Szedłem na „Króla Artura: Legendę Miecza” jak na ścięcie, zniechęcony negatywnymi recenzjami krytyków na Zgniłych Pomidorach. Owszem, miałem ze sobą odrobinę chmielu, żeby całość weszła gładko i bezboleśnie, ale… nawet bez odrobiny alkoholu bawiłbym się na nowym filmie Guya Ritchiego wyśmienicie.
Zaprawdę powiadam Wam – jeżeli nie jesteście emocjonalnie przywiązani do legend arturiańskich i nie będzie Wam przeszkadzało, że elementem wspólnym jest tu jedynie tytułowy miecz i imiona bohaterów, to wyjdziecie z kina z wielkim bananem na twarzy.
Zawadiacki film nie bez wad

Nowy „Król Artur” to dość wyraźne, mocno teledyskowe skrzyżowanie „Władcy pierścieni”, „Gry o tron”, „Porachunków” i „Przekrętu”. Coś, co po prostu nie mogło się udać. Wyszła z tego jednak mieszanka sprawiająca nie mniejszą uciechę, niż świeżo wyjęta z pieca na drewno pizza, skomponowana z ulubionych składników i zjedzona (na diecie, więc z poczuciem przyjemnej winy) w towarzystwie najlepszych, ale niezbyt rozgarniętych kumpli, którym gęby się nie zamykają.
Szczerze polecam, bo to jeden z niewielu przypadków, kiedy z gówna (zwiastuny) faktycznie udało się ukręcić spektakularnie smagający bicz.
PS: Sądząc po reakcjach na ten celowo krótki i enigmatyczny tekst, który w pierwszej kolejności wpadł na Facebooka KWP, czytelnicy zdają się być podobnież zadowoleni z seansu, pomimo wad, których „Legenda miecza” nie jest pozbawiona.
Zanotowalem gdzieś kiedyś fakt że taki film wchodzi do kin ale nie uznawałem za stosowne nawet szukać infirnacji o nim. Teraz czytam, że to dzieło Guya Ritchiego. Idę! 😉
PolubieniePolubienie
Czekam na Recke z „Ghost in the shell”.
PolubieniePolubienie
Był lepszy, niż się spodziewałem, ale do anime nie ma startu.
PolubieniePolubienie
Powiem tak: to nie jest film dla kogoś, kto oczekuje twardej, historycznej prawdy. To dobra rozrywka i dobry odmóżdżacz. Nawet podczas niektórych komedii nie uśmiałam się tak, jak podczas niektórych momentów w tym filmie. Nawet polały się łzy. U mnie i u męża.
PolubieniePolubienie
No dokładnie tak było. Widać było rękę Ritchiego w początkowej fazie filmu choćby, gdy główny bohater w swoim przybytku opowiadał o całym swoim dniu (od samego początku mów. – No to, obudziłem.) i były kapitalnie pościnane na szybko migawki o każdej osobie o której mówił (oczywiste nawiązanie do Przekrętu). Fajny, lekki film, ale tak jak ktoś już wspominał – nie dla ludzi twardo trzymającej się legendy. Niemniej polecam, dobrze widzieć Guya w formie i Hunnama nie jeżdżącego na motocyklu (SOA).
PolubieniePolubienie