Wakacje za nami, dni coraz krótsze, za oknem leje, czas więc najwyższy na przeproszenie się z kinem. W multipleksach bowiem po letniej posusze zaczyna się okres, w którym z małymi wyjątkami blockbustery zaczynają ustępować filmom dla nieco bardziej wymagającego widza. Wcale to jednak nie oznacza napływu dzieł naśladowców Bergmana – wystarczy, że jesienna ramówka oprócz efekciarskiej rozwałki proponuje nam zgrabne scenariusze, a odchudzanie portfeli przestaje wydawać się koszmarem.
Inna sprawa, że pieniędzy wcale nam nie musi ubywać, gdyż obejrzenie wszystkich filmów z poniższej listy tych teoretycznie najbardziej wyczekiwanych dzięki umiejętnemu planowaniu może się okazać wcale opłacalnym interesem.
Wszystko bowiem dlatego, że od początku września wszyscy widzowie będą mogli skorzystać z oferty Multikina, pozwalającej na zakup dowolnego biletu na seans 2D lub 3D w cenie nieprzekraczającej 15 złotych. Co więcej, podczas tzw. MEGAŚRODY widzowie będą mogli zapoznać się nie tylko z filmami aktualnie wyświetlanymi na ekranach, ale także przebierać w przedpremierowych pokazach, oglądając wyczekiwane filmy nie tylko wcześniej, ale również taniej.
Prezentowana więc poniżej złota jesienna dziesiątka, crème de la crème kinowego repertuaru, kosztować Was może nie więcej, niż zakup dwóch płyt na Blu-rayu. Grzech nie skorzystać. Ale jeszcze cięższy grzech to nie obejrzeć poniższych produkcji na srebrnym ekranie.
Na co dokładnie warto czekać?
To (08.09)

Na ten film w sumie czekać nie musicie, gdyż swoją premierę miał w ostatni piątek. I wiele wskazuje na to, że będzie można go zaliczyć do jednej z najbardziej udanych adaptacji prozy Stephena Kinga. Zachwyceni wydają się zarówno krytycy (w chwili pisania tego tekstu „To” miało 90% pozytywnych recenzji na Zgniłych Pomidorach), widzowie (ocena 8.4 na IMDb nie bierze się wszak znikąd), jak i autor niniejszego tekstu (5/5 w notach KWP). Jeśli więc lubicie horrory w starym, dobrym stylu, jeśli podoba Wam się „Stranger Things” i produkcje o młodych, dorastających bohaterach (do tego filmu przymierzali się twórcy „ST” właśnie, ale ostatecznie nakręcili własny serial), tegoroczne „It” na pewno przypadnie Wam do gustu. A fani mistrza powieści grozy mogą odetchnąć z ulgą, bo po wielu latach posuchy, wreszcie doczekali się godziwej adaptacji jednej z jego najlepszych książek.
American Assassin (15.09)

Kolejna adaptacja, tym razem nieco młodszej powieści Vince’a Flynna o tym samym tytule. Chociaż osobiście mam niewielkie uprzedzenie co do filmów z przymiotnikiem „amerykański” w tytule (nie pamiętam dobrej produkcji naznaczonej w ten sposób), na „American Assassin” patrzę z dużym zainteresowaniem. Podsycają je stosunkowo wysokie oceny literackiego pierwowzoru w serwisach Lubimy Czytać i Goodreads oraz tęsknota za akcyjniakiem w stylu pierwszych czterech filmów o Bournie (zeszłoroczną odsłonę litościwie pomijając). Czyli światowy spisek, CIA, niepowstrzymany antagonista, strzały skutkujące chlapaniem krwią, gapienie się w monitory i rozczulanie się nad zajebistością głównego bohatera – Mitcha Rappa. Wystarczy zresztą spojrzeć na zwiastun (zwłaszcza końcówkę), by stwierdzić, że to film idealny na kinowy seans.
Premiera 15 września, ale już 13.09 możecie załapać się na przedpremierowe pokazy w Multikinie.
Kingsman: Złoty krąg (22.09)

