Co tu dużo mówić – wszyscy mamy na sumieniu to samo wykroczenie. Chociaż z półki w eksponowanym miejscu uśmiechają się do nas płyty DVD czy Blu-ray, wchodzące w skład stale powiększanej z roku na rok i za niemałe pieniądze kolekcji ulubionych filmów, te oglądamy dopiero wówczas, kiedy podczas skakania po kanałach przypadkiem natrafimy na jeden z nich. I pomimo faktu, że za każdym razem obiecujemy sobie, iż obejrzymy tylko krótki fragment, zanim pod innym numerem na pilocie rozpocznie się „coś nowszego/lepszego”, ostatecznie o tym „czymś” zapominamy, przykuci do ekranu przez produkcję, którą przecież możemy obejrzeć w każdej chwili.
W minionym tygodniu sytuacja z powyższego akapitu powtórzyła się w moim przypadku aż trzykrotnie, w związku z czym zdecydowałem się przygotować subiektywną listę filmów, od których po prostu nie mogę się oderwać, kiedy emituje je któryś z kanałów telewizyjnych. Mają w sobie jakąś magię, ten nieuchwytny element, który odróżnia je od innych, często nawet bardziej docenianych i nagradzanych produkcji. Coś, co sprawia, że siedząc na kanapie w salonie czujemy się jednocześnie oczarowani i bezpieczni. Wracamy na znajome terytorium, z którego nigdy nie chcieliśmy opuszczać. Wsiąkamy. Toniemy. Przepadamy. Aż do napisów końcowych.
Powrót do przyszłości
Genialna mieszanka kina przygodowego, komedii i science-fiction, podana w tak lekki sposób, ale zarazem inteligentny sposób, że człowiek nie zwraca uwagi na paradoksy typowe dla produkcji o podróżach w czasie, tylko chłonie każdą scenę, jakby oglądał ją pierwszy raz. Duża w tym zasługa po prostu genialnych postaci, zwłaszcza głównych bohaterów (i pomyśleć, że Marty’ego miał grać kto inny), ale też kapitalnego drugiego planu z najzabawniejszym antagonistą jakiego widziało kino. Gdyby nie Biff, „Powrót do przyszłości” straciłby połowę swojej zajebistości.
Przeczytaj też: 21 rzeczy, których nie wiedzieliście o „Powrocie do przyszłości”
Najlepsza scena: Trudno wybrać jedną, gdyż jest to kopalnia kultowych sekwencji, ale moje serce zawsze bije najbardziej w momencie kulminacyjnym i wyścigu z piorunem. To jest dramaturgia przez duże D.
Matrix
Nie zapomnę tego uczucia po wyjściu z kina z pierwszego „Matrixa” – to irracjonalne uczucie, że ze światem nie jest wszystko w porządku, ta nieodparta chęć dotknięcia karku w poszukiwaniu slotów na przewody podłączane przez kontrolujące ludzkość maszyny. Z perspektywy czasu wydaje się to naiwne, ale mimo upływu lat film Wachowskich ciągle ogląda się z wypiekami na twarzy. Proste do pojęcia, ale intrygujące wtręty filozoficzne, dynamiczne tempo i zapierające dech w piersi efekty specjalne, które zrewolucjonizowały kino. I, żeby było ciekawiej, każdy seans to odkrywanie czegoś nowego, o czym pisałem tu dość niedawno.
Przeczytaj też: Widziałem „Matrixa” ze 30 razy, ale tego nie zauważyłem. Aż do dzisiaj
Najlepsza scena: Może ograna i sparodiowana tysiące razy, ale przełomowa i ciągle emocjonująca sekwencja omijania kul na dachu drapacza chmur. Wciska w fotel, nieustannie.
Forrest Gump
Trzeba nie mieć serca (i rozumu) żeby nie polubić poczciwego, ale skrywającego niekończące się pokłady geniuszu półgłówka, noszącego imię na cześć jednego z założycieli Ku Klux Klanu. Niemal każda z jego przygód to jednocześnie wyciskacz łez, ale też opowieść ku pokrzepieniu naszych mięśni pompujących krew. „Forrest Gump” ma tyle niezapomnianych momentów, że z powodzeniem mógłby nimi obdarować kilka, a nawet kilkanaście filmów, ale nawet bez nich wciąż pozostałby dziełem genialnym. To jeden z takich filmów, przy których nie zadrży mi ręka na chęć opisania go mianem „arcydzieła”.
