Skatologiczny humor z oczywistych względów od dawna kojarzony jest z literaturą niską (żeby nie napisać „gównianą”), ale prawdą jest, że babrali się nim nie tylko domorośli skandaliści (czy też autorzy scenariuszy amerykańskich komedii dla nastolatków), ale też nazwiska, które jednym tchem wymieniane są, kiedy pada pytanie o najważniejszych i najwybitniejszych pisarzy wszech czasów. Ciekawe tylko czy sięganie po ulotne niczym wspomnienie wczorajszego obiadu żarty bawiło w ich czasach tak samo, jak nas bawi dzisiaj. Albo i nie bawiło.
Niniejszy tekst został zainspirowany podobnym artykułem w serwisie mental_floss, z którego zaczerpnąłem większą część przykładów, urozmaicając jednak treść cytatami w języku polskim. Z oczywistych względów nie będzie tu mowy o takich dziełach jak „Sztuka pierdzenia” Pierre’a-Thomasa-Nicolasa Hurtaut (czy jak to się tam odmienia), gdyż jego klasykiem literatury nie sposób nazwać, chociaż wkładu w edukowanie jemu współczesnych odmówić nie można. Życzę przyjemnej lektury.
„Chmury” (423 r. p.n.e.), Arystofanes
Tak, ja też nie kryłem zaskoczenia. Okazuje się, że dowcipy lub nawiązania do puszczania strawy z wiatrem sięgają aż 5 wieku przed Chrystusem. „Chmury” to trzecia zachowana komedia Arystofanesa jest krytyką nowomodnego wychowania młodzieży. I chociaż nie ma tu tak wielu sprośnych żartów jak w innych jego utworach, w rozmowie mało inteligentnego półgłówka z Sokratesem (tak, tym Sokratesem), Arystofanes zgrabnie wkomponowuje dowcip o zawartości jelit i pochodnej procesu w nich zachodzących, przyrównując je go łoskotu grzmotów. Klasyka.
SOKRATES (zwracając się ku miejscu skąd śpiew wychodzi)
Arcyczcigodne o Chmury!… wołanie moje was doszło, jak widzę.
(obracając się do Strepsiadesa)
Głos czy słyszałeś ów boski, co razem huczał wśród grzmotów łoskotu?STREPSJADES (obracając się takie ku chmurom ze śmieszną postawą)
O błogosławne! Nie tylko wam hołd mój składam, lecz muszę odpierdnąć
temu grzmotowi waszemu, tak srodze strach mnie przejmuje i drżączka.
Godzi, nie godzi, lecz strasznie zaczyna teraz mi jeździć po flakach.(…)
SOKRATES.
Zaraz dowiodęć na tobie.
W święto gdy Panateneów rosołu objesz się, czyliż ci potem
burczeć nie zacznie żołądek i nagle z hukiem coś z niego nie wygrzmi?STREPSJADES.
Żywię Apollon!… Toć zaraz się sroży we mnie i miesza się
wszystko, ów zaś rosołek mi burczy, jak grzmoty, trzeszcząc straszliwie po flakach;
z razu cichutko: bzy bzybzybzy bzy bzy potem się wzmaga: purt purtpurt
a przy usiadce gwałtownie mi grzmoci: purtpurtpurt purt purt, jak one.SOKRATES.
Patrzno, z tej małej brzuszyny, braciszku, jakżeśto głośno zapierdział,
czemu więc, będąc bez końca, powietrze grzmieć by nie miało gwałtownie?
Boska Komedia (XIV wiek), Dante Aligheri, Piekło, Pieśń XXI
Spisana w XIV wieku fikcyjna wędrówka poety przez kręgi piekła, a następnie czyściec i niebo uważana jest za arcydzieło literatury, dzieło swoją symboliką i ważkością wykraczające ponad wszystko co do tej pory napisano. Symboliczny jest też żart autora, który na drodze głównego bohatera umieścił diabła, mobilizującego wojska… pierdzeniem.
Wtem ku lewemu pierzchnęli wałowi,
Wprzód wyciągnąwszy języki przed starszem,
Zębem przycięte, znak dziesiętnikowi.
A on im z kupra zagrał przed wymarszem.