Pamiętam jak wielkim szokiem była dla mnie pierwsza część – nie znałem materiału źródłowego, seans kinowy odpuściłem, ale kiedy „Kingsman: Tajne służby” trafił na moją wycieraczkę pod postacią Blu-raya, wreszcie znalazłem dla niego chwilkę. A potem kolejną. I jeszcze jedną. A słynną scenę masakry w kościele bigotów, nie przesadzając, obejrzałem już chyba z 50 razy. Najlepszy film szpiegowski 2015 roku po dwóch latach wreszcie doczeka się swojego sequela. I z tego co zrozumiałem ze zwiastuna, brytyjscy szpiedzy-zabójcy będą ratować świat (albo samych siebie, gdyż siedziba Kingsman zostaje na początku filmu zniszczona) ramię w ramię ze swoimi kolegami zza Atlantyku. Jeżeli całość będzie przynajmniej w połowie tak dobra jak jedynka, to na pewno zobaczycie ten tytuł w zestawieniu najlepszych produkcji tego roku.
Również drugą część „Kigsman” możecie obejrzeć dwa dni przed polską premierą (20.09), albo poczekać do dnia premiery i za jednym zamachem przypomnieć sobie część pierwszą, by po chwili delektować się sequelem za sprawą minimaratonu przygotowanego przez Multikino.
Blade Runner 2049 (06.10)

To jeden z tych filmów, które zdecydowanie nie potrzebują niczyjej rekomendacji. Ale jeśli już jakiejś potrzebujecie, niech będzie nią reżyser – Denis Villeneuve – twórca mrocznego „Labiryntu” (ang. „Prisoners”) oraz fenomenalnego, nominowanego do Oscara „Nowego początku” (ang. Arrival). Jeżeli ktoś w Hollywood w chwili obecnej może sprawić, że kontynuacja legendarnej epopei science-fiction na motywach powieści Philipa K. Dicka będzie udanym filmem, to tylko Villeneuve. Pierwsze opinie nt. pokazanych tu i ówdzie fragmentów tylko podkręcają atmosferę wokół „2049” i jeśli okaże się, że Kanadyjczyk dowiezie coś niemożliwego do dowiezienia, to będę spokojny o jego kolejny projekt – adaptację „Diuny” Franka Herberta.
Twój Vincent (06.10)

Kiedy na światowej premierze film dostaje 15-minutową owację na stojąco, kiedy 4 lata pracy ponad 120 malarzy przekłada się na 88-minutowego wizualne arcydzieło, składające się z ponad 65 tysięcy (!) ręcznie malowanych obrazów, kiedy wiesz, że za prawdopodobnie najpiękniejszą biografią jednego z najsłynniejszych malarzy w dziejach stoją Polacy, chyba nie musisz się zastanawiać, czy warto wybrać się do kina. „Twój Vincent” to podróż przez życie Van Gogha, przedstawiona wyłącznie za pomocą charakterystycznych dla niego technik malarskich. Podróż, która zaczyna się rok po jego śmierci, a której osią jest list Vincenta do Theo Van Gogha, brata artysty. Nie zapowiada się więc dzieło Polaków na trzymającą w napięciu historię, ale dam sobie głowę uciąć, że bardziej wpadającego w oko filmu jeszcze długo nie zobaczymy.
Pierwszy śnieg (13.10)

Szczerze mówiąc jakoś nie mogę się przekonać do twórczości Jo Nesbø. Kiedy spora część świata zachwyca się jego powieściami o Harrym Hole, ja nie jestem w stanie dokończyć tragicznych wręcz „Karaluchów” (tom drugi, wersja audio z udziałem fatalnego Borysa Szyca). Dochodzą do mnie jednak sygnały, że norwerskiego pisarza najlepiej zacząć od fabuł osadzonych w Norwegii i może to dlatego pierwszą poważną ekranizacją Nesbø jest właśnie film dziejący się w okolicach Oslo. „Pierwszy śnieg” to siódmy tom, przez wielu uznawanych za najlepszy z jego dotychczasowych dokonań. Opowieść skupia się na kolejnym śledztwie detektywa-alkoholika, tropiącego mordercę lubującego się w stawianiu na miejscu zbrodni uroczych bałwanów (stąd tytuł „Snømannen / The Snowman”). Nie chcę zdradzać zbyt wiele fabuły (bo jej nie znam), ale wystarczy spojrzeć na świetny zwiastun, by poczuć dojmujący norweski chłód i klimat rodem z „Siedem” Finchera. To może być doskonały kryminał, który, miejmy nadzieję, nie podzieli losów ekranizacji przygód Lisbeth Sallander.
Thor: Ragnarok (25.10)

Może to zabrzmi dziwnie, ale mimo braku kontaktu z wcześniejszymi dwoma filmami o „Thorze”, patrzę na nadchodzący „Ragnarok” z nieukrywanym zainteresowaniem. Przyczyną tego dziwnego ożywienia (dziwnego, gdyż filmy z udziałem „Avengers” są dla mnie jak dżuma wymieszana z cholerą) jest postać reżysera – Taika Waititiego, Nowozelandczyka odpowiedzialnego za zaliczających się do najlepszych komedii dekady dwóch filmów – „Co robimy w ukryciu” („What We Do in the Shadows”) oraz „Dzikich łowów” („Hunt for the Wilderpeople”). Już sam zwiastun (z fenomenalnym „Immigrant Song” w tle) sugeruje rzecz podobnie niekonwencjonalną, co „Strażnicy galaktyki” i mam cichą nadzieję, że będę się bawił na nim równie dobrze, co na ich drugiej części. I chociaż, jak wspomniałem, nie lubię MCU, tak podziwiam Marvela, że nie boi się eksperymentować z reżyserami. Szkoda, że podobnym zaufaniem Disney (swoją drogą właściciel komiksowej wytwórni) nie darzy reżyserów spin-offów „Gwiezdnych wojen”.
Morderstwo w Orient Expressie (24.11)

Czyli historia stara jak świat (a przynajmniej tak stara jak pierwsze wydanie książki Agathy Christie), ponownie na ekranie. Tym razem w wyjątkowo gwiazdorskiej obsadzie, która jest w zasadzie jedynym wabikiem dla widzów zaznajomionych z pierwowzorem. Dlaczego więc czekam na „Morderstwo w Orient Expressie”? W przeciwieństwie do fanów serialu (czy też serii filmów) z Herculesem Poiorotem, po prostu nie trawię Davida Sucheta w jego interpretacji „prawdopodobnie najlepszego detektywa na świecie”. Z wielką przyjemnością sprawdzę natomiast, co z tą rolą zrobi Kenneth Branagh, będący jednocześnie reżyserem niniejszej ekranizacji.
Coco (24.11)

Nowy film Pixara. I na tym właściwie mógłbym zakończyć rekomendację, bo jak wszyscy wiemy, studio nie zawodzi – przynajmniej jeśli chodzi o pierwsze części swoich produkcji (spuśćmy zasłonę milczenia na kolejne części „Aut” czy „Samolotów”). Tym razem studio pochyla się nad meksykańskim folklorem, muzyką i wierzeniami, dlatego wraz z głównym bohaterem udamy się w filmie do Krainy Umarłych. Znając wyobraźnię twórców „Wall-Ego” czy „W głowie się nie mieści”, możemy spodziewać się wzruszającej historii ze zrozumiałym dla każdego morałem. I to wszystko pomimo faktu, że pierwszy zwiastun nieco zbyt mocno trąci „Ratatujem”. Sami zresztą zobaczcie.
Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi (14.12)