Najlepsza scena: Forrest biegnący przez Amerykę i nieoczekiwana decyzja o zakończeniu joggingu w miejscu będącym środkiem niczego. „Trochę się zmęczyłem. Chyba już pójdę do domu”. Klasyka.
Skazani na Shawshank
W dniu premiery niemal zignorowany, na rozdaniu Oscarów całkiem pominięty (chociaż nominowany w aż 7 kategoriach, przegrał sromotnie batalię z „Forrestem Gumpem”, zasługując przynajmniej na taką samą ilość statuetek), ale z czasem uzyskał taką popularność, że obecnie internet uznaje go za najlepszy film w dziejach kina (nr 1 w rankingu TOP250 IMDb.com). Wirtuoz na stołku reżyserskim, genialna obsada, wzruszająca i trzymająca do końca w napięciu historia, składająca się z kilku(nastu) niezapomnianych epizodów, bezbłędnie przechodzących jeden w drugi – to czynniki, które umożliwiają wejście w film w niemal każdym momencie i uniemożliwiają odejście od telewizora do samego końca.
Przeczytaj też: Za kulisami „Skazanych na Shawshank”
Najlepsza scena: Andy ucieka z celi, wreszcie wychodzi poza mury Shawshank i staje po kolana w wodzie z rozłożonymi rękami ciesząc się każdą kroplą deszczu. Odrodzenie.
Pulp Fiction
Uzasadnianie dlaczego od „Pulp Fiction” trudno się oderwać mija się z celem – to po prostu dzieło kultowe na tylu płaszczyznach, że niemal niemożliwością jest wskazanie jednego czynnika, który nie pozwala odejść od ekranu. Niemal, gdyż ponad wszystko wybijają się dialogi – niby pieprzenie o niczym, ale nikt tak jak Tarantino nie potrafi poprowadzić rozmowy o głupotach, by zajmowała widza niczym wciskająca w fotel scena akcji. A biorąc pod uwagę, że w polskiej telewizji laureata Złotej Palmy z 1994 roku możemy oglądać w tłumaczeniu niesamowitej Elżbiety Gałązki-Salomon, przyjemność obcowania z Marcellusem (tak, wiem), Julesem, Vincentem i Butchem jest po stokroć większa.
Przeczytaj też: Od 20 lat oglądam „Pulp Fiction”, ale tego nie zauważyłem
Najlepsza scena: Monolog Christophera Walkena wręczającego małemu Butchowi zegarek. Mistrzostwo świata.
Indiana Jones i Ostatnia Krucjata
Zapytacie czemu nie „Poszukiwacze zaginionej Arki”, więc już spieszę z odpowiedzią. Długo zastanawiałem się, którą część „Indiany Jonesa” umieścić w zestawieniu, gdyż nieważne która jest emitowana w telewizji (z pominięciem czwórki), zawsze mam problem ze zmianą kanału. Ostatecznie padło na część trzecią, która jest kwintesencją kina nowej przygody, z najlepszą wisienką na torcie, jaka istnieje – Seanem Connerym. Ojciec Indiany tak znakomicie dopełnia postać awanturniczego archeologa, iż żałuję, że pojawił się dopiero na zakończenie trylogii.
Przeczytaj też: Indiana Jones a kino przygodowe z lat 1919-1973
Najlepsza scena: Henry Jones Senior „zestrzeliwuje” samolot mewami, po tym, gdy jego syn ma problemy, by dokonać tego samego kulami pistoletu.
Park Jurajski
Trudno uwierzyć, że pomimo ponad 20 lat na karku „Park Jurajski” wciąż wygląda tak, jakby jego premiera miała miejsce w ostatnie wakacje. Gdyby tylko cyfrowo wymienić sprzęt komputerowy, jakim posługują się w niektórych momentach bohaterowie, całość byłaby nie do odróżnienia od tego, co najlepsze ma do zaoferowania współczesne kino przygodowe. Co ja piszę – nawet pomimo tego, pierwsze spotkanie z dinozaurami Spielberga nie ma sobie równych. Film, który do kultury popularnej siłą tornada wrzucił dinozaury wciąż zachwyca wykonaniem, dramaturgią, ścieżką dźwiękową (!) i frajdą, która aż bije z ekranu. Każdy seans, jest jak osobna wycieczka do najlepszego parku rozrywki, jaki tylko można sobie wymarzyć.
