwywiadowczej komórki FBI z sowiecką siatką szpiegowską, działającą w sercu amerykańskiej stolicy.
Nie daje jednak, w planie fabularnym, pierwszeństwa stronie amerykańskiej, nie czyni też z jej bohaterów nieomylnych tropicieli i łowców wrogiej agentury. Na doroślejącą Amerykę R. Reagana, obok pracowników sowieckiej rezydentury KGB przy ambasadzie, patrzymy głównie oczami małżeńskiej pary „nielegałów”, agentów przyjmujących rozkazy od swojego oficera prowadzącego. To oni są motorem napędowym całej fabuły, bo urodzeni jeszcze w ZSRS, i w pełni lojalni, stają wkrótce przed wyzwaniem największym – wyjawienia (bądź nie) prawdy o swoim podwójnym życiu dorastającym dzieciom, które to, okazuje się, także byłyby cennym nabytkiem dla KGB…
Oficerowie FBI, z kolei, w tradycji bliskiej powieściom Le Carra, bywają niepewni swojej misji, rozczarowani pracą i sekretami rujnującymi ich życie osobiste. I tu wygrywa służba na rzecz ogółu, ale utajniona, niedoceniona, usuwa na dobre uśmiech z twarzy. Nie ma tu wątpliwości, ale i nachalności czy pedagogiki, twórcy traktują widza poważnie, z góry zakładając, iż wie on po której stronie była racja: modelu społ-ekonomicznego i praktyki państwa. Kolejne bitwy wygrywa wolny świat, ale nie bez ofiar, przeciwnik jest bezwzględny, a zagrożenie nie do końca rozpoznane.
Ponura jednak rzeczywistość, ostatecznie widza nie odrzuca, przełamywana szczyptą humoru i zwyczajnych, domowych spraw rodziny Jenningsów prowadzi nas, póki co, przez dwie, dłuższe historie w czterech seriach po 13 odc. W tle widzimy przemawiającego Reagana, pierwsze komputery i kinowe hity tamtych czasów, a samochody, garderoba i techniki szpiegowskie z nieodległej epoki – tylko przydają autentyzmu. Serial, choć niepozbawiony scen jednoznacznie seksualnych, wygrywa również i na tym polu, bo nagość nie jest prezentowana, a sceny nie pełnią roli „ozdobników”. Przez skupienie na tematach ideologii, służby państwowej, małżeństwa, rodziny, dorastania i szukania celu w życiu, może zainteresować każdego widza.
[su_spacer size=”20″]
Młody papież („Young Pope”)

Tu z kolei głos oddaję Wojtkowi Kardysiowi, gdyż podobnie jak w przypadku „Długiej nocy” i „The Americans”, „Młodego papieża” jeszcze nie widziałem. Wojtkowi tak bardzo się papież spodobał, że nie udało się go zamknąć w kilku zdaniach.
Dlaczego Younge Pope? Po pierwsze FABUŁA. To serial inny niż wszystkie. Tylko Sorrentino mógł wpaść na pomysł realizacji serialu o Lenny Belardo – papieżu, który ma problemy z wiarą, jest ambiwalentny (trudno go lubić i trudno go nie lubić) i który wchodzi na ścieżkę wojenną z kardynałami (którzy chcą go obalić). Jestem jednak daleki od łączenia tego serialu z House Of Cards. U Underwooda jest czysta i bezwzględna polityka, u Belardo mamy metafizykę wymieszaną z racjonalizmem i symbolikę z elementami intrygi.
Po drugie AKTORSTWO. Jude Law jest hipnotyczny. Jego boskie spojrzenie, nienaganny wygląd, manieryzm i pewność siebie pasują doskonale do roli tytułowego papieża. Film jednak wygrywa nie Jude Law, nie Diane Keaton (która gdzieś znikła w połowie) a Silvio Orlando w roli Kardynała Voiello – kto widział, ten wie o czym tu piszę. Ten serial, trzeba zobaczyć choćby dla jego roli.
Po trzecie AUDIOWIZUALNOŚĆ. Każdy kadr to istne dzieło sztuki. Sorrentino trochę nas już rozpieścił w tym, że lubi kadrować tak jakby malował na płótnie. U niego zdjęcia są zawsze rewelacyjne. Co się zaś tyczy muzyki, to nie wiem jak on to zrobił, że muzyka elektroniczna tak idealnie się łączy z jego kadrami ale efekt końcowy jest mistrzowski!
Po czwarte SCENARIUSZ. Ten serial jest mądry. Dialogi i postacie są fenomenalnie rozpisane. Każdy odcinek, coś nam przekazuję. Czy to prawdę o świecie, czy o miłości, czy przyjaźni. Dzięki temu, tego serialu nie oglądasz do śniadania czy pisząc jednocześnie do znajomych. Każdy odcinek Młodego papieża się przeżywa. Jest jak książka z idealnie dobraną puentą (bynajmniej nie Coelhowską).
Po piąte ORYGINALNOŚĆ. To nie serial o superbohaterze. Jude Law to nie Kevin Spacey. Mamy tu dziewięciogodzinny film o papieżu, który ma problemy ze swoją wiarą, dzieciństwem i samotnością – a pomimo to serial nie jest obrazoburczy. Jest to mieszanka sacrum z profanum ale na inteligentnym poziomie, podany z europejskim wyczuciem. Ten serial to absolutny hit i serial 2016 roku. Bardzo polecam.
[su_divider style=”dashed” size=”1″ margin=”5″]
Pozostałe typy czytelników KWP, produkcje, które zebrały więcej niż jeden głos (tytuły mogą się powtarzać): The People v. O.J. Simpson, Belfer, Better Call Saul (Se02), BoJack Horseman (Se03), Preacher, The Walking Dead (Se07), The Night Manager, Atlanta, Expanse, The Grand Tour, The Fall.
