Kłamstwo powtórzone tysiąc razy

Nikt nie ma chyba wątpliwości, że najlepsze, a na pewno najpopularniejsze i najbardziej kasowe filmy kręci się obecnie po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego. Dzięki Hollywood amerykańska kultura rozpleniła się po całym świecie, czego skutkiem jest m.in. spopularyzowanie się nawet w naszym kraju potworka jakim jest Halloween, czy uznawanie 4 lipca za idealny dzień do puszczania fajerwerków nie tylko w USA.

O ile jednak kulturową propagandę można amerykańskiemu kinu wybaczyć (no dobra, nie można), tak jednak na powielane przez nie nieścisłości, skróty myślowe, a często zwyczajne kłamstwa oka przymykać już nie powinniśmy. A jednak to robimy, często ślepo wierząc w to, co jest nam serwowane. I chociaż część bzdur dotyczy jedynie spraw typowo jankeskich, każdy będzie zdziwiony, gdy zobaczy, jak bardzo prawda filmowa mija się z, hm, prawdą najprawdziwszą. Czytaj dalej „Kłamstwo powtórzone tysiąc razy”

O tym jak jedna książka zabiła amerykańskie kino

Wiele osób chodzących do kina zauważyło pewnie, że letnie blockbustery są strasznie powtarzalne. Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę, iż ta powtarzalność tylko pośrednio jest wynikiem lenistwa, a znacznie częściej pragmatycznym korzystaniem z jednego, sprawdzonego i złotego przepisu na idealne wakacyjne kino. Przepisu, który kartka po kartce opisuje co powinno dziać się w scenariuszu, tak aby widz był zadowolony, a hajs się zgadzał.

Skąd go wziąć? Z książki „Uratuj kota, czyli ostatnia książka o scenopisarstwie jakiej kiedykolwiek będziesz potrzebować” Blake’a Snydera. Zdaje się, że jej tytuł Hollywood potraktowało bardzo dosłownie, gdyż w sezonie letnim praktycznie nie znajdziemy już produkcji, która nie korzystałaby z tego genialnego w swej prostocie przewodnika. A przynajmniej tak twierdzi Peter Suderman, redaktor magazynu Slate, wieszczący w artykule „Save the Movie!” upadek amerykańskiej kinematografii. Czytaj dalej „O tym jak jedna książka zabiła amerykańskie kino”

Wkurza Was jakiś film? Chyba wiem dlaczego

Tytułem wstępu chciałem napisać, że im więcej filmów oglądam, tym bardziej nienawidzę współczesnej kinematografii, a właściwie twórców za jej kształt odpowiadających. Wniosek ów nasunął mi się całkiem niedawno, gdy oglądając kilka produkcji, których tytułów już nie pamiętam (serio), zauważyłem, że bardziej skupiam się na tym co w filmie nie gra, niż na tym co grać powinno. Może wynika to z tego, że robię się już stary i stetryczały, a może z tego, że scenarzyści coraz częściej idą na łatwiznę i serwują nam dania setki razy już odgrzewane – a te, logicznie rzecz biorąc, są w zasadzie zupełnie niestrawne.

Nawet jeśli dany film w sferze scenariuszowej zapowiada się całkiem nieźle, wystarczy jedna naciągana scena, by misternie układana fabuła niczym domek z kart z wielkim hukiem rozpadła się na kawałki (jakie karty wydają huk przy upadku? Nie wiem, pewnie ciężkie). I tak jak to bywa z psującą smak łyżką dziegciu w beczce miodu, tak jest i z poniższymi elementami fabuły, potrafiącymi napsuć krwi nawet najbardziej wyrozumiałemu widzowi. Ja do takich już nie należę, więc każdy z wypisanych jest dla mnie jak kolejny gwóźdź przybijany do trumny, w której wkrótce pochowam X muzę. Czytaj dalej „Wkurza Was jakiś film? Chyba wiem dlaczego”