Przeczytaj też: Za kulisami „Parku Jurajskiego”
Najlepsza scena: Pierwsze spotkanie z tyranozaurem – począwszy od falowania wody w szklance (geniusz, po prostu geniusz to wymyślił), aż do wielkiego wejścia, które po dziś dzień wgniata w fotel.
Gwiezdne wrota
Nie, nie „…wojny” tylko „…wrota” właśnie są filmem, od którego nie sposób się oderwać, kiedy już trafię na niego podczas surfowania po kanałach. Może to wina opatrzenia marki stworzonej przez Lucasa, a może po prostu fakt, że pomimo podobnie galaktycznego zasięgu, to film Emmericha znajduje się bliżej Ziemi i po prostu jest mi (nam?) bliższy. I jak tu nie zakochać się w wizji reżysera, który podjął chwytliwy temat związku piramid egipskich i obcych cywilizacji? Jak nie polubić nieporadnego naukowca (Spader) i niepoprawnego służbisty (Russell) próbujących ratować planetę przed zniszczeniem? Takich fantazji po prostu nie da się nie oglądać.
Najlepsza scena: Pierwsza aktywacja gwiezdnych wrót. Ich widok zachwyca nie tylko filmowe postaci, ale i widzom prosto w twarzy wręcz krzyczy – chodźcie, czegoś takiego jeszcze nie widzieliście.
Kiler
Nie kultowe filmy Barei, które wszystkim już się opatrzyły (chociaż nadawane z taką częstotliwością w telewizji, że oderwać się nie sposób, gdyż często lecą na wielu kanałach jednocześnie), ale właśnie najzabawniejsza polska komedia kryminalna w reżyserii Juliusza Machulskiego jest jedynym w swoim rodzaju magnesem na widzów. Rozgrywająca się współcześnie, w latach rozkwitu tego szczególnego polskiego kapitalizmu zbudowanego na gangsterce, z popisowymi rolami Pazury, Stuhra, Rewińskiego, a nawet Kożuchowskiej, która wówczas zapowiadała się na przyzwoitą aktorkę oraz dialogami, które mogę recytować z pamięci wybudzony z głębokiego snu. „Kiler” to taka pamiątka po latach 90. – kiedy większość z nas przeżywała swoje dzieciństwo. A do niego myślami wracamy przecież nieustannie, prawda?
Najlepsza scena: Trudno wybrać jedną, ale moim faworytem jest pompa paliwowa. Wspaniałe tło muzyczne Elektrycznych Gitar i jeszcze wspanialsze kompetencje służb mundurowych. Absurd bije po oczach, a przepona nie przestaje się trząść.
Wysyp żywych trupów
Nikt, począwszy od reżysera, przez obsadę i resztę ekipy, na widzach skończywszy nie przypuszczał, że przygody Shauna w opanowanym przez zombie miasteczku tak szybko zyskają łatkę filmu kultowego, o którym mówić się będzie nawet 10 lat po jego premierze. Ale kiedy zamiast do kosza w supermarketach film trafił na ekrany kin całego świata, było pewne, że ten przezabawny i diabelnie inteligentny hołd dla horrorów musi zapisać się w historii kina wielkimi literami. Ilość smaczków, jakie Edgar Wright zmieścił w 109 minutach gwarantuje, że każdy kolejny seans jest odkrywaniem filmu na nowo. „Wysyp żywych trupów” był powiewem świeżego powietrza, który na przestrzeni lat zamienił się w prawdziwy huragan, czyniąc z jego twórcy postać zaiste kultową.
Najlepsza scena: Wszystkie, w których przygrywa muzyka zespołu Queen, ale zdecydowanie najlepsza to ta, w której przygrywa ich najbardziej optymistyczny kawałek – „Don’t stop me now”. Majstersztyk.
[su_button url=”https://www.facebook.com/kulturawplot/posts/857721574247867″ background=”#3b4998″ size=”6″ center=”yes” radius=”0″ icon=”icon: facebook-square”]Zobacz komentarze i skomentuj ten wpis na Facebooku[/su_button]
Ja za każdym razem jak trafię na Fight Club to oglądam. Chociaż widziałem go już nie wiem ile razy.
PolubieniePolubienie
Długo się zastanawiałem, czy go tu nie zmieścić, ale ostatecznie został na ławce rezerwowych 🙂
PolubieniePolubienie
U mnie ten film jest zawsze w pierwszym składzie.