„Opowieści Kanterberyjskie” (XIV wiek), Geoffrey Chaucer, „Opowieść Młynarza”
Jeden z największych zabytków literatury brytyjskiej, napisany przez Geoffreya Chaucera zbiór opowiadań snutych przez pielgrzymów udających się do grobu Thomasa Becketta w Canterbury tylko z opisu może wydawać się nudny i pompatyczny. Kiedy sięgnąć głębiej do tekstu, wyłowić można prawdziwe perełki, z których fragment jednej (rywalizacja dwóch młodzianów o piękną żonę młynarza, zakończoną kloacznym żartem i tragedią dla jednego z nich) prezentuję poniżej, a który na zajęciach z literatury rokrocznie wzbudza salwy niekontrolowanego śmiechu:
Mikołaj wstawał, by oddać urynę,
Myślał, że arcyprzednio zażaratuje,
Jeśli go tamten w dupę pocałuje.
Więc szybko okno otwiera i chyłkiem
Na zewnątrz gołym wypina się tyłkiem:
Całe pośladki do biodrowej kości.A w tejże chwili: „O moja miłości –
Absalom westchnie. – Przemów słówko jedno.
Ptaszyno, gdzieś ty?” – Wtem Mikołaj pierdnął.
Jak grzmot huknęło. Ciosem tym rażony,
Kleryk w ciemności został oślepiony.Trzymał jednakże gorące żelazo
I w środek dupy przytknął je od razu,
Aż skóra zlazła na dłoni szerokość.
Tak lemiesz dupę przypiekł mu głęboko.
„Komedia Omyłek” (1594 r.), William Shakespeare, Akt III
Szekspir też nie stronił od humoru toaletowego, co udowodnił m.in. w „Komedii Omyłek”, przyrównując obgadywanie do psotnego ulatniania, a następnie jego zapachem obdarowując konkretnego bohatera. Mistrz.
DROMIO z Syrakuz
Zanim wyłamiesz, łotrze, kości ci połamię.DROMIO z Efezu
Słów kilka chcę z tobą zamienić; słów jak wietrzyk ulotnych;
W oczy, nie za plecami, gdzie źródło masz wiatrów psotnych.DROMIO z Syrakuz
Precz, gburze, idź w polu szukać wiatrów jak ty sromotnych.
„Księga tysiąca i jednej nocy” (1709 r.), „Fatalne pierdnięcie Abu Hassana”
Tutaj niestety nie posłużę się pełnym cytatem w języku polskim, ale wiedzcie, że i w pełnej baśni książce znalazło się miejsce dla całej opowieści skoncentrowanej wokół niefortunnego efektu ubocznego pracy jelit. Jest to historia Abu Hassana, który podczas swojego ślubu puścił tak niespodziewanego bąka, że ze wstydu wolał uciec z ojczyzny, niż żyć z piętnem śmierdziela. Poniżej możecie posłuchać tej opowieści w wersji angielskiej, ze znakomitymi efektami dźwiękowymi (fragment, którego szukacie, zaczyna się w 3:40).
„Korzyści płynące z pierdzenia” (1722 r.), Jonathan Swift
Autor m.in. „Podróży Guliwera” swego czasu wyrósł na prawdziwego konesera flatulencji, nie ograniczając się do jednego żartu, ale przygotowując w 1722 roku kilkudziesięciostronicowy esej wyliczający niezliczone zalety puszczania bąków. Przy okazji rozróżnił sześć ich rodzajów:
- bąk gromki (czyt. donośny)
- bąk podwójny (czyt. seria bąków)
- bąk syczący (czyt. cichacz)
- bąk mokry (hmmm, tutaj niech każdy wpisze swoją interpretację)
- bąk ponury (czyt. taki, którego chcieliśmy powstrzymać, ale się nie udało)
Pełną treść eseju (niestety, tylko w wersji angielskiej) znajdziecie pod tym adresem.
„1601” (1880 r.), Mark Twain
Opublikowany anonimowo w 1880 roku paszkwil Marka Twaina (przyznał się do jego autorstwa dopiero 26 lat później) był fikcyjnym fragmentem z pamiętnika jednej z dwórek królowej Elżbiety, która wspomina rozmowę jaką królowa odbyła ze słynnymi współczesnymi jej pisarzami. I nie byłoby w tym nic zabawnego, gdyby nie jej tematyka.