Lol, ktoś zagłosował na Priczera ;D
PolubieniePolubienie
Nawet kilku ktosiów 🙂
PolubieniePolubienie
Gdzie the walking dead?
PolubieniePolubienie
W pozostałych 🙂 Polecam ctrl+f 🙂
PolubieniePolubienie
Oglądałem wszystkie sezony, ale moim zdaniem jest słaby. Poza okazjonalnymi emocjonalnymi scenami i charakteryzacją właściwie nic tam nie ma. Fabuła jest bardzo grubo szyta, a gra często mocno nieadekwatna do prezentowanej sytuacji. U mnie najwyżej 6/10.
Wygrywa jednak Westworld przed Stranger things.
PolubieniePolubienie
Gdzie Gra o tron, a gdzie Prawo ulicy… 🙂 Boooże, ile ja bym dał za jeszcze jeden sezon tego serialu. Pomyśleć, że zabierałem się do niego 3 lata.
PolubieniePolubienie
Może trochę hiperbolizuję jakościowo, ale do legendy przejdzie GoT na pewno. Tak jak przeszło The Wire 🙂
PolubieniePolubienie
A „Narcos”?
PolubieniePolubienie
Drugiego sezonu nie widziałem, a żaden z czytelników nie oddał głosu.
PolubieniePolubienie
Zabrakło mi The OA, które wciąż jeszcze załapało się na końcówkę roku. Ciekawa pozycja, choć nie dla wszystkich.
PolubieniePolubienie
Rzucę okiem, jak ogarnę pozostałe z powyższej listy 🙂 Dzięki!
PolubieniePolubienie
Zimowe wieczory sprzyjają oglądaniu seriali, za co chętnie się zabrałam. I jakie było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że niemal każdy w seriali, wymieniany wysoko w różnych rankingach, przerywałam po pierwszym odcinku… The OA – irytujące, dziecinne, i ta brzydka aktorka;) The Stranger Things – jeszcze bardziej dziecinne i o dzieciakach, czyli… dla dzieciaków? Narcos – ciągnie się jak guma od majtek (obejrzałam ze trzy odcinki). I jeszcze kilka się znajdzie.
Nie zawiodłam się na Kompanii Braci, to nic, że Amerykanie oczywiście zostali przedstawieni jako cud miód bohaterowie, ale ta krótka historia o losach żołnierzy wyzwoliła we mnie ogromny głód wiedzy na temat IIWŚ (olałam temat na lekcjach historii). Polecam!
Podobnie lubię The Walking Dead, ale makabryczne obrazki spowodowały nasilenie koszmarów sennych, z których budziłam się ze strachem…
Absolutnie kocham Grę o tron, polecam też Wikingów, The 100, no i cieszę się, że zgadzamy się z Czarnym Lustrem – mistrzostwo!
Co do ST – dam im szansę, bo bardzo ich rekomendujesz:) Jude Law? Moja miłość! 🙂
Dzięki wielkie za naprawdę ciekawą listę do obejrzenia!
PolubieniePolubienie
Uważam, że serial Korona jest czymś najlepszym co mogło spotkać widzów zakochanych w Wielkiej Brytanii. Oglądając serial można wkraść się za wielkie kurtyny brytyjskiej monarchii. Sam serial jest bardzo ciekawie poprowadzony, choć jeśli ktoś nie jest fanem politycznych wstawek, może poczuć się trochę zaniedbany.
PolubieniePolubienie
Nie wypada mi się nie zgodzić 🙂
PolubieniePolubienie
Zaskakująco widać sporą tendencję w kierunku fantastyki/science fiction itp.itd. To już nie są klasyczne seriale fabularne „o każdym z nas”, a przenoszące w zupełnie inny świat.
PolubieniePolubienie
Ale widać na liście, czy widać w ogóle?
PolubieniePolubienie
„Westworld” obejrzelismy w sylwestrowym ciagu- wciaz jestem pod wrazeniem…
Na liscie nie widze „Mr Robot” – a szkoda, choc przeciez sa gusta i gusciki. Moim znajomym sie nie spodobal.
Moj serial wszechczasow to „Carnivale”, pewnie malo kto pamieta bo to staroc z – bodajze – 2003 roku. Ale odkopac warto i obejrzec. Wkrotce do niego wroce.
„Strange Things” bylo mi polecane przez kilka osob filmowo zaufanych – ale czy to okolicznosci, w jakich ogladalam (szpital po operacji) czy moje zawyzone oczekiwania – film mnie bardzo rozczarowal. Nie czulam atmosfery i obejrzalam go wlasciwie bez wiekszego zainteresowania – a bardziej z braku lepszego zajecia (oraz wyboru).
„GoT” – super serial w poczatkowych sezonach – teraz ciagnie sie niemilosiernie i chyba sie tworcom pomysly z wolna koncza, nie wiem czy bede ogladac kolejny sezon. Tyle to nawet swinia nie zezre.
„Wikingowie” – miodzio!
„Fargo” – jak najbardziej!
„Penny Dreadful” – bardzo interesujacy dla milosnikow horroru i atmosfery Londynu Kuby Rozpruwacza. Oraz Evy Green (jedna z moich ulubionych aktorek zreszta).
Malo znany „Jonathan Strange i Mr. Norrell” – a wart wspomnienia…
Szkoda, ze nie popularyzuje sie u nas seriali skandynawskich, ktore sa naprawde dobre (osobiscie na nie poluje) – pewnie dlatego, ze rzadko spotyka sie polskie napisy dla nich.
PolubieniePolubienie