PolubieniePolubienie
Kevin sam w domu, jak na niego natrafiam (głównie podczas świat, wiadomo) to zawsze oglądam!
PolubieniePolubienie
Ale tylko w obecności całej rodziny. Tego nie da się oglądać w pojedynkę 🙂
PolubieniePolubienie
Ojej a czemu nie ma filmu „Lenon zawodowiec”? Oglądałam go kilkanaście razy, od różnych momentów, ale tylko raz udało mi się zobaczyć początek i koniec (też nie podczas tego samego oglądania 😉
PolubieniePolubienie
Bo, jak pisałem, lista subiektywna. Ale dziękuję za uzupełnienie 🙂
PolubieniePolubienie
Piąty Element – chyba najczęściej oglądany przeze mnie film
PolubieniePolubienie
Tak, bardzo tak. Wybierałem między nim, a „…wrotami”.
PolubieniePolubienie
Z powyższych mam to samo z „Indianą Jonesem”, „Parkiem Jurajskim”, „Skazanymi na Shawshank”, „Pulp ficion” i „Matriksem”, ale mam również bardzo specyficzne wybory, może mniej popularne, ale które dzielę z niektórymi znajomymi lub członkami rodziny.
Nigdy nie odpuszczę „Wielkiego błękitu” Bessona – znam na pamięć niemal każdą scenę, także z wersji reżyserskiej i jesteśmy z jednym z kolegów w stanie rozmawiać dialogami z tego filmu. Wytropiłem nawet na Google Earth kluczowe plenery i planuję rejs ich tropem po Cykladach. Mój ścisły top wszechczasów.
Zdarzyło się przed laty, wskutek notorycznego oglądania HBO czy Canal+, że obejrzeliśmy z siostrą chyba z 10 razy w krótkim czasie rodzinną epopeję „Legends of the fall” (pod kiczowatym polskim tytułem „Wichry namiętności”). Od tej pory dajemy sobie znać zawsze, kiedy widzimy ten film w programie – i oglądamy. Dziś już spokojnie po 30 seansów na koncie mamy, nie wstydzę się tego przyznać, chociażem facet. Jest to bowiem film w swoim gatunku perfekcyjny.
Filmami doskonałymi w swoim z kolei gatunku, czyli komedii romantycznej, są „Love actually” i „Notting Hill” – nic mnie nie oderwie od kolejnego seansu któregoś z nich.
No i również moja czołówka, najgenialniejsza w mojej opinii komedia świata – „Dzień świstaka”. Każdy wariant powtarzającego się dnia znam na wylot, ale nie ma takiej siły, która kazałaby mi odpuścić obejrzenie go ponownie.
PolubieniePolubienie
Ja do „Wielkiego błękitu” próbowałem się przekonać kilka razy, ale ostatecznie nigdy jakoś szczególnie mi nie podszedł – a podchodziłem do niego w różnym wieku.
Jeśli chodzi o „Wichry”, to raczej omijam wszystkie filmy, które mają „namiętność” w tytule. Alergia 🙂
Z kolei przed „Love Actually” ktoś mnie kiedyś siłą posadził. I dobrze zrobił, bo to jeden z nielicznych kom-romów, które warto. Ale nazwisko reżysera gwarantuje rozrywkę na odpowiednio niecukierkowatym romantycznym poziomie.
A za to, że na liście nie zmieściłem „Dnia świstaka” sam siebie postanawiam ukrzyżować. Tak, to jeden z perfekcyjnych przykładów i blamaż z mojej strony, że zrobiłem listę tylko na 10 filmów, nie umieszczając go wśród nich.
PolubieniePolubienie
Świadomie też bym w życiu nie zabrał się za film z „namiętnością” w tytule (z „wichrami” też zresztą miałbym problem), ale w tytule oryginalnym tego słowa na szczęście nie ma, a ja chyba zacząłem go na dodatek oglądać za pierwszym razem, nie znając jeszcze tytułu – i to uratowało sytuację.
Ale „Wielki błękit” jest dla mnie nie tylko filmem kultowym (bo kultowy to może być też film tak naprawdę fatalny), ale w ogóle świetnie zrealizowanym – scenariusz, dialogi, zdjęcia, reżyseria, muzyka i to jak jedno z drugim gra bezbłędnie; to wszystko każe mi go umieścić na podium najlepszych filmów, jakie widziałem ever.