Otóż podczas toczącej się w obecności Elżbiety rozmowy ktoś nie daje rady powstrzymać ponurego (patrz akapit o eseju Swifta). Zdenerwowana królowa zaczyna dochodzić, kto był źródłem zakłócającego spokój fermentu, ale każdy kolejny podejrzany wypiera się winy, a obecni w sali przedstawiciele literackiego światka dodatkowo całe zajście komentują. Francis Bacon nazywa je „doskonałym występem”, z kolei Szekspir „zapychającą firmament zgnilizną”.
Ostatecznie do występku przyznaje się Walter Raleigh (faworyt królowej, arystokrata, żeglarz i pisarz), dodając jednak, że pierdnięcie nie spełniało jego standardów, w dowód czego puszczając jeszcze jednego: tym razem donośniejszego.
Całość (łącznie z rozmowami o obyczajach i seksie, które następują po wymianie gazowych uprzejmości) przeczytacie na stronach Projektu Gutenberg.
„Ulisses” (1922 r.), James Joyce
W jednej ze scen uznawanego za arcydzieło „Ulissesa” przedstawiona jest walka jego głównego bohatera, Leopolda Blooma, z ulatniającym się wczorajszym obiadem. Nie powinno nas to jednak zbytnio dziwić – wszak strumień świadomości Joyce’a, manifestujący się tą powieścią, przez wiele lat wzbudzał liczne kontrowersje, a ona sama uznana była za nieprzyzwoitą. Jeden czy dwa smrodliwe kawałki trochę się do tego przyczyniły.
Przeczytał spokojnie, powstrzymując się, pierwszą szpaltę i, ustępując, ale stawiając opór, rozpoczął drugą. Pośrodku, gdy ostatni opór ustąpił, pozwolił swym wnętrznościom wypróżnić się spokojnie, czytając nadal, a potem czytał cierpliwie, a owo lekkie wczorajsze zatwardzenie minęło zupełnie. Mam nadzieję, że nie było dostatecznie duże, żeby znowu sprowadzić hemoroidy. Nie, w sam raz. Ach! Przy obstrukcji jedna tabletka cascara sagrada. Życie mogłoby być takie. Nie poruszyło go to i nie wstrząsnęło, ale było szybkie i zgrabne. Drukują teraz cokolwiek bądź. Głupi sezon. Czytał dalej, siedząc spokojnie nad swym własnym wznoszącym się smrodem. Z pewnością zgrabne. Matcham często rozmyśla o owym majstersztyku, dzięki któremu zdobył roześmianą czarodziejkę, która teraz. Rozpoczyna się i kończy moralnie. Dłoń w dłoni. Sprytne. Przejrzał to, co już przeczytał, i wczuwając się w spokojny odpływ moczu, zazdrościł serdecznie panu Beaufoy, który napisał to i otrzymał honorarium trzy funty trzynaście szylingów i sześć pensów.
„Buszujący w zbożu” (1951 r.), J.D. Sallinger
Zaraz po publikacji jedna z najbardziej potępianych książek w USA, obecnie lektura praktycznie obowiązkowa w tamtejszych liceach i szkołach wyższych. A wszystko przez aluzje czynione do seksualności nieletnich i wulgarność, która manifestowała się niekiedy dość obscenicznymi (dla współczesnych autorowi czytelników rzecz jasna) scenami. Jedna z nich to dygresja głównego bohatera, z czasów sprzed ucieczki ze szkoły i udaniu się na tułaczkę po Nowym Jorku. Przynajmniej 65 milionów osób zapoznało się z historią biednego Edgara, który niczym grom z jasnego nieba przerwał przemówienie szkolnego dobroczyńcy. Poniżej przytaczam ten wątek w całości.
