Wyczekującym wartkiej akcji już na wstępie powiem, że w trzecim sezonie „Sukcesji” bohaterowie spędzają na rozmowach jeszcze więcej czasu niż w poprzednich dwóch. Szkoda. Mogliby więcej, bo ogląda się to lepiej niż niejeden thriller Hitchcocka.
Serial HBO to zaiste fenomen. W czasach, kiedy widzowie stają się coraz mniej wymagający, a w schlebianiu gustom bezkształtnej masy, na którą składa się większość widzów zasiadających przed ekranami, twórcom pomagają częściej algorytmy niż wypracowany przez lata kunszt, istnieje produkcja, która w praktyce nie powinna rezonować nawet z tymi najbardziej wymagającymi.
Tymczasem tych 20 jak dotąd odcinków, opartych w dużej mierze na jeżdżeniu, lataniu i gadaniu wymieszanym z ubliżaniem, zgarnęło już dziewięć nagród Emmy i błyskawicznie trafiło na listę 100 najwyżej ocenianych seriali w historii. Warto tu dodać, że w samych Stanach Zjednoczonych rocznie produkuje się ich już grubo ponad 500 (!), więc przebicie się i zaistnienie w świadomości widzów bez gigantycznych nakładów na promocję nie należy do rzeczy łatwych.

„Sukcesji” udało się jednak nie tylko to. Jego twórca, Jesse Armstrong, sprawił, iż w świecie, w którym coraz większą niechęcią gawiedź darzy obrzydliwie bogatych, ta sama gawiedź może śledzić makiaweliczne rozgrywki pomiędzy bezwstydnie podłymi i odpychającymi członkami fikcyjnej rodziny Royów niczym zmagania piłkarskie równie bogatych klubów piłkarskich w Lidze Mistrzów. Wraz z nimi przeżywając wzloty, a jeszcze częściej upadki w starciach z przeciwnikami, z którymi de facto wygrać nie można.
Właśnie od echa jednego z takich starć rozpoczyna się długo oczekiwany, a opóźniony przez pandemię koronawirusa sezon trzeci. Widzimy tu obie strony niekończącego się konfliktu zaledwie kilka chwil po wydarzeniach z ostatniego, wyemitowanego jeszcze w 2019 roku, odcinka. Obie jednakowo oszołomione. Jedna – zaskakującą woltą drugiej; druga – tym, co sama przed momentem zrobiła, z trudem próbująca się po wszystkim uspokoić. I znowu, zgodnie z tym, do czego nas „Sukcesja” przyzwyczaiła, śledzimy próby zawiązywania aliansów czy podbierania sojuszników, skąpane jak zawsze w dwulicowości, zawiści, a nawet sadyzmie graniczącym z agresją.

Już dwa pierwsze odcinki, z dziewięciu, na które będzie składać się sezon trzeci, udowadniają, że oto w całkowicie niezmienionej, absolutnie fenomenalnej formie powrócił serial, na którym jedni widzowie będą się śmiać, drudzy z kolei wściekać. Jeszcze inni zaś budzić się kolejnego poranka do pracy w „korpo” totalnie zagubieni i wystraszeni niczym kuzyn Greg, tak jak on kompletnie nie rozumiejąc, co się wokół nich dzieje, za to w każdej chwili spodziewając się najgorszego. Bo jedno, czego „Sukcesja” widzów bawiąc, nauczyła, to fakt, że nawet w chwili największego triumfu człowiek nie może czuć się bezpiecznie.

Z drugiej strony, najgorsze co może spotkać brawurowo odgrywaną przez wszystkich aktorów produkcję, to wpadnięcie w powtarzalność, które wydarzenia z końca drugiego odcinka najnowszej jej odsłony niebezpiecznie zdają się sugerować. Wszystkim fanom serialu życzę więc, by tegoroczne zwroty akcji serwowane nam przez scenarzystów nie tylko dorównały poziomem tym z lat poprzednich, ale też pokazały, że bohaterów „Sukcesji” ostatecznie może czekać też coś dobrego. Ale czy wtedy to wciąż będzie jeszcze „Sukcesja”?
Recenzja powstała po seansie dwóch z siedmiu odcinków udostępnionych przedpremierowo przez HBO.
Totalnie nie rozumiem, dlaczego ten serial miałby być uznany za jakkolwiek wyróżniający się spośród morza innych.
PolubieniePolubienie
Pretensjonalność autora tekstu mnie pokonała..
PolubieniePolubienie
Dziękuję. Chętnie poczytam coś Twojego, żeby się podszkolić 🙂
PolubieniePolubienie