Natomiast brak „Dnia świstaka” faktycznie mnie zbulwersował – musiałem więc interweniować. 😉
PolubieniePolubienie
Tak. Z „Dniem świstaka” mam tak samo jak jego duchowym następcą „Edge of Tomorrow”. Wyszedł w wakacje, a ja widziałem już trzy razy, za każdym razem świetnie się bawiąc.
PolubieniePolubienie
Niebezpieczne związki, Matrix, Pulp fiction, Skazani na Shawshank, Czas Apokalipsy, Pluton, Potop, Co się wydarzyło w Madison County, Ukryte pragnienia, Gorączka. Oczywiście mam więcej ulubionych/zawsze oglądanych 🙂
PolubieniePolubienie
Zawsze trochę się wstydzę, gdy przyznaję, że też podobało mi się „Madison County” 🙂
PolubieniePolubienie
A nie ma czego, bo to cudowny film 🙂
PolubieniePolubienie
Cieszy mnie, żenie tylko ja przedkładam „Ostatnią Krucjatę” nad „Poszukiwaczy…”. Pozostałe typy bardziej lub mniej mi odpowiadają alesam umieściłbym na liście „Terminatora 2” i może „Hook”.
PolubieniePolubienie
„Terminator 2” miał się pojawić, ale ostatecznie został na ławie 🙂
„Hooka” muszę sobie przypomnieć przed końcem roku – dla Robina Williamsa.
PolubieniePolubienie
Lista super. Co prawda na co dzień nie mam telewizora, ale gdy tylko jestem w rodzinnym domu to takim klasykom nie odpuszczam. Z filmów, które mogę oglądać non stop, to „Gliniarz z Beverly Hills” (wszystkie części), Terminator 2, Testosteron (świetny na kaca). Nie będę się rozpisywał, gdyż tego naprawdę sporo:).
PolubieniePolubienie
Można by zrobić oddzielną listę w kategorii komedia w sumie. Niektóre są na jeden raz (Kac Vegas), ale niektóre można też oglądać bezustannie (Jaja w tropikach, wspomniany przeze mnie Kiler i wspomniany przez Ciebie Gliniarz). W sumie telewizja najlepiej nadaje się do powtórek – bliżej mi do pilota, niż do półki z płytami 🙂 Ale oglądam średnio 30 minut dziennie. Nie mam na nią czasu.
PolubieniePolubienie
Nigdy nie byłem dobry w tworzeniu list. Zawsze za dużo rzeczy chciałbym do nich wrzucić i mam później problem co trzeba usunąć, a co zostawić. A lista komedii na przykład z lat osiemdziesiątych to spoko pomysł. Na szybko do głowy jeszcze mi przyszli „Pogromcy duchów”, „Gremliny”, „Critersy”, „Nieoczekiwana zmiana miejsc” – ten film uwielbiam oglądać przed świętami. Seria „W krzywym zwierciadle”. Uff, tego naprawdę robi się coraz więcej:)
PolubieniePolubienie
Dopisałem sobie do listy zadań. Kiedyś pewnie powstanie 🙂
PolubieniePolubienie
Ja bym dodał kategorię „komedia do oglądania przy wódce”. Oprócz Kilerów umieściłbym tu ” Chłopaki nie płaczą”, „Poranek Kojota” i „Karierę Nikosia Dyzmy”. Większość ludzi zna wszystkie teksty na pamięć a i tak dalej śmieszą (popijaku ofc:))
PolubieniePolubienie
Leon zawodowiec – zdecydowanie. Oprócz tego – Misja (z De Niro i Ironsem, ale on raczej rzadko leci w telewizji). Lot nad kukułczym gniazdem (najlepsza scena – Wódz dziękujący za gumę do żucia). Matrix. Godfellas (najlepsza scena: z Laylą w tle).
Z polskich… Vinci, Kiler, Wielki Szu, Psy, Piłkarski poker.
Są natomiast dwa polskie filmy, które uważam za rewelacyjne, ale nie jestem w stanie obejrzeć ich drugi raz: Dług i Plac Zbawiciela.
PolubieniePolubienie
„Goodfellas” to kolejny film, z którego trudno wybrać jedną scenę. Na mnie największe wrażenie zawsze robiła scena, kręcona na jednym ujęciu. Wiesz która. Majstersztyk: https://www.youtube.com/watch?v=OJEEVtqXdK8
Po „Plac Zbawiciela” nawet nie sięgałem – nie lubię na siłę wywoływać u siebie depresji. Ale „Dług” to jeden z nielicznych wyjątków, które ratują polskie kino po przemianach ustrojowych.