W „Pencey” mieszkałem w nowym skrzydle, które się nazywało „Ossenburger Memoriał”. Lokowano tam tylko uczniów trzeciej i czwartej klasy. Ja byłem w trzeciej, mój lokator – w czwartej. Nazwano ten budynek ku czci Ossenburgera, byłego wychowanka „Pencey”. Facet zbił gruby majątek na przedsiębiorstwie pogrzebowym. A wszystko dzięki temu, że na obszarze całego kraju pozakładał filie swojej firmy, która podejmuje się grzebać nieboszczyków po pięć dolarów od sztuki. Żebyście zobaczyli tego Ossenburgera! Bardzo możliwe, że po prostu pakuje ich do worków i topi w rzece. No, ale uczelni ofiarował kupę forsy i dlatego ochrzczono nowe skrzydło gmachu jego nazwiskiem. Na pierwszy w roku mecz piłki nożnej przyjechał olbrzymim cadillakiem, a my musieliśmy wstać na trybunach i zafundować mu „lokomotywę” – tak się u nas nazywa huczna owacja. Nazajutrz w kaplicy Ossenburger wygłosił do nas przemowę, która trwała około dziesięciu godzin. Najpierw opowiedział pół setki starych kawałów, żeby nam pokazać, jaki z niego równy chłop. Potem zaczął się zwierzać, że nigdy się nie wstydzi, kiedy ma kłopoty czy coś w tym rodzaju, paść na kolana i modlić się do Boga. Pouczał nas, że zawsze, gdziekolwiek się znajdziemy, powinniśmy się modlić, rozmawiać z Bogiem i tak dalej. Mówił, że trzeba uważać Jezusa za przyjaciela. Oznajmił, że on stale do niego przemawia. Nawet wtedy, kiedy prowadzi wóz. Tym mnie wprost zastrzelił. Od razu wyobraziłem sobie tego spasionego faryzeusza, jak wrzuca pierwszy bieg i prosi Jezusa, żeby mu zesłał kilku sztywnych do pochówku. Jedyny naprawdę udany dowcip trafił się w połowie przemówienia. Ossenburger właśnie opowiadał nam, jaki to z niego był kiedyś elegant i hulaka, gdy nagle pewien koleś siedzący w rzędzie przede mną, Edgar Marsalla, puścił bąka, aż się rozległo pod sufit. Bardzo ordynarnie się zachował, na dobitkę w kaplicy, ale śmiesznie było okropnie. Byczy chłopak ten Marsalla. Myślałem, że dom wyleci w powietrze. Nikt prawie nie roześmiał się głośno, a Ossenburger gadał dalej, jakby nigdy nic, ale Thurmer, nasz dyrek, oczywiście wszystko zauważył ze swojego miejsca po prawicy mówcy, obok ambony. Mało go krew nie zalała. Na razie nic nie powiedział, dopiero następnego wieczora zatrzymał nas w gmachu szkolnym na dodatkowe zajęcia i palnął do nas mowę. Powiedział, że chłopak, który zakłócił spokój w kaplicy, nie jest godny uczelni „Pencey”. Próbowaliśmy namówić Marsallę, żeby powtórzył swój numer podczas tej przemowy dyrka, ale nie był w nastroju. Odbiegłem od tematu, a chciałem tylko wytłumaczyć, gdzie kwaterowałem w „Pencey”: w nowym skrzydle imienia Ossenburgera.
Dorzucam wiersz A. Fredry „O pierdzeniu” – https://pl.wikisource.org/wiki/O_pierdzeniu 🙂
PolubieniePolubienie
Proponuję „Traktat o pierdzeniu” Salvadora Dalego.
PolubieniePolubienie
Znaleziona kiedys kategoria bakow:
– bulgot wanienny
– cichy towarzyski
– podkoldernik jadowity
– grzmot polny
🙂
PolubieniePolubienie
Ogólnie znana ludzka czynność biologiczna wpisała się wg mnie w najweselszą i kapitalną polską poezję satyryczną.
Jak wspaniale jest pośmiać się z definicji opisywanych sytuacji – sprawy wstydliwej acz wyjątkowo namnażającej zdrowie każdego czytelnika w wyniku wzniecenia wybuchów najprzedniejszych furii śmiechu! Podkreślam także unikalną kolejność opisanych przypadków i filozoficzność konstrukcji owego „Traktatu o pierdzeniu” co stanowi, że bez wahania zaliczam go do rangi niezwykłych utworów literackich, mogących rozbawiać wszystkich a w tym względzie także ponuraków.
Oto prawdziwa sztuka wynikająca z posiadanego wielkiego talentu poetyckiego!
Brawo! Brawo Panie Aleksandrze, hrabio i kapitanie oraz Mistrzu słowa za to, że pokrzepiasz Polaków przednim humorem!
Sławomir Czarnecki
PolubieniePolubienie