Czy jest ktoś, kto nie czeka na kolejne „Gwiezdne wojny”? Tak myślałem. Miejmy jednak nadzieję, że oprócz tytułu twórcy uraczą nas tym razem czym innym, aniżeli kolejnym remakiem w stylu sympatycznego, ale strasznie wtórnego „Przebudzenia mocy”. Chociaż fakt, że Rey będzie trenowana przez Luke’a, podobnie jak Luke był trenowany przez Yodę w „Imperium kontratakuje” niesie pewne obawy, że od kolejnego quasi-remake’u raczej nie uciekniemy. Obym się mylił i oby „Ostatni Jedi” zaiste okazał się filmem, na który warto było czekać.
Czegoś zabrakło? Dajcie znać w komentarzach.
Tekst powstał we współpracy z siecią kin Multikino.
Ponieważ tekst powstał we współpracy z siecią „Multikino” to myślę, że jest to dobra okazja by zapytać o kwestie związane z wizytami w kinach.
Po pierwsze – czy kierownictwo zdaje sobie sprawę z tego, że potencjometry w salach kinowych nastawiane są w okolicach progu bólu? Obsługa zawsze twierdzi, że „nic nie może zrobić”. Czy na prawdę chcecie nam uszkadzać słuch? Widzę tu tylko dwie możliwości – albo nikt z osób za to odpowiedzialnych do kina nie chodzi, albo wszyscy mają już tak przytępiony słuch, że nie robi im to wielkiej różnicy. Ale dlaczego robicie to innym?!?
Po drugie – pomimo niemałej ceny biletu – stado obrzydliwych reklam, w dodatku nigdy nie wiadomo kiedy się zakończą (w przeciwieństwie do kin np w Niemczech). Klienci mają zapłacić za bilety, popcorny itp – i w zamian dostają jeszcze siłą wtłaczane do uszu reklamy. Oczywiście jak ktoś nie chce obejrzeć początku filmu za który zapłacił, może reklamy pominąć – przyjść np 45 później – wtedy już raczej powinny zniknąć. Innego sposobu nie ma.
Jak dla mnie jest to wyraz pogardy dla klientów którzy kupują bilety. Bardzo chętnie obejrzałbym sobie jakiś dobry film w kinie. Niestety, pogardliwy stosunek do widzów – uniemożliwia mi to. Za bardzo cenię sobie moje zdrowie.
PolubieniePolubienie
Dokonałe zestawienie! Na kilka z wymienionych tu przez Ciebie filmów ostrzę sobie zęby już od jakiegoś czasu, na pozostałe też chętnie zerknę.
Pozdrawiam zza blogowej miedzy.
PolubieniePolubienie
Właśnie takich rekomendacji potrzebowałam. Świetny wpis, prosty w swej istocie, ale konkretny.
PolubieniePolubienie
Przez całe lato obejrzałam tylko „Dunkierkę”, czas się rzucić na kina 😀 Na pewno pójdę na Vincenta oraz Blade Runnera, jak tylko obejrzę pierwszą część – próbowałam ją obejrzeć zaraz po przeczytaniu książki i wymiękłam po kilku scenach… bo cały film jest absolutnie inny od tego, co wyobrażałam sobie czytając książkę. Teraz dzieło Dicka trochę już zapomniałam, więc obejrzę spokojnie i ze świadomością, że to tylko luźne nawiązanie.
Gwiezdne Wojny oczywiście obowiązkowe, chciałabym wreszcie zrobić sobie porządny maraton wszystkich części i zrozumieć ich fenomen, na razie jestem po prostu na bieżąco.
Reszta mało mnie interesuje – nie znoszę kryminałów w żadnej postaci, nawet jeżeli są oparte na książkach najlepszych autorów – takie małe zboczenie.
PolubieniePolubienie
No jak to, a „American beauty” – i American w tytule i film świetny 😉
PolubieniePolubienie
Tak, wkradła się tu pewna nieścisłość do mojej wypowiedzi 🙂
Tak jak odpowiedziałem mailowo innemu czytelnikowi: Odwoływałem się raczej do nieco nowszych produkcji („American Hustle”, „American Gangster”, „American Made”). Przecież nie powiem złego słowa o „American Ninja” czy „American Beauty” 🙂
PolubieniePolubienie
A American Beauty? Naznaczony tym przymiotnikiem a wybitny 🙂 Do Jo Nesbo tez nie moge sie przekonać. Dziekuje za liste!
PolubieniePolubienie
Dzięki za zwrócenie uwagi 🙂
Polecam moją odpowiedź na komentarz Ani powyżej 🙂
PolubieniePolubienie
Komisarz Harry Hole i cykl z Oslo, to tak naprawdę kronika jungowskiego cienia Norwegów, ponoć najszczęśliwszego narodu na świecie; tylko biegaczki na nartach jakoś tak często na astmę chorują. Włóczyłem się ostatnio po wyspie Svolvaer, gdzie nad fiordem stoi drogowskaz: w prawo – Centrum, w lewo Narvik, tak ten nasz Narvik. A nad głową ludzie przeskakiwali między skalnymi paluchami trolla. I powieści Jo Nesbo w rękach emigrantów z Kongo czy Magrebu, osiedlanych za kołem polarnym. Ultima Thule XXI wieku.
PolubieniePolubienie
Pierwsza ekranizacja „Morderstwa w Orient Expressie” Sidneya Lumeta z 1974 roku przyniosła Oscara dla Ingrid Bergman, za jedną scenę nakręconą mastershotem – przesłuchanie przez Herculesa Poirot, w tej roli Albert Finney. A w pozostałych Sean Connery, John Gielgud, Lauren Bacall, Jacqueline Bisset, Anthony Perkins, Vanessa Redgrave, Michael York, Richard Widmark i Jean-Pierre Cassel, tata Vincenta Cassel.
David Suchet jako belgijski detektyw narodził się później, gdyż Albert Finney był notorycznie zmęczony, jednocześnie grał w teatrze szekspirowskie role. Podobnie zresztą jak Vanessa Redgrave i John Gielgud.
PolubieniePolubienie
A co jest nie tak z Lisbeth, ze „miejmy nadzieję, nie podzieli losów ekranizacji przygód Lisbeth Sallander.”?
PolubieniePolubienie
Fincher zrobił arcydzieło, ale nie pokusili się o ekranizacje kolejnych tomów. Bardzo żałuję.
(Uprzedzając, wersja szwedzka mnie nie kręci.)
PolubieniePolubienie
No właśnie, już miałem pisać o klasyku z Michaelem Dudikoffem w roli głównej 😉 Takoż złego słowa nie powiem.
PolubieniePolubienie
Sugeruję jeszcze „American History X”.
PolubieniePolubienie
Ja jestem wielką miłośniczką mrocznych kryminałów Jo Nesbø i komisarza Harego Hole i z wielką niecierpliwością czekam na premierę „Pierwszego śniegu”. Ja zaczęłam czytać ten cykl od „Pentagramu”. Jestem też fanką Davida Sucheta w roli detektywa Herculesa Poirot. Czyli trochę mi nie po drodze z tym wpisem. Szkoda, bo zaczęłam czytać KULTURĄ W PŁOT od wpisu o Islandii. Zdanie o tym, że rząd Islandii zrezygnował z budowy autostrady odkąd okazało się, że tereny pod jej budowę zamieszkują elfy, doprowadziło mnie do tego, że w tym roku odwiedziłam tę wyspę.
PolubieniePolubienie
Gdyby wszyscy we wszystkim się zgadzali, na świecie byłoby strasznie nudno 🙂
Gratuluję wycieczki, ja niestety czasu jeszcze nie znalazłem 😦
PolubieniePolubienie
Obawiam się, że „Coco” nie spodoba mi się tak bardzo jak „Księga życia” (którą obejrzałam sama i z dziećmi wiele razy), ale dam mu szansę.
Najbardziej czekam na „Twojego Vincenta” – wrocławska CeTa miała duży udział w tej produkcji i już od bardzo dawna czekam, aż film wejdzie do kin.
Dzięki za ten wpis, skorzystam w pakietu Multikina!
PolubieniePolubienie