PolubieniePolubienie
Fakt, scena legendarna.
Przy okazji, może to pomysł na któryś z kolejnych wpisów na blogu? 🙂 Długie ujęcia w filmach. W serialu Detektyw było takie genialne ujęcie, chyba w 4 odcinku. Chyba że to zbyt oklepany temat?
Pozdrawiam
PolubieniePolubienie
O ile „Detektywa” za całokształt nie cenię, tak zdjęcia w tym serialu robił geniusz.
Sekwencja strzelaniny wbiła mnie w fotel, ale zauważ, jak bardzo odstawała od estetyki reszty odcinków 🙂
Co do pomysłu na zestawienie, noszę się od jakiegoś czasu, ale żeby to nie była bezsensowna wyliczanka, musiałbym o każdej znaleźć przynajmniej jedną ciekawostkę, żeby nie była to zwykła wyliczanka 🙂 Generalnie zachęcam czytelników do nadsyłania swoich artykułów – chętnie udostępniam miejsce.
PolubieniePolubienie
wszystko się zgadza, zwłaszcza Gwiezdne Wrota. Pierwszy film na którym byłem sam w kinie… efekty powalały, do dnia dzisiejszego jeden z moich ulubionych filmów sf. chociaż ja mam sentyment również do starych polskich komedii sprzed transformacji ustrojowej. Miś, Rozmowy kontrolowane, Kinksajz, Seksmisja, Nie lubię poniedziałków… te filmy można oglądać w kółko:)
PolubieniePolubienie
Tak. Polska kinematografia skończyła się wraz z upadkiem PRL. Po transformacji tylko nielicznym udało się doścignąć poziomu z czasów komuny.
PolubieniePolubienie
Zgadzam się z większosćią. Taką lisę możma by pisać i pisać ale… brakuje mi tu jeszcze 3 filmów, które jak lecą w TV to nie moge ich pominąć a w mojej ocenie są ponadczasowe. Są to mianowicie Vabank I, Vabank 2 i Seksmisja 🙂 Swoją drogą, co do Vabank I to niewiele osób wie, że jedna ze scen została dokręcona/dodana do oryginalnego filmu już po jego emisji w kinach i telewizji.
PolubieniePolubienie
Ja już polskich mam dosyć jednak 🙂
A o której scenie piszesz?
PolubieniePolubienie
To prawda. W szczególności sam mam przesyt Barei ale szkoda, że Machulski nie kontynuuje dobrej passy. Jednak dla mnie Vabank to polski odpowiednik Żądła i oba te fimy oglądam z przyjemnością za każdym razem.
A pisze o rozmowie pomiędzy Duńczykiem i Kwinto, po próbie zastrzelenia tego ostatniego na stadionie. Zaczyna sie od słów „Na stadionie miałeś taką minę jakby to do ciebie strzelano” mniej wiecej od 44:50 do 46 minuty do słów „3 lata jako kasjer. Zna sie na tym” po czym następuje kontynuacja pierwotnej wersji.
Film w oryginalnej wersji miałem nagrany przez rodziców na kasetę VHS z telewizji chyba jeszcze z lat 80 i znałem go na pamięć. Nowa scena, jeśli sie nie myle, została dodana/dokręcona w latach 90, bo wtedy ją zauważyłem w wersji filmu która pojawiała się w TV.
Scena wiele wyjaśnia z tego jaki jest plan Kwinto na Kramera, bowiem w pierwotnej wersji nie jest to aż tak oczywiste.
Ale ciekawi mnie czy scena ta została dokręcona później (ja mam takie wrażenie choć byłoby to nielogiczne z punktu widzenia kosztów) czy dodana z pierwotnie nakręconego materiału.
Może uda Ci sie dojść do tego? 🙂
PolubieniePolubienie
Dziękuję za cynk. Sprawę przekażę mojej żonie, która zna Vabank na pamięć (podobnie jak reszta tej części rodziny).
Nie sądzę, że uda mi się znaleźć wyjaśnienia, ale coś postaram się wymyślić 🙂
PS: „Żądło” moja miłość.
PolubieniePolubienie
Telefon do Machulskiego 🙂
Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie