Justo Gallego Martinez niemal od urodzenia był bardzo wierzącym człowiekiem. Tak wierzącym, że już w dzieciństwie postanowił oddać życie Stwórcy, co też przekuł w czyn w wieku 27 lat, kiedy wstąpił do klasztoru. Niestety choroba nie pozwoliła zagrzać mu tam miejsca na dłużej niż 8 lat. Justo zachorował na gruźlicę i obawiając się zarazić innych, opuścił klasztorne mury. Ale tu nie kończy się jego historia. Tu dopiero się zaczyna.
Otóż Gallego nie przestał się modlić. Modlił się tak długo, aż wyzdrowiał, a że modlił się o zdrowie, uznał to za cud. I za ten cud postanowił podziękować w dość niecodzienny sposób - budując Bogu katedrę. I chociaż nie miał ani planów, ani umiejętności, ochoczo zabrał się do pracy, bardzo szybko trwoniąc na to niemal cały rodzinny majątek. Ale nawet kiedy skończyły mu się pieniądze, nie przestał budować. Zaczytany w albumach architektonicznych, książkach o zamkach i świątyniach, czerpał inspiracje i przez lata, cegiełka po cegiełce kontynuował dzieło swojego życia.
Don Justo, bo tak zaczęto do niego zwracać, nawet po 56 latach (a mając na karku już ponad 90!) dzień w dzień wstaje o wpół do czwartej i zabiera się do pracy. Katedrę od samego początku buduje sam, czasem tylko pomagają mu różne osoby, ale głównie zwożąc zewsząd materiały budowlane z odzysku. Reszta to dzieło jego rąk - dzieło, które nie ma daty ukończenia i które poprzysiągł tworzyć do końca swych dni. Nawet pomimo braku pozwolenia na budowę, o które nigdy się nie starał i które władze miasta nigdy mu nie wydały.
Katedrę można oglądać w hiszpańskim Mejorada del Campo - drogę do niej zna każdy mieszkaniec miasta. A nawet jeśli by jej nie znał, to wznoszącej się na wysokość 40 metrów kopuły nie sposób przeoczyć. A jeżeli mimo wszystko mielibyście problem z jej znalezieniem, popatrzcie na zdjęcia i poczyńcie odpowiednie plany.