Tylko w trzech krajach na świecie 9-odcinkowa koreańska produkcja “Squid Game” nie jest najpopularniejszym obecnie serialem. Jedynie mieszkańcy Indii, RPA i Ukrainy ekscytują się inną zawartością streamingowego giganta. Reszta świata z wypiekami na twarzy woli oglądać szokujący hit o rozstrzeliwaniu dłużników. Dlaczego?
Instynkt podpowiada, że chodzi właśnie o szokujące sceny egzekucji, które we fragmentach podbiły sieci społecznościowe z Tik Tokiem na czele. Ale to nie wszystko, co stanowi o atrakcyjności serialu prezentującego perypetie zmniejszającej się z odcinka na odcinek grupy zadłużonych po uszy ludzi, rywalizujących na śmierć i życie o nagrodę w wysokości 45,6 miliarda koreańskich wonów (około 153 miliony złotych).
Owszem, gatunek tzw. battle royale, po raz pierwszy zaprezentowany szerszej widowni za sprawą filmu o takim samym tytule przed 21 laty, przeżywa w ostatnim czasie swoisty renesans. Opowieść o rywalizacji grupy ludzi, z której tylko jedna osoba, po sprawnym wymordowaniu reszty stawki, może wygrać główną nagrodę, miała przez ostatnie dwie dekady dość liczne grono reprezentantów (z “Igrzyskami śmierci” na czele). Jednak dopiero przeniesienie tego pomysłu do gier wideo spowodowało prawdziwy wysyp mniej lub bardziej udanych kopii.

Ale nie ma to być tekst o bijącym rekordy popularności “Fortnite” czy jego nieukrywanym wpływie na show-biznes, ale zaskakującym sukcesie niepozornego koreańskiego serialu, którego popularności nie przewidział nawet Netflix. Tak przynajmniej twierdzą jego włodarze, acz nie trudno się domyślić, że zarówno ich, jak i widzów zainteresowanie produkcjami z Korei Południowej rozbudził fenomenalny, nagrodzony Oscarem w ubiegłym roku film “Parasite” w reżyserii Joon Ho Bonga.

To właśnie dzięki niemu tak szerokie grono widzów zdało sobie sprawę, jak wielka przepaść w ostatnich latach otworzyła się pomiędzy biednymi i bogatymi, nie tylko zresztą w samej Korei. Przepaść, na skraju której stają bohaterowie, próbujący odnaleźć się w świecie, w którym de facto nie mają szansę na poprawę swojej życiowej sytuacji. Co ostatecznie, tak jak zresztą i w “Squid Game”, prowadzi do krwawego rozwiązania.

“Squid Game” nie prezentuje co prawda, przynajmniej w pierwszych odcinkach, dokładnie tego samego schematu – biednych ustawionych naprzeciwko bogatych – ale zadłużonych po uszy z różnych względów przedstawicieli różnych klas społecznych. W długi, zarówno w serialu, jak i prawdziwym świecie, wpadają bowiem wszyscy: i zdawałoby się bogaci przedsiębiorcy, i praktykujący hazard przedstawiciele klasy średniej, jak i ci z najuboższych warstw społecznych. Łączy ich jedno – desperacja. Choćby nie wiem jak się starali, ze spirali długów nie dadzą rady wyjść bez zastrzyku gotówki.
Może właśnie to stoi za sukcesem serialu. Reprezentowana jest tu niemal każda grupa społeczna, nietrudno jest też widzom wskazać swojego faworyta. Na podobnej zresztą zasadzie działają prawdziwe teleturnieje. Trudno na początku przewidzieć, jak potoczy się rozgrywka i kto wyjdzie z niej zwycięsko, oglądamy więc całość z zaciekawieniem, kibicując serialowym postaciom niczym uczestnikom pokręconej wersji “Ninja Warrior”. Próbując też wymyślić, jak zachowalibyśmy się, będąc na ich miejscu.

Fascynujące na pewno jest też pokazanie tego, co ludzie są w stanie zrobić jeśli nie dla pieniędzy, to dla zachowania życia jak najdłużej. Fascynujący jest też sposób, w jaki walka o przetrwanie wpleciona jest w kolorowe scenografie i bardzo żywe barwy, jak operuje muzyką czy ujęciami kamery. Fascynujące wreszcie jest to, jak bardzo inny jest to serial od tego, do czego przyzwyczaił nas Netflix.
Już sam fakt, że nie jest to kolejna produkcja skrojona pod algorytm serwisu sprawia, że ludzie podchodzą do niej z większym zaciekawieniem, niż kolejnego z dziesiątek seriali kryminalnych czy obyczajowych. A rosnąca oglądalność “Alice in Borderland” czy “Sweet Home”, opartych zresztą na podobnym schemacie gatunkowym, jest najlepszym dowodem, że postawienie na “Squid Game” było ryzykiem wartym podjęcia.

Widzom pozostaje się cieszyć, że platforma wciąż daje możliwość i przestrzeń do realizacji pomysłów z różnych zakątków świata, kręgów kulturowych czy celujących w gatunki na pozór niszowe. I chociaż pieniądze wykłada na pewno nie charytatywnie, oczekując zysków i zwiększenia bazy subskrybentów w kraju, gdzie inwestuje, czasem udaje się Netfliksowi trafić na prawdziwą perłę, którą oglądać można nie tylko lokalnie, ale też globalnie. I miło, że tym razem jest to naprawdę wciągający thriller, a nie ekranizacja kaszubskiego erotyku pióra Blanki Lipińskiej.
Podziękowania dla Magdy Drozdek za kilka sugestii odnośnie wątków poruszonych w tekście.
Dość skromna analiza, jak na taki hicior. 😉 Myślę, że film jest przekonywujący i stara się być autentyczny. Postacie są wielowymiarowe, bardzo dobrze zagrane. Pomyślmy, czy film podobałby się równie tak samo, przy kiczowatej grze aktorów? Z drugiej strony twórcy nie zanudzają nas historią każdego bohatera. Nie brakuje zwrotów akcji (mniej lub bardziej zaskakujących). Ważna jest również kreatywność pokazywania wydawało się trywialnych gier. W serialu przemycane są elementy kultury i zwyczajów z dalekiej Azji. Dla Europejczyków taka odmiana może być ciekawa. Również interesujące może być podejście twórców do kilku kwestii. Np. sposób potraktowania starej osoby poprzez innych. Player 001 zanim stał się wytrawnym graczem z szacunkiem był traktowany przez innych. Nie ma mowy o dyskryminacji ze względu na wiek. W zachodnich filmach niewielu reżyserów przyznaje ważną rolę starszej postaci. Jest to niemodne i ryzykowne. Chyba że jest to znany bohater z naszych lat młodości, specjalista w swej dziedzinie lub weteran wykonujący ostatnią misję. W serialu na pewno podoba się kontrast pomiędzy szarym (dosłownie) życiem poza grą a sterylnością (do czasu), prostotą i czytelnością w jej trakcie. No i finalnie podoba się zgrabne pokazywanie na przemian akcji rozgrywanych w tym samym czasie ale w innych miejscach. Prawie jak w starych Gwiezdnych Wojnach.. To wszystko wciąga. cbdu 😉
PolubieniePolubienie