Na powyższe, postawione w tytule pytanie odpowiem już we wstępie – bardzo dobra książka. Tak dobra, że żałuję, iż miałem na jej przeczytanie zaledwie kilka dni, przez co nie mogłem w pełni delektować się intrygami oraz zdumiewającym pietyzmem, z jakim autor przedstawił wydarzenia bezpośrednio poprzedzające wybuch II wojny światowej. A jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o kolejnym potencjalnym bestsellerze Michaela Dobbsa, czytajcie dalej.
„Wojna Winstona” po raz pierwszy ukazała się na rynku… 15 lat temu. Dopiero po półtorej dekady jednak wydawnictwo Znak Literanova zdecydowało się na przetłumaczenie książki na język polski. Już po samej okładce, na której najbardziej w oczy rzuca się tytuł literackiej trylogii i kultowego już serialu „House of Cards” widać, co było katalizatorem wydania powieści o dochodzeniu do władzy Winstona Churchilla. Wspomniany bowiem trójksiąg rozszedł się za sprawą zainteresowania pierwowzorem postaci Franka Underwooda jak świeże bułeczki, tak więc kolejne tłumaczenia dzieł byłego doradcy Margaret Thatcher i szefa sztabu (a później nawet wiceprzewodniczącego) brytyjskiej Partii Konserwatywnej były tylko kwestią czasu.
Przyznam szczerze, że z powodu epatowania „Domkiem z kart” na okładce do „Wojny…” podchodziłem nieco nieufnie, niezbyt wierząc, że autorowi uda się zaciekawić mnie historią wpajaną Polakom już od czasów szkoły podstawowej. Okazało się jednak, że przedstawienie miesięcy poprzedzających wybuch najkrwawszego konfliktu w dziejach świata z perspektywy Brytyjczyków, a zwłaszcza zakochanego w sobie premiera Neville’a Chamberlaina oraz jego gabinetu i największego adwersarza – Winstona Churchilla – porwało mnie bez reszty.
Dobbs, podobnie zresztą jak autor wspomnianych w tytule „Sensacji XX wieku”, z wielkim wyczuciem fabularyzuje zapisaną w annałach historię. Każde wydarzenie i każda rozmowa prowadzona przez bohaterów książki podparta jest wnikliwym researchem, przez co absolutnie nie trąci sztucznością. Poznając marzenia o pokojowej nagrodzie Nobla wyznającego politykę układania się z Hitlerem premiera Chamberlaina, oczyma wyobraźni wręcz widzimy błogi uśmiech na jego twarzy. Czytając opisy londyńskich ulic czy bunkrów, a także ludzi szwendających się po ulicach stolicy Wielkiej Brytanii, możemy wręcz poczuć, jakbyśmy tam byli. A kiedy na kartach powieści autor przywołuje Polskę i Polaków (a robi to zaiste często), wylewa na czytelników znad Wisły kubeł zimnej wody, dając do zrozumienia, że nikogo tak naprawdę nie obchodziły losy „ludzi w dalekim kraju, o których nic nie wiadomo”.
Jak na książkę o wojnie samej wojny jest tu jednak niewiele. Pojawia się od czasu do czasu w doniesieniach prasowych, czy też krótkich opisach aktualnego rozmieszczenia wojsk na mapie Europy, jednak najważniejszy w tej książce jest triumfalny powrót Winstona Churchilla do wielkiej polityki. Od wyszydzanego i wyśmiewanego przegranego największej operacji desantowej I wojny światowej (bitwa o Galipoli), przez podstarzałego i mocno izolowanego politycznie przeciwnika ustępstw wobec Hitlera, po nadzieję Brytyjczyków na odzyskanie honoru i wygranie starcia z III Rzeszą. I chociaż wszyscy (tak przypuszczam) wiemy, jaką ostatecznie rolę Churchill odegrał nie tylko w polityce brytyjskiej ale i historii świata, Dobbsowi udaje się w kilku miejscach zaskoczyć czytelników.
Mimo niemal 600 stron objętości i namnożenia wątków „Wojnę Winstona” czyta się zaskakująco szybko. Autor podobnie w jak swoich najpopularniejszych tytułach przechodzi z jednej politycznej intrygi do kolejnej, a całość wzbogaca wątkami obyczajowymi, które pozwalają odetchnąć od gabinetów wypełnionych dymem cygar i oparów wysokoprocentowego alkoholu. Najlepsze jednak, a z drugiej strony najgorsze, jest to, że w przeciwieństwie do „House of Cards” momentami przerażające machinacje i manipulacje opisane w „Wojnie Winstona” miały miejsce naprawdę. I chociaż miejscami czuć, że Dobbs upycha tu i ówdzie elementy wyraźnie fikcyjne (wspomniany wyżej obyczaj), jego dość postmodernistyczne podejście do historii sprawia, że czytelnik historią żywo zaczyna się interesować. I to chyba największa wartość tej powieści. Osobiście sięgam już po ciąg dalszy, choć dostępny póki co tylko w oryginale. Ale co mi tam, jestem gotów do poświęceń.
PS: Książkę do recenzji otrzymałem od wydawnictwa Znak Literanova. Wydawnictwo nie miało wpływu na treść powyższego